W rocznicę śmierci Elvisa wystawiono na aukcję jego brudne gacie. Gdyby mój syn został sławny, mogłabym legalnie unikać pralki.
Listopad jest ni przypiął, ni wypiął. Stary Rok nawrzucał doń ścinków czy okrawków, żeby się wyrobić z planem. Ze sklepów wioną więc pierwsze podmuchy Bożego Narodzenia, gdy na starcie są Wszyscy Święci oraz wypominki post mortem, a na mecie kwitną miłosne Andrzejki. Mnie taki miszmasz nastrojów przyprawia niestety o zakalec duszy: zmuszana do raptownych przeskoków, mieszam czas przeszły, teraźniejszy i przyszły.
W konsekwencji obmyślam prezent pod choinkę dla cioci Zosi, poniewczasie uświadamiając sobie, iż ciocia jest świętej pamięci, więc malakser jej już nie zbawi. Albo w oparach czarnego humoru ślubuję, że mężowi zafunduję nieheblowaną trumnę. Taką hipsterską; tymczasem dobrą jako skrzynia na ubrania – poziomą szafę. Naturalnie, byłemu mężowi zafunduję, a nie aktualnemu. Bo aktualny nie podpadł. Za to były akurat się wywróżył kroplą wosku jako mąż przyszły – brrr! Co oznacza, iż znów mogę mieć małżeński obowiązek organizacji jego pogrzebu…
Nie odnoszę się z respektem do śmierci. No i cóż, może mam coś z głową. Ale też prościej uznać, żem wariatka, niż spojrzeć na to oczami optymistki, pogodzonej z kruchością życia, świadomej, jak umowna jest granica pomiędzy życiem a nieistnieniem... Niż zrozumieć, że ze śmiercią nie ma co się cackać, gdyż każdy trafia na drugą stronę ulicy, dołącza do milczącej większości. Trzeba więc oszczędzać się w życiu doczesnym, aby w życie pozagrobowe iść z uśmiechem na ustach – oraz z nerwami jak postronki, gdyż chwilowo żywi mogą wywijać na naszych grobach denerwujące hołubce!
reklama
Niedawno w posiadłości Vernona Presleya znaleziono na strychu pamiątki po jego synu, Elvisie. Po czym w 35. rocznicę śmierci Króla Rocka wystawiono na aukcję cenne znalezisko: gacie Presleya, oprawne w gustowną ramkę, z ceną wywoławczą 10 tysięcy funtów. Taniej nie można wycenić używanych gaci po idolu, wystawionych na sprzedaż przez chrześcijanina z najbliższej rodziny w ekskluzywnym domu aukcyjnym. Poza tym przedmiotem aukcji były poniekąd tajemnice rodzinne: slipy, wystawione na aukcję, wyglądały jak po osobie bezdomnej. Powyciągane, sfatygowane... A do tego zwyczajnie brudne – ekstra zażółcone w kroku.
Jestem leniwa baba. Dlatego w pierwszym odruchu pomyślałam, iż bardzo chciałabym, aby mój syn gimnazjalista został słynnym człowiekiem. Mógłby zbijać bąki: sława zamieniałaby jego osobistą bieliznę w wartościowe relikwie. Dzięki czemu ja z kolei mogłabym legalnie unikać pralki, wieszania oraz prasowania. Ach, to byłby piękny świat! A gdyby i mąż także był sławny, to ewidentnie żyłabym w raju, bo nawet moje biustonosze zaczęłyby geometrycznie zyskiwać na giełdowej wartości. Naprawdę, nie opłacałoby się niczego prać, stanowiłoby to przejaw nierozwagi oraz rozrzutności. Każdy księgowy czy manager robiłby mi o pranie karczemne awantury! A fankluby byłyby skłonne mnie wykończyć, bylebym zaprzestała porządków...
Potem jednak stuknęłam się w łeb. Wprawdzie mnie byłoby wygodnie, ale żadna matka nie chciałaby takiego nieszczęścia dla dziecka. Normalni faceci w średnim wieku mają przecież kochające żony, które wyrzucają badziewie, zanim się zaśmierdzi – gdyż nie mają woli oglądać, jak niechlujny, oberwany dziad pałęta im się po chałupie. Po normalnych facetach zostają też wdowy, które dyskretnie opróżniają szafy z krępujących fantów, oraz potrafią stawić czoło rodzinie ogarniętej chciwością.
Stan gatków Elvisa ujawniał natomiast, że facet już za życia nikogo nie obchodził – i nawet za pieniądze nie kupił sobie rzetelnej obsługi. Potwierdzała to zresztą dobijająca dokumentacja aukcji: urzędowa gwarancja od koronera, że Król Rocka miał te gatki na sobie nie tylko w chwili śmierci, lecz także na ostatnich koncertach. Na tych, na których występował ubrany w biały i błękitny kombinezon, śpiewając „Love me tender”. No i cóż…
Przy dźwiękach „Love me tender” nabywałam kiedyś pierwszych doświadczeń, a teraz czar wspomnienia prysł. Na wieki wieków to i owo skojarzyło mi się z faktem, że Elvis nosił jedne niewymowne przez tydzień, a jego sceniczny blichtr okrywał najuboższego nędzarza. Aukcja miała hasło reklamowe: „Idealny prezent dla zagorzałego fana”. Ujrzałam oczami wyobraźni fana, który otrzymuje relikt w prezencie pod choinkę i skacze pod sufit, przy dźwiękach kolędy „Cicha noc”. Na co z samozadowoleniem poziera kulturalny darczyńca. No i tutaj odjechałam na amen, gdyż sytuacja wpisała się w mój dylemat…
Jakiś czas temu dostałam w prezencie komplet zabytkowych mebli. Od starszej pani, która kupiła je w latach 60. na aukcji w Urzędzie Skarbowym. Po fakcie dama dowiedziała się, że to szafa, szafka i szafeczka po człowieku niewinnie skazanym na karę śmierci i przepadek mienia. Nie będę używać nazwiska zmarłego – nie chcę zachować się jak łobuz, który wystawił ubranie gwiazdora na handel. Nie wiem, co zrobić z tym prezentem. Mam wrażenie, iż powinnam biegiem oddać meble spadkobiercom. Z drugiej strony, może niepotrzebnie pootwieram zaschłe rany?
Dlaczego dawne okrucieństwo tak niepokoi? Dla mnie ta szafa nie różni się niczym od kawałka wisielczego sznura, kupionego od średniowiecznego kata jako talizman szczęścia. I nie różni się od bielizny Króla Rocka, którą miał na sobie, gdy spadł z tronu w objęcia kostuchy. To od człowieka zależy, co kupi na aukcji... Nim na nią trafi w roli obiektu.
Dopóki nie wiedziałam, że ta sążnista szafa ma moralny garb, bardzo jej pożądałam. Gdy pierwszy raz ją odsunęłam, aby zamieść odwieczne pajęczyny, zatrzasnęła się tam pułapka na myszy. Zastawiła ją matka staruszki, która zmarła przed moim urodzeniem. Pułapka zatrzaskiwała się za plecami zwierzaka. Złapaną mysz można było puścić wolno! Wciąż mam tę pułapkę. Długo zastanawiałam się, czy ją wystawić na Allegro. Aż uznałam, że syn dostanie ją jako pamiątkę po czasach, w których szkodniki traktowano humanitarnie, ale ludzi – bez litości.
Gdy listopad rozpala miliony świec, leżę na kanapie; w moim świecie pewne światła płoną nieustannie. Życie i śmierć nie mieszkają przecież na osobnych półkach, lecz przenikają się nawzajem. Ten mój świat jest niczym zamczysta szafa – wypełniona wszystkim, co boli i wzrusza, najważniejszymi sprawami, które zostają po każdym człowieku. Czas tam nie płynie w jednym kierunku, a lustra w starych szafach są zamglone, nie dostrzegają nieistotnych szczegółów, nie odbijają zmarszczek. Tak oto jestem dożywotnio młoda, i już utrwalona w sepii niczym nagrobne zdjęcie.
Może to subtelna przymiarka, gdyż jestem kobietą umierającą, tak samo jak ty, jak każdy, kto się urodził. Dlatego powiem ci coś, jak śmiertelniczka śmiertelniczce: żyj wesoło, lecz bierz przykład z perfekcyjnej pani domu i zawsze pamiętaj o upraniu majtek. Opłaci się ta perfekcja, gdybyś nagle została boginią – żadna hiena się nie dorobi na twoich brudach.
Iwona L. Konieczna
fot. shutterstock.com, Getty Images/
FPM
dla zalogowanych użytkowników serwisu.