Kiedy Pan Bóg wzywa psy do niebiańskiej psiarni, pierwsze tłoczą się przy bramie te, którym było najbardziej spieszno. Uciekły z ziemskiego piekła łańcuchów, upału bez wody, chłodu bez domu, głodu i pejcza...
Najpierw biegną do świętego Piotra. Ten czeka już z notesem. Spisuje imiona rąk, które biły, głodziły i wyrzucały z samochodów. Głaszcze potargane psie czupryny i mówi: – Niech każdy z was prosi, o co chce, a dostanie wszystko. Psy milkną na chwilę.
Najodważniejszy zaczyna: – Najpierw chcę darowania win mojemu oprawcy, wykreśl jego imię z notesu. Potem inne, jeden przez drugiego, proszą o to samo. Dlaczego? Bo one, inaczej niż my, nie są mściwe. Święty Piotr, choć niechętnie, ale wykreśla. Musi. Obiecał. Pan Bóg zna psie serca. Wie, o co będą prosić, i wie, że Piotr dotrzyma słowa. Siada więc cichutko pod bramą i zapamiętuje. Nie potrzebuje notesu. Mimo bardzo szacownego wieku ma doskonałą pamięć. Nigdy nie wybaczy obojętności dla cierpienia i okrucieństwa dla rozrywki. Wiem, że tak jest, bo inaczej nie mógłby być Bogiem.
Po tamtej stronie psom nie brakuje niczego. Młodnieją, zdrowieją i szaleją po niebiańskim bezkresie. Jedne czekają na swoich bliskich, inne czasem zaglądają na ziemię. Mają specjalne przepustki. Bezterminowe. Zresztą tam terminy nie obowiązują.
reklama
Skąd o tym wiem? Spotykam je od czasu do czasu. Najczęściej Kiwusię. Umarła w 2004 roku. Chorowała od dawna. Rasa shar pei nie należy do najzdrowszych. Kiwusia cierpiała na niewydolność nerek. Na szczęście choroba postępowała bardzo wolno. Kiwi zdążyła jeszcze nacieszyć się ogrodem. Przeprowadzka do domu na wsi była dla niej wyzwoleniem z miejskich ograniczeń. Wieczorami musiałam siłą sprowadzać ją do domu. Kładła się na kanapie i narzekała – tu nudno, tam jest życie. Rano pierwsza czekała przy drzwiach tarasu. Najpierw kontrola wszystkich krzaków i krecich kopców, potem zwiad wzdłuż płotu i warta honorowa przy bramie. W słoneczne dni leżakowanie pod brzózką. To było jej drzewo. Rośnie do tej pory i tęskni za pomarszczoną przyjaciółką.
Ze zwykłej brzozy zrobiła się płacząca. Gałęzie do dziś są w żałobie. W czerwcu 2004 roku Kiwusia straciła radość życia. Nie biegała już przy płocie i nie goniła srok. Kładła zbolałe ciało pod swoim drzewem i drzemała. Wiedziałam, że zbliża się koniec. Przysiadałam obok i całowałam wiecznie zatroskane czoło. Suczka spoglądała mi w oczy i czułam, co chce powiedzieć: – Nie martw się, przecież nigdy cię nie zostawię. Płakałam, gdy odeszła, ale nie zapomniałam o danej mi obietnicy. Psy dotrzymują słowa. Gdy budzę się w nocy, słyszę, jak sapie i stuka pazurkami. Wtedy wiem, że wszystko będzie ok.
Ciapuś nie zdążył nic obiecać. Umarł nagle. Jego wielkie serce przestało bić. Zmęczone pompowaniem krwi w osiemdziesięciokilowe ciało, odmówiło posłuszeństwa 23 czerwca 2009 roku. Obudził mnie o piątej rano i poprosił o otwarcie drzwi. Wybiegł do ogrodu, a ja wróciłam do łóżka. Gdy wstałam po dwóch godzinach, leżał martwy przy tarasie. – Nawet się nie pożegnaliśmy – myślałam, tuląc zimne uszy. Nie umiałam stłumić szlochu. Tak bardzo mnie zaskoczył. Wrócił po roku, aby mnie podtrzymać, gdy pośliznęłam się na schodach. Poczułam jego zapach.
Misia odeszła bardzo niedawno. Rok temu. To znaczy, ciało odeszło, bo Misia niestrudzenie „włącza” alarm psiej czujności. Zawsze lubiła przewodzić stadu. Rozmiar mini nie bardzo na to pozwalał, ale głos… Drążył dziurę w naszych głowach. Dziś słyszą go tylko psy. Nagle, niby bez powodu, stają na baczność i nasłuchują, aby po chwili wyszczekać psią pieśń.
Na pewno słychać ją w niebie. Powędrowało tam już wiele moich zwierząt. Tęsknię za wszystkimi i mam nadzieję, że kiedyś się spotkamy. Nauczyły mnie przymierza ze śmiercią. Tak jak one, nie boję się jej. Nie jest straszna, a na pewno nie okrutna. Jedyne, co można jej zarzucić, to że przychodzi za wcześnie. Czasem nawet nie zdążymy powiedzieć „kocham”, a ona już zabiera tego, do kogo zwracamy uczucia. To bardzo boli, ale nas. Tam nie ma już bólu ani strachu. Przynajmniej taką mam nadzieję, a moje psy mnie w niej utwierdzają.
Kiedyś i ja odejdę, ale pewnie nie dostanę psiej przepustki. Choć kto to wie? W duszy jestem psem, a przecież tylko ciało umiera. Martwię się jedynie tym, aby nie zostawić tu żadnego z moich zwierząt. Dlatego za dziesięć lat nie pozwolę sobie na przygarnięcie młodziaka. Przepustką do mojego domu będzie minimum dziesięć lat życia. Na razie jest nią wyłącznie potrzeba miłości. Bez niej nie da się żyć.
Dorota Sumińska
doktor weterynarii,
prowadzi w radiu i telewizji popularne programy o zwierzętach.
fot. shutterstock.com
dla zalogowanych użytkowników serwisu.