Co roku na początku jesieni ciotka wyprawia urodziny, na które stawiają się karnie wszyscy jej krewni i znajomi...
Od popołudnia goście, na różnych etapach opilstwa, kłębią się wokół stołów w domu lub w ogrodzie (zależnie od pogody), obżerają się zakąskami, szturmują bar niczym wielbłądy po rocznym pobycie w sercu Sahary, rozprawiają o uciążliwościach życia i obgadują bliskich, obecnych i nieobecnych przyjaciół. Ciotka krąży wśród tłumu, przyjmując życzenia i żartując, że zrobiła błąd, nie inwestując swych lat w złoto czy nie wysyłając z biurem podróży za granicę, bo dziś miałaby ich o wiele mniej. Z tym i owym ucina sobie pogawędkę i chętnie udziela dobrych rad, nie tolerując nikogo, kto byłby na tyle bezczelny, by się z nią nie zgadzać…
Zobaczyła mnie, zanim zdążyłam uciec w najdalszy kąt ogrodu. – No i co tam u was? – spytała groźnie i, nie czekając na odpowiedź, chwyciła mnie za guzik i zaciągnęła pod brzózkę. Ma ogromny talent do przeszkadzania samej sobie, uprzedziła więc z góry, że nie może ze mną zbyt długo gadać, bo inni goście, pozbawieni jej towarzystwa, mogą się obrazić, ale sprawa jest niezwykłej wagi…
– Czy widziałaś już Kasię? – Piotrową? (Kaś mamy kilka w rodzinie). – Jeśli nie, musisz się jej przyjrzeć i COŚ z tym zrobić!!! Wśród ludzi jest taka zasada, jak wśród psów – nie należy się wtrącać, gdy wymieniają skrajnie sprzeczne poglądy, bo dostanie ci się z obu stron, ale z TYM trzeba coś zrobić! Czy ty widziałaś, że ona cały czas nosi ciemne okulary?! – tu ciotka zawiesiła głos dramatycznie i wlepiła we mnie oczy z takim wyrazem, że ogarnął mnie atak paniki. – O co na litość boską chodzi? – dedukowałam nerwowo i musiałam to mieć wypisane na twarzy, bo ciotka, zniecierpliwiona moim brakiem inteligencji, poddała się.
reklama
– On ją bije – oznajmiła – jak dwa razy dwa! Rok temu też przyszła posiniaczona i opowiadała dyrdymały o jakimś wypadku, a na imieninach u wujka Wiktora miała zamalowane siniaki na policzkach… Mnie się nie oszuka! Nie znoszę tego Piotrka, ma łupież, nie pije i jest podejrzanie uprzejmy. Taki zawsze musi coś ukrywać, no i wyszło szydło z worka! Damski bokser, że też coś takiego musiało się zdarzyć w naszej rodzinie!!
Tu solenizantka urwała, bym mogła ogarnąć umysłem całą grozę sytuacji, wyrazić najwyższe oburzenie i w końcu jej przytaknąć. Choć ciotce nie można zarzucić wypowiadania wyważonych poglądów, i mnie ogarnęły dziwne podejrzenia. Ja też zauważyłam parę miesięcy temu żółty ślad po siniaku na policzku Katarzyny. Czy naprawdę jest aż tak źle? – ucieszyła się mroczna część mojej osobowości, która zawsze zazdrościła Kaśce wyglądu, figury i dowcipnego, przystojnego męża… Wiedziona nadzieją, że może im też coś się nie udaje, pobiegłam szukać ofiary domowej przemocy. Zdybałam ją stojącą samotnie pod brzózką, ze szklanką w ręku, w czarnych okularach na pół twarzy mimo zapadającego zmierzchu… A więc jednak!!!
– Przyznaj się, od kiedy ten drań cię bije? – ruszyłam z pomocą. Aż się zakrztusiła… – Czyś ty oszalała? Co ci przyszło do głowy? – Nie udawaj. Wszyscy widzą, że co jakiś czas chodzisz posiniaczona… – jęknęłam ze zgrozą. A ona westchnęła głęboko.
– Przysięgniesz, że nikomu nie powiesz??? – No co ty!!! – oburzyłam się. – Przecież wiesz, że u mnie jak w studnię… – No to ci powiem. Co pięć-sześć miesięcy od paru lat robię sobie taki zabieg… No wiesz… na twarzy i szyi. Mam dość kruche naczynka i czasem zostają mi na parę dni drobne siniaki. Przecież nie powiem tego tym tu hienom, bo by mnie zjadły. I tyle!
Co tu udawać, byłam rozczarowana – nici z sensacji, żadnych tragedii, zero nieszczęścia. Przyjrzałam się Kaśce dokładnie. Rzeczywiście, jak na jej wiek ma podejrzanie napiętą skórę, zero obwisłych policzków czy podbródka, żadnych zmarch przy nosie czy oczach… Odetchnęłam z ulgą, a więc – to nie jest naturalne!!! – Kochana, tak się cieszę… że ciotka nie miała racji – uwolniłam się od odpowiedzialności za paskudne podejrzenia. – A dasz mi telefon do tego gabinetu???
Teresa Jaskierny
fot. shutterstock.com
dla zalogowanych użytkowników serwisu.