Wszystko było jak w reklamie. Odchudzona, wyklepana, z najnowszą kolekcją ciuchów wyjechałam na zagraniczne wakacje zbierać muszelki na egzotycznej plaży i chłonąć przyrodę! Ale wkrótce poczułam się nieco niekomfortowo…
Po paru dniach zapijania co wieczór owoców nieprzegotowaną wodą, a co rano oliwy – sokiem z cytryny poddałam się. Sprawdziłam w słowniku dokładną wymowę środka, bez którego moje życie stało się udręką i udałam się do apteki w najbliższym miasteczku. Długo grzebałam po półkach, szukając czegoś, co by mnie uratowało, ale – niestety – nie znalazłam. Podeszłam więc do kasy, za którą przysypiała mocno wydekoltowana dama w wieku emerytalnym, z kolczykami wielkości kół, na których przysiadają papugi.
– Czy mogę dostać coś na… – tu padło wyuczone niedawno słowo, ale z najlepszym akcentem, na jaki było mnie stać. Niestety, pani farmaceutka miała kłopoty ze słuchem.
– O co pani prosi? – odrywając biust od kontuaru, ryknęła tak głośno, że wszyscy klienci kręcący się między półkami wyjrzeli spoza nich, zobaczyć, co się dzieje.
– O środek na… – odpowiedziałam dzielnie, wolno i wyraźnie.
– O, la la – pochyliła się do przodu, omiatając mnie wzrokiem, a jej brwi poszybowały ponad okulary. – Czy ma pani kłopot z przodkiem czy z tyłem? – zapytała z troską – a przynajmniej ja tak to zrozumiałam.
Stojąca obok młoda kobieta przyjrzała mi się z zaciekawieniem.
reklama
– Nie rozumiem – odparłam zgodnie z prawdą. Kobiety patrzyły na siebie, ich twarze przyjęły wyraz najgłębszej troski i machając rękami, zaczęły przerzucać się słowami z prędkością karabinu maszynowego. Niewiele z tego rozumiałam i już myślałam, jak dyskretnie opuścić scenę, gdy usłyszałam obok chrząknięcie.
– Ja w takich sytuacjach piję mleko z czosnkiem, działa doskonale – znawcą tematu okazał się starszy pan z laską, grzebiący w środkach opatrunkowych.
– Co też pan opowiada, mleko działa dokładnie odwrotnie. Tu trzeba jeść na czczo figi i melony – oburzyła się stojąca przy kosmetykach klientka, wywijając flakonem z tonikiem.
– O – zdziwiłam się i podziękowałam za radę, ale wtedy zza odżywek dla dzieci wychyliła się dama i spojrzawszy na mnie uniosła wskazujący palec i zaczęła nim kiwać, co stanowiło nieomylny znak, że popełniłabym coś strasznego. – Kminek, tylko kminek i odrobina chili, rano, na czczo…
– Masło i młode wino – wrzasnął ktoś z głębi apteki i wkrótce debata stała się tak głośna, że przechodnie zaczęli zaglądać do środka, żeby zobaczyć, co się dzieje, i dorzucić swój sposób na…
Tłum gęstniał, a ja zaczęłam przeciskać się do wejścia. W końcu mogę wypróbować każdy z miejscowych sposobów na…, jeśli mi tylko starczy urlopu. Ale na progu natknęłam się na starszego pana z laską. Ciągnął za ramię niezwykle przystojnego młodego człowieka. – To mój syn, jest doktorem, on pani pomoże – oznajmił z dumą. Doktor omiótł mnie powłóczystym wzrokiem, błysnął oczyma i cudownie seksownym głosem, z ujmującym uśmiechem, na środku ulicy zadał mi klasyczne pytanie: – Co pani dolega?
To dziwne uczucie, kiedy kobieta jeszcze do rzeczy stoi w obcym kraju przed niezwykle ujmującym mężczyzną, którego dopiero co poznała, i musi odpowiadać na pytania tak osobliwej natury. Czy stanąć na baczność i wyrecytować przypadłość, czy w pozie niedbałej, z rękami na biodrach podjąć żartobliwą rozmowę, zwalając wszystko na męża, któremu nie chce się jeździć po wąskich uliczkach i dbać o swój żołądek. Czy jak wczesna Brigitte Bardot pokręcić biodrami, pomasować dłońmi brzuszek i potrząsając włosami, opowiedzieć o pysznej kolacji, która za nic nie chce ustąpić miejsca następnej?
Nie pytajcie, którą wersję wybrałam, ale doktor zaprowadził mnie między półki, wybrał flakonik, podprowadził do kasy i odrywając kasjerkę od rozognionej dyskusji o tym, że miejscowa kuchnia stanowi zbyt wielki wstrząs dla turystów z Północy, zmusił ją do przyjęcia należności, a następnie na placu pod platanem, przy szklaneczce zimnego, białego wina, wytłumaczył, jak używać kropelek, gdzie znajdę najlepszą knajpkę w miasteczku i co warto w okolicy zobaczyć. Wracając do domu, poczułam burczenie w brzuchu.
Mąż czytał książkę nad basenem. – Mówiłaś, że wrócisz za kwadrans, a nie było cię dwie i pół godziny. Zrobiłaś zakupy? Nie? To, co ty tam robiłaś? – Absolutnie nic. Ale spędziłam ten czas bardzo przyjemnie – odparłam.
Teresa Jaskierny
fot. shutterstock.com
dla zalogowanych użytkowników serwisu.