Strona 2 z 3
Dobry pomysł został jednak szybko skompromitowany przez różnych cwaniaków. Wzrastała liczba pustych losów, a nagrody traciły na wartości. Większość królów Europy wprowadziła państwowy monopol na gry, a loteriami zawiadywali urzędnicy lub firmy, które za ten przywilej musiały słono płacić.
Państwowy mecenat miał też i dobre strony. Zyski z loterii zasilały miejskie kasy i pozwalały na inwestycje. W Chinach w ten sposób zebrano pieniądze na budowę Wielkiego Muru, a w Europie – na odbudowę strawionej przez pożar Lizbony. W Polsce za czasów saskich otwarcie mówiło się, że loterie łatają budżet Warszawy, a dzięki uzyskanym pieniądzom rozwinięto system kanalizacji miasta.
Koło Fortuny
U Boccaccia (fot. obok - rycina z XV wieku) symbolizowało zmienność losu. Jako karta tarota oznacza powodzenie w pracy i miłości (w postaci prostej) lub wielkiego pecha (w postaci odwróconej).
Niesłabnącym zainteresowaniem cieszyły się też loterie fantowe. W Prusach Królewskich w XVIII w. popularne były loterie książkowe, mające zachęcić do czytania. Najdziwniejszy bodaj pomysł na losowanie pochodzi z tych samych czasów z Anglii – „Plan Dobroczynnej Loterii na Rzecz Dziewic w Opresji”. Opresją ową był stan bezżenny. Stąd i rozwiązanie – ogólnokrajowa loteria dla dżentelmenów, którzy drogą losową nabywaliby… prawo do żony. Damy podzielono na kilka kategorii. Najcenniejsze miały być te „piękne”, najniżej zaś ceniono te, „co interesują się modą” oraz „dobrze tańczą kadryla”. Do losowania jednak nigdy nie doszło.
reklama
No to lotto Tymczasem pojawiła się kolejna rewolucja. W połowie XVII w. w Genui narodziła się najsłynniejsza gra losowa – lotto. Każdego roku spośród 90 członków magistratu losowano tam pięciu kandydatów do rady miasta. Losowanie budziło zainteresowanie gawiedzi, która robiła zakłady na swoich faworytów. Benedetto Gentile, członek tejże rady, postanowił sformalizować grę. Pomysł był prosty: zamiast obstawiać konkretnych kandydatów, wybieramy 5 z 90 liczb. Potem następuje losowanie i kto trafił poprawnie – wygrał. Tak narodziło się Lotto di Genova. Europa wpadła w szaleństwo hazardu, organizatorzy zaś liczyli krociowe zyski. Wygrana była odgórnie ustalona: im więcej poprawnych trafień, tym niższy mnożnik stawki. Nadwyżki zaś szły prosto do kieszeni bukmacherów.
Lottomania stała się częścią codziennego życia zarówno biednych, jak i zamożnych. Stanisław Moniuszko skomponował fraszkę „Loteria”, a Vincent van Gogh namalował akwarelę „Państwowe Biuro Loteryjne”. Organizacją loterii parał się nawet Casanova. Zyski miały iść na szkołę wojskową, jednak łotrzyk i kochanek przyznawał się, że zarabia na losach 100 tys. franków rocznie.
Powszechny hazard kłuł w oczy moralistów. „Loteria to forma opodatkowania łatwowierności głupców”, pisał angielski pisarz Henry Fielding, „a dzięki temu, że ich nie brakuje, można cały czas podnosić stawkę”. W Polsce wtórował mu Bolesław Prus, który w jednym z felietonów zastanawiał się, jakie jest najpopularniejsze dzieło drukowane w naszym kraju. „Wydawać by się mogło”, pisał, „że jest to »365 obiadów« [Lucyny Ćwierczakiewiczowej – przyp. red.], ale niestety, chodzi o bilety loteryjne”.
Dzieci szczęścia Niektórzy obstawiają cyfry, które im się przyśniły, inni kupują w internecie specjalne „szczęśliwe” srebrne monety do zdrapek. Ale czasem wystarczy po prostu… uważnie poczytać gazetę. 28 czerwca 2000 r. lokalna gazeta w Oregonie jak co tydzień podała wyniki stanowego lotto. Doszło do pomyłki – opublikowano liczby wylosowane w stanie Virginia. Tylko że tydzień później dokładnie ta sama kombinacja padła właśnie w Oregonie!!
Ale lepszym sposobem jest urodzić się pod szczęśliwą gwiazdą – tak jak Joan Ginther z Teksasu. Od 1993 r. wygrała czterokrotnie w stanowej loterii. Cztery szczęśliwe losy przyniosły jej w sumie ponad 20 mln dolarów. Co ciekawe – trzy z nich kupiła w tym samym lokalnym sklepiku. Jak mówi jego właściciel, każdego dnia sprzedaje około tysiąca zdrapek. A statystycy dodają, że szansa na czterokrotne zwycięstwo jest mniejsza niż 200 mln do jednego.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.