Strona 2 z 3
Kiedy Rutkiewicz zaczynała swoją przygodę z górami, wspinaczka uchodziła za zajęcie dla mężczyzn. Alpiniści z lekceważeniem odnosili się do młodej, w dodatku ładnej kobiety. Niektórzy uważali, że nadaje się co najwyżej do… ogrzewania śpiwora. Ona jednak okazała się niezwykle ambitna i niezależna. „Chciała jak najprędzej poznać wszystkie arkana sztuki wspinania się w skale i lodzie. Tylko do tego byliśmy jej potrzebni, co stało się przykrym odkryciem dla wielu zakochanych w niej mężczyzn” – wspominał nieżyjący już himalaista, Andrzej Zawada.
Jeszcze kiedy w 1978 r. z niemiecką ekipą zdobywała Mount Everest, nikt nie traktował jej poważnie. „Nie byli przyzwyczajeni do kobiet mojego typu. Ich model kobiety alpinistki jest inny. To przeważnie żona, narzeczona, dziewczyna. Ja byłam bez męskiego ramienia, a na domiar złego miałam być zastępcą kierownika wyprawy i operatorem akcji szczytowej”, opowiadała później. Prócz Wandy w zespole była jeszcze jedna kobieta. Bardzo słaba, nie nadążała za kolegami. Kiedy opadła z sił, kierownik wyprawy kazał Rutkiewicz przerwać wspinaczkę i z nią zostać. Gdyby go posłuchała, może nigdy nie zdobyłaby najwyższej góry świata.
„Po doświadczeniach z wyprawy na Mount Everest Wanda była sceptycznie nastawiona co do możliwości realizowania swoich zamierzeń górskich w zespołach składających się z alpinistów płci męskiej”, pisała Ewa Matuszewska.
reklama
Dlatego zaczęła organizować kobiecą wyprawę. I to na jedną z najtrudniejszych gór – K2. Chce zdobyć szczyt, z którym nie radzą sobie najznakomitsi himalaiści, w grupie samych kobiet. Wyprawa ponosi jednak fiasko, jedna z himalaistek umiera. W żeńskim składzie udaje się jej jednak zdobyć inne ośmiotysięczniki – Nanga Parbat w zachodnich Himalajach (z Krystyną Palmowską i Anną Czerwińską) czy Gaszerbrum w górach Karakorum (z Ewą Pankiewicz).
„Chciałam się wspinać z kobietami, brać na siebie odpowiedzialność, a nie być powadzona na szczyt przez mężczyzn”, powiedziała w wywiadzie. A kiedy indziej o mężczyznach: „Owszem, łatwiej wspinać się z silniejszymi ode mnie, którzy chcą, żebym weszła na szczyt. Ale jak przestaną chcieć, to co? Mam siedzieć w domu?”.
Sama w podróży poślubnej Dom był miejscem, w którym nie była w stanie długo wytrzymać. Żyła od wyprawy do wyprawy. Już w samolocie, podczas powrotu, kiedy wszyscy koledzy mówili tylko o rodzinie, dzieciach, zaczynała planować następną wspinaczkę. „Jej tragedią była samotność odczuwana przez wielkie gwiazdy. Wszyscy rozpoznawali ją, kiedy szła warszawską ulicą. Ale nie było nikogo, kto by czekał na nią w domu”, mówił himalaista Krzysztof Wielicki. Wykazywała minimum zainteresowania tym, co dzieje się „na nizinach”, nawet jeśli to było coś tak ważnego jak strajki na Wybrzeżu w 1981. Leżała wtedy ze złamaną nogą w szpitalu na Lindleya w Warszawie i myślała tylko o nowej wyprawie. „Jej życie, od dawna nierówno podzielone na góry i wszystko inne, nie stało się prawdziwsze przez to, że jakiś elektryk przeskoczył płot stoczni”, pisała Ewa Matuszewska.
Jej dwa małżeństwa rozpadły się przez góry. „Wychodziłam za mąż, bo wydawało mi się, że małżeństwo i dzieci należą do moich obowiązków życiowych. Ale nie potrafiłam ugiąć się ani zagrać przeznaczonej mi roli. Nie widziałam innego wyjścia niż rozstanie”, powiedziała dziennikarce Barbarze Rusowicz. Od początku zakładała, że jej mąż też musi być alpinistą.
Zarówno Wojciech Rutkiewicz, po którym Wanda nosi nazwisko, jak i dr Helmut Scharfetter uprawiali wspinaczkę. Ale góry były dla nich tylko dodatkiem do życia. Prawdziwą pasją Rutkiewicza była matematyka, Scharfettera – chirurgia. Obydwaj, choć byli świetnymi alpinistami, zrezygnowali w końcu ze wspinaczki. Dla Wandy Rutkiewicz góry były tak ważne, że gotowa była poświęcić dla nich nawet miodowe miesiące. Na wyprawę w góry Pamir wyruszyła trzy miesiące po ślubie z Rutkiewiczem. „To tak, jakbym w podróż poślubną pojechała sama…”, wspominała. Ten wyjazd rzucił cień na jej małżeństwo, które rozpadło się po trzech latach.
Scharfettera poznała w ambulatorium chirurgicznym, gdzie w 1964 roku trafiła ze złamaną nogą. „Jak się leży w łóżku szpitalnym, to o uczucie do lekarza bardzo łatwo. Potrzebowałam go, byłam od niego uzależniona, ale ten rodzaj uzależnienia mi nie przeszkadzał. Przeciwnie. Bardzo mi się podobał”, wspominała Wanda Rutkiewicz. Za Scharfettera wyszła za mąż w 1982 roku i zamieszkała w – jak opowiadała – najmniejszym i najbardziej zaniedbanym domu we wsi pod Innsbruckiem. Helmut Scharfettera był człowiekiem pracy, nienawidził luksusu (przez cały rok nosił na zmianę dwie pary spodni z żaglowego płótna) i był fanatycznym ekologiem.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.