Strona 2 z 2
Ojciec Święty szybko przyzwyczaił gwardzistów szwajcarskich, że jeśli ma ochotę, na spacery wychodzi sam i to o każdej porze dnia i nocy (dopiero po dwóch zamachach i gdy zaczął podupadać na zdrowiu, zgodził się na ochronę). Pod tym względem Jan Paweł II przypominał Jana XXIII (1958-1963), który miał bardzo podobne zwyczaje i często się gubił współpracownikom. Znikał rano i pojawiał się nagle, żeby z wiernymi odmówić Anioł Pański (zresztą to właśnie on wprowadził ten zwyczaj w Castel Gandolfo). Chwilę później znów szedł na wycieczkę do lasu albo ubrany po cywilnemu odwiedzał mieszkańców pobliskiej wsi.
Podobnie jak Pius IX (1846-1878) potrafił wejść do przygodnej chaty i porozmawiać z gospodarzem. Pius IX chętnie zaglądał do garnków. Jeżeli posiłek był ubogi, dawał im pieniądze, by kupili sobie coś lepszego. Jan Paweł II również wpraszał się na kawę i ciasteczka do pracowników Willi Papieskich, był też zaprzyjaźniony z miejscowymi dzieciakami. Choć w tej dziedzinie absolutnym rekordzistą jest Pius XII, w którego sypialni w czasie wojny urodziło się kilkanaścioro dzieci (ponoć mimo swoich profaszystowskich sympatii ukrywał kilkanaście ściganych kobiet).
Góry im. JPII
Karol Wojtyła już jako papież przez wiele lat odwiedzał piekarnię Aldo Chabeaux w Les Combes, który specjalnie dla papieża piekł bochen pachnącego razowca. W Dolomitach wpadł kiedyś na winko i prosty posiłek do chaty drwala. Urodę Dolomitów poznał dziesięć lat wcześniej, gdy pielgrzymował do Canale d’Agordo u podnóża Marmolady, do wioski, w której urodził się Jan Paweł I. Górze oczywiście nie popuścił, choć sypało śniegiem i wiał silny wiatr. Razem z całą świtą udał się na szczyt, by poświęcić figurę Matki Boskiej.
reklama
Usłyszawszy o miłości Wojtyły do gór, zaproszenie wystosowali do niego włoscy biskupi z podalpejskich miejscowości. – Teraz się nie uwolnicie ode mnie – rzucił papież do biskupa Treviso. I od 1987 roku zaczął w Dolomity jeździć regularnie. Na zmianę bywał w Les Combes w Dolinie Aosty i w Bressanone w Górnej Adydze. Od razu na dzień dobry potrafił wybrać się w góry na ośmiogodzinną wyprawę.
Benedykt XVI przez kilka lat podtrzymywał tradycję letnich wypadów w Dolomity, ale preferował łatwiejsze trasy. Tym wyprawom położył kres wypadek podczas wyjazdu w Dolinę Aosty. Papież tak pechowo poślizgnął się w łazience, że złamał nadgarstek. Przerwał więc urlop i wrócił do Rzymu. Od tamtej pory wyjeżdża już tylko do Castel Gandolfo. Zwłaszcza że w 2007 r. ktoś podsumował, że dwutygodniowy wypoczynek w Lorenzago di Cadore kosztował tamtejszy samorząd milion euro. – Wydatków nie przeznaczono bezpośrednio na papieża – wił się jak piskorz asesor gminy Oscar De Bona. Tłumaczył, że gdyby nie papież, promocja okolicy kosztowałaby dziesięć razy więcej.
Polski papież jeździł w góry, dopóki dopisywało mu zdrowie. W Dolomitach miał kilka ulubionych miejsc, jak górska wioska Lorenzago di Cadore. Przybywał tam na modlitwy do kaplicy Di Vittoria, położonej malowniczo przy ścieżce wiodącej w głąb Doliny Comelico. Chętnie wyprawiał się do Trentino. Podczas pielgrzymki w 1988 r. Janowi Pawłowi II towarzyszyły tysiące ludzi. We włoskich górach bywał jeszcze wiele razy. Nic więc dziwnego, że wdzięczni Włosi postanowili wystąpić do Benedykta XVI, by polskiego papieża ogłosić patronem Dolomitów.
Papież z pejczem w dłoni Tuż po konklawe papież miał wyszeptać do bp. Dziwisza: – Stasiu, to już koniec z nartami. Kilka dni później, gdy ktoś zapytał, czy wybiera się na narty, upewniał się zaniepokojony: Tego mi chyba nie zabronią? Nie zakazali, ale na pierwsze szusy Ojciec Święty musiał poczekać aż 6 lat. Co ciekawe, doszło do tego w samym środku lata, 16 lipca 1984 r., na lodowcu Adamello w Alpach Retyckich. Towarzyszył mu prezydent Włoch Alessandro Pertini.
Niestety, w listopadzie 1993 r. Ojciec Święty upadł w Sali Klementyńskiej tak nieszczęśliwie, że zwichnął bark, a lekarze zabronili mu wypraw na stok. Dokładnie w ten sam sposób swoją przygodę ze sportem zakończył Klemens XIV (1758-1779) – inny niepokorny papież. Klemens nie jeździł na nartach, ale uwielbiał gonitwy konno. Ubrany w biały strój, wysokie buty i pejcz dosiadał czarnego jak noc karosza i pędził przez okoliczne pola na złamanie karku. Był doskonałym jeźdźcem, ale kilka razy zaliczył groźne upadki. W jednym odniósł poważną kontuzję barku. Od tamtej pory nocne gonitwy próbował sobie powetować, jeżdżąc powozami.
Dla Benedykta XVI sport mógłby nie istnieć. W Castel Gandolfo może wreszcie odpoczywać, jak lubi – ślęcząc nad biurkiem grubo wyłożonym papierami. Gdy pod koniec września skończy się jego urlop, z ciężkim sercem znów będzie musiał na trzy godziny dziennie odkładać pióro i spotykać się z wiernymi. Papieski rozkład dnia praktycznie tylko tym różni się od wakacji. A że Bendykt XVI nie grzeszy towarzyskością, to audiencje są dla niego czyśćcem na ziemi. Gdyby nie one, miałby w Watykanie co dzień jak w raju.
Igor Lagenda
fot. fotochannels, shutterstock.com
dla zalogowanych użytkowników serwisu.