Strona 1 z 2
Poszła do starszego pana bez obaw, był pewnie słaby jak mucha, a ona silna i atletycznie zbudowana. W sierocińcu wielu starszych wychowanków próbowało ja zgwałcić, ale zawsze wychodzili z próby z siniakami i pobitym podbrzuszem.
Kiedy Grażyna skończyła 18 lat, musiała się wyprowadzić z domu dziecka. Dali jej, jak wszystkim, wyprawkę: kołdrę, garnki, żelazko i pieniądze na przeżycie kilku miesięcy. Jeszcze wcześniej wychowawczyni załatwiła jej pokój z koleżanką, też z bidula, w hotelu wynajmującym kwatery robotnikom budowlanym.
Zdumiewające podobieństwo
Po miesiącu skończyły się pieniądze, bo Grażyna rzuciła się w wir kupowania pantofli, cukierków i lodów. Nie umiała ani oszczędzać, ani planować wydatków. Tego można się nauczyć tylko w rodzinie. Dom dziecka załatwił jej też pracę pomocnicy kuchennej w restauracji. Grażyna dotrwała bowiem, choć z trudem, do świadectwa zasadniczej szkoły gastronomicznej. W wakacje odszedł z pracy roznosiciel pizzy. Dali więc jej rower i polecili objeżdżać trzy ulice w pobliżu restauracji. Mieszkali tam stali klienci. Dzwoniła do furtki i ktoś pizzę odbierał.
Przed jednym z domów pokazał się starszy pan, który podpierał się dwiema kulami. Otworzył furtkę i poprosił, żeby Grażyna wniosła zamówienie. Już miał płacić, gdy spojrzał na nią i pieniądze wypadły mu z ręki. – Zaraz przyniosę zdjęcia – zachrypiał. Był blady. – Pani jest zdumiewająco do kogoś podobna – powiedział. Za chwilę przyczłapał ze zdjęciami.
reklama
Grażyna nie dostrzegła żadnego podobieństwa między sobą a blondynką na zdjęciu. Zaprosił ją na kawę. Powiedziała, że musi wracać do firmy, ale chętnie wpadnie do niego po pracy. Jej zapas kawy dawno się wyczerpał. W restauracji, w firmowej bazie danych, wyszukała nazwisko klienta. Potem sprawdziła je w internecie. Był bardzo znaną osobą, ale z jego życiorysu nie wynikało, by miał żonę i dzieci. Poszła do starszego pana bez obaw, był pewnie słaby jak mucha, a ona silna i atletycznie zbudowana. W sierocińcu wielu starszych wychowanków próbowało ją zgwałcić, ale zawsze wychodzili z próby z siniakami i pobitym podbrzuszem. Teraz liczyło się przede wszystkim to, że może uda się Grażynie pożyczyć od starego trochę pieniędzy. Nie miała już ani grosza.
Dziesięć telewizorów na samotność Starszy pan mieszkał w pięknej willi, pełnej starych obrazów i makatek z mięsistego materiału z rysunkami zwierząt i kwiatów. W salonie stało dziesięć telewizorów i wszystkie były włączone. Meble pokrywała centymetrowa warstwa kurzu i wyglądało na to, że nikt go tu nie ścierał od dziesiątków lat. Wypiła kawę, zjedli przyniesioną przez Grażynę pizzę. Pomyślała, że żyje w tym pięknym domu z telewizorami zupełnie sam, skoro nie ma mu kto wytrzeć kurzu. Nie ma kota ani psa. Nawet pewnie myszy nie lęgną się w tym zimnym domu.
Pan powiedział, że właśnie umarła jego znajoma, do której posyłał codziennie przez posłańca jedno jajko na miękko. Znajoma była równie stara jak on i codziennie na nie oczekiwała. A on czekał następnego ranka, kiedy je ugotuje. Ta kobieta, bogata i obstawiona przez pielęgniarki, nagle umarła. Starszy pan opowiadał o tym i płakał. Grażyna pomyślała, że teraz wszystkie grające naraz telewizory już mu nie wystarczą, bo urwała się jajkowa nić łącząca go ze światem. Pewnie się boi, że umrze i znajdą go dopiero po tygodniach. I pewnie dlatego zaczął zamawiać pizze, z których odkrawał tylko mały kawałek, a reszta lądowała w koszu na śmieci.
Takie dziecko to skarb Już podczas następnej wizyty starszy pan poprosił Grażynę, żeby mu pocerowała swetry. Oczywiście za to zapłaci. Pokazał jej wielki wór na pawlaczu, w którym leżało kilkadziesiąt swetrów podziurawionych przez mole. Nie nosił ich od lat i pewno nigdy nie miał zamiaru włożyć. Następnego dnia Grażyna przyniosła nici w różnych kolorach i zaczęła cerować swetry. Było tego zajęcia na tydzień. Cieszyła się, że nie musi wracać po pracy do hotelu pełnego pijanych robotników. I kupiła trzy pary nowych pantofli, a do tego wielką torbę raczków i kukułek.
Potem starszy pan poprosił, żeby mu wciągnęła gumki do slipów. Też miał ich cały worek, ze 150 par. Stare sparciały i Grażyna miała je zastąpić nowymi, a do tego zacerować prześwitujące w materiale dziurki. Kiedy skończyła pracę, wór powędrował znów na pawlacz. Starszy pan dopytywał się, jak znalazła się w domu dziecka. Wychowawczynie powiedziały jej, że matka zostawiła ją w szpitalu, bo była ślepa. No, prawie ślepa, w każdym razie z jej oczami było coś nie tak. Matka nigdy do sierocińca nie przyszła, pewnie z powodu tych oczu, tłumaczyły wychowawczynie.
Grażyna od pierwszych dni w domu dziecka patrzyła w bok, nie umiała nawiązać – jak mówiono w sierocińcu – kontaktu wzrokowego i prawie nigdy nie płakała. Leżała cicho jak lalka. Wszyscy myśleli, że jest autystyczna albo z jakimś niedorozwojem. Kiedy okazało się, że wszystko jest z nią w porządku, nie oddano jej do adopcji. Może zrobiono to specjalnie, bo była cicha, spokojna i nie sprawiała nikomu żadnych kłopotów. Takie dziecko w sierocińcu to skarb.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.