Strona 2 z 2
Barbie przegrywa z wężem z ciastoliny
Jackowi Bożkowi marzyłby się szkolny model skandynawski, gdzie uczniowie mają zajęcia na temat odpowiedzialnej konsumpcji. Mówią na nich nie tylko o tym, że na zakupy lepiej zabrać płócienną torbę wielokrotnego użytku i kupować produkty od małych przedsiębiorców. Ale przede wszystkim poznają globalny system produkcji. Po takiej lekcji dwa razy się zastanowią, zanim zamiast krajowych jabłek wybiorą banana.
Informacje o odpowiedzialnym handlu edukatorzy Klubu Gaja przemycają już na warsztatach z przedszkolakami. – Na ogromnej mapie umieszczamy produkty zgodnie z miejscem ich pochodzenia. Banan leży na Afryce, a czekolada na Ameryce Południowej. Oczywiście, dzieciakom największą frajdę sprawia zjadanie tych łakoci, ale zapamiętują, że czekolada nie wyrosła na wsi pod Warszawą – tłumaczy Jacek Bożek.
Warsztaty Gai to także kopalnia pomysłów dla rodziców. Pokazują, że drogie zabawki przegrywają w konfrontacji z kamieniami, szyszkami czy patykami. Krystyna Romanowska widzi to na przykładzie bliźniaczek, które chowane są bez telewizora. – Dzięki temu mają bujniejszą wyobraźnię, są bardziej manualne.
Wciąż największą frajdę sprawia im malowanie i lepienie z domowej produkcji ciastoliny (z mąki, soli i wody). Wygrała nawet z lalkami Barbie – śmieje się Romanowska. Barbie była prawdziwą zmorą jej i Leo. Ustalili, że będą trzymać dzieci z dala od niej, zwłaszcza że dowiedzieli się, iż różowy karton wyrabiany jest z drewna z Puszczy Amazońskiej. Pech chciał, że przyjaciółka rodziny podarowała dziewczynkom dwie lale. Ale zauroczenie było chwilowe. Maja i Lena szybko porzuciły je na rzecz malowania.
reklama
Łzy nad kurczakiem Odżywianie jest niezwykle ważnym elementem eko-wychowania. Na ogół kojarzone z wegetariańskim, nie musi koniecznie polegać na eliminacji mięsa. Dla ekologów znacznie ważniejszy jest sposób jego obróbki. Tak więc wędliny kupowane w sklepie z żywnością organiczną, wytwarzane bez konserwantów, uważane są za bardziej przyjazne naturze niż oblane słodem płatki kukurydziane światowej korporacji.
Choć dzieci wegetariańskich i wegańskich przybywa szybciej niż ekologicznych przedszkoli, wielu rodziców nie eliminuje mięsa z diety swoich pociech. Krystyna Romanowska, wegetarianka od ponad 20 lat, nie zmieniła sposobu odżywiania, gdy była w ciąży. Ale kiedy dziewczynki się urodziły, uznała, że komponowanie zbilansowanej diety wegetariańskiej byłoby zbyt skomplikowane. Przygotowuje więc bliźniaczkom rosół z kury. Ich dieta opiera się jednak głównie na warzywach, owocach i makaronach z mąki pełnoziarnistej. Jedzą też kasze, nasiona, czyli wszystko, co mieści się w kanonie współczesnego eko-żywienia.
Bardziej ortodoksyjna jest 31-letnia Aśka, świeżo upieczona mama Antka. – Zawsze chciałam wychować dziecko zgodnie z własnymi przekonaniami, opartymi na badaniach naukowych. Nie jem mięsa i produktów pochodzenia zwierzęcego, bo wiem, że ludzki organizm może funkcjonować na diecie opartej na warzywach i roślinach strączkowych – mówi. Wiedzę na temat żywienia czerpie z internetu, głównie ze stron amerykańskich, ale ceni też polskie
www.wiemycojemy.org. – Gdyby okazało się, że mój synek bez mięsa źle się rozwija, dałabym mu je bez wahania – zastrzega.
Reni uświadamia masy Na szczęście kandydaci na zielonych rodziców mają skąd czerpać wiedzę. Na półkach roi się od poradników, a najpopularniejszy ostatnio – „Poradnik dla Zielonych Rodziców” Magdy Targosz i artystki Reni Jusis – znika z półek równie szybko, jak bestsellery Stiega Larssona. 38-letnia wokalistka, z wykształcenia dyrygent orkiestry, mama 2,5-rocznego Teofila i trzymiesięcznej Gai, wyrasta na ikonę eko-rodziców, jak dodają złośliwi – mainstreamową.
Od września 2010 roku co tydzień opowiada o ekologicznym rodzicielstwie w „Dzień Dobry TVN”. Połowa Polski dowiaduje się od niej o zaletach „chustonoszenia” niemowląt czy wybierania żywności nieprzetworzonej. Program ma ogromną oglądalność, a Reni udało się zarazić eko-rodzicielstwem wiele matek.
Eko-rodzicielstwo jest teraz na fali. Powoli wyodrębnia się nowa subkultura – ludzi skupionych na wychowaniu swoich dzieci w sposób jak najbliższy naturze. Oczywiście dotyczy to dobrze sytuowanych mieszkańców miast. Również tych, którzy nie boją się krytyki swojego podejścia do wychowywania dzieci i mają odwagę bronić własnej decyzji. A jest przed kim. Aśka nigdy nie spotkała się z tyloma atakami agresji, co w ciąży.
– Wszyscy uważali, że muszą chronić moje dziecko przed niską wagą urodzeniową, śmiercią głodową, a nawet inwalidztwem. Bo do tego, według nich, prowadzi dieta wegańska (pozbawiona jakichkolwiek produktów pochodzenia zwierzęcego, także nabiału) – wspomina. Jej synek urodził się nie tylko zdrowy, ale też większy i dłuższy od rówieśników.
Aśka już dzisiaj szuka prywatnego przedszkola, które przewiduje dla każdego dziecka indywidualną dietę. Na razie dba o rozwój intelektualny swojego dziecka w zaciszu biało-czarnej sypialni (przeczytała, że według badań te kolory najlepiej rozwijają percepcję). Przyznaje, że eko-rodzicielstwo nie należy do najtańszych. Bo chociaż w teorii jest minimalistyczne, nawołuje do rezygnacji z gromadzenia dóbr, zastąpienia drogich zabawek tymi robionymi w domu, to jednak niektórych eko-zachowań trzeba się po prostu nauczyć.
Ot, choćby noszenia niemowlęcia w chuście. Bo może się okazać, że robiąc to nieumiejętnie, narażamy nie tylko własne stawy. Na jednym z ogłaszających się w internecie kursów chustonoszenia (ok. 450 zł za dwa dni warsztatów) dowiemy się, że układając dziecko w chuście w sposób niewłaściwy, ryzykujemy nie tylko jego przegrzanie, ale zahamowanie właściwego rozwoju kręgosłupa czy skrzywienie bioderek.
Strach przed eko-talibem Rafał na razie boi się nazwać „eko-rodzicem”. Nie pozbył się samochodu, a raz na tydzień zdarza mu się zjeść hamburgera i jeszcze podzielić nim z dzieckiem. Ale od kiedy spotkał – jak ich nazywa – „eko-talibów”, boi się nadgorliwości. Zrezygnował z zajęć dla dzieci w pewnym elitarnym klubie, kiedy usłyszał od jednej z matek, że jest osobiście odpowiedzialny za wyzysk dzieci w Chinach, skoro ubiera Maćka w ubrania znanej sieciówki. Odstraszyła go też dyskusja ciężarnych eko-matek, które zastanawiały się głośno, które z eko-imion jest najoryginalniejsze: Flora, Gaja, Jagoda, Róża czy Malina. Maciej rzucił, że Rysia, bo to gatunek zagrożony – i porwał Mikołaja z kręgu fanatyków.
Karolina Kowalska
Fot. East News, Archiwum Klubu Gaja
dla zalogowanych użytkowników serwisu.