Mąż z ogłoszenia

W XIX wieku okazją do znalezienia kandydata na męża czy żonę były wizyty towarzyskie i bale. Złośliwi twierdzili, że najlepsza partia to ta, co ma 18 wiosen i tyle samo wiosek. Najbardziej uderzającym elementem damskich anonsów była desperacja. Mamy więc „młodą damę, która straciła męża” (1777), „pragnącą wyzwolić się spod opieki kapryśnego okrutnika” (1781), ale też kobietę, „którą utrata przyjaciół i inne rozliczne nieszczęścia zmusiły do ubiegania się o opiekę przed jeszcze bardziej dojmującymi cierpieniami” (1811). Zdecydowana większość określała się jako „wdowy”, co przy średniej długości życia ówczesnych mężczyzn (poniżej czterdziestki) wydaje się prawdopodobne.

Świadome, że podaż jest większa niż popyt, zwykle nie były zbyt wymagające. Ale zdarzały się wyjątki. W 1787 roku pewna marzycielka ogłosiła swoją listę oczekiwań. „Jednorazowo wypić może nie więcej niż dwie butelki czerwonego wina lub jedną porto”, pisała. „Wolno mu to robić tylko na siedząco i nie częściej niż trzy razy w tygodniu. Powinien być ogólnie wykształcony i mieć dobry adres. Wymagane jest też, aby po ślubie nie stracił zainteresowania małżonką. Ale nie pożerał ją wzrokiem czy się wgapiał, tylko spoglądał wyrozumiale…”. U progu XIX wieku z takimi oczekiwaniami groziło jej staropanieństwo.

W XIX wieku okazją do znalezienia kandydata na męża czy żonę były wizyty towarzyskie i bale. Złośliwi twierdzili, że najlepsza partia to ta, co ma 18 wiosen i tyle samo wiosek.

reklama

Spełnione marzenia
Jaka była skuteczność matrymonialnych anonsów? XIX-wieczna prasa pełna jest opowieści o szczęśliwej miłości z ogłoszenia. Autentyczne czy nie, historie takie sprawiały, że każda szanująca się gazeta musiała mieć własny kącik samotnych serc. W 1870 roku światło dzienne ujrzało nowe pismo, „Matrimonial News”, składające się wyłącznie z anonsów. Cieszyło się tak wielkim wzięciem, że natychmiast pojawiła się konkurencja. 30 lat później w Zjednoczonym Królestwie ukazało się około 20 takich tygodników i miesięczników.

Można tam było znaleźć tysiące anonsów ziemian, dyrektorów kopalni, medyków, urzędników Kompanii Wschodnioindyjskiej, kupców bławatnych i guwernantek. Jak zapewniano, „wszystkie informacje sprawdzone”. Mimo to wiele opublikowanych w nich anonsów robi wrażenie nieprawdziwych. „Szanowany, tęgi, kawaler otwarty na wdowy” oraz „majętny dżentelmen, dotknięty nieuleczalną słabością kolan, spowodowaną przez kopnięcie strusia w Indiach Wschodnich” najprawdopodobniej zostali wymyśleni dla rozrywki czytelników (i autora). Ale w dziedzinie ogłoszeń matrymonialnych – jak to w miłości – niczego nie można być pewnym. Wszak już 160 lat temu na łamach dziennika „Shoreditch Observer” pojawił się anons następującej treści: „Małżeństwo. Ogłoszeniodawca pozna kobietę, która ma tylko jedną nogę”.

Raj zboczeńców i piekło samotnychRaj zboczeńców i piekło samotnych
Z ogłoszeniami matrymonialnymi od zarania jest taki sam problem: nie ma sposobu, żeby się dowiedzieć, czy człowiek, którego poznajemy, jest rzeczywiście tym, za kogo się w nim podaje. W 1837 roku sfrustrowany 40-latek zamieścił anons w prasie. Dostał kilkanaście odpowiedzi, ale jedna szczególnie go zaintrygowała. Na tyle, że choć był człowiekiem honoru, przystał na spotkanie po zmroku na ulicy.

Znakami rozpoznawczymi były laseczka w jednej ręce i para rękawiczek – w drugiej. On miał na sobie frak, ona – elegancką suknię. Początkowo rozmowa się nie kleiła, ale w końcu kobieta wyznała, że mieszka z damą dworu. – Jesteś jej przyjaciółką? – spytał. – Niezupełnie – odrzekła i szybko zmieniła temat. Po kolejnych sześciu spotkaniach zdecydował się jej oświadczyć i tylko dlatego dowiedział się, że wybrankę z damą dworu łączy jedynie to, że jest jej służącą. Oburzony zerwał znajomość.

W czasie pierwszej wojny światowej anonse straciły swój matrymonialny charakter i stały się ogłoszeniami towarzyskimi. Rewolucyjny pod tym względem okazał się miesięcznik „The Link”. To tam po raz pierwszy w otwarty sposób partnerów poszukiwali geje i lesbijki, pojawiały się też ogłoszenia pań świadczących usługi seksualne. Po sześciu latach gazetę zamknięto z wielkim hukiem. Puszka Pandory została jednak otwarta.

Erotycznym przygodom sprzyjały czasy. Kobiety emancypowały się, paliły papierosy, malowały usta i uwodziły. Na małżeńskim rynku pojawiła się wtedy nowa kategoria mężczyzny – samotny żołnierz. W 1915 roku w „Daily Express” ukazał się anons wojaka z Pierwszej Brygady Strzelców. Przedstawiał się on jako „najbardziej samotny facet na całym froncie” i poszukiwał kobiety, która „rozjaśniłaby jego egzystencję”.

W ciągu dwóch dni przyszło 470 listów. Dziś takie wyniki na nikim nie robią już wrażenia. Zmieniły się czasy i ani dzieci, ani wiek nie są już przeszkodą w osiągnięciu szczęścia, a rynek usług matrymonialno-towarzyskich przeniósł się do internetu. Nowe medium pozwala na publikację dłuższych ogłoszeń w znacznie większej liczbie. Według szacunków pięć lat temu Amerykanie na usługi matrymonialne wydali przeszło 500 mln dolarów – jedynie nieco mniej niż na pornografię w internecie.


Stanisław Gieżyński
Fot. Fotochannels, Forum, Getty Images/FPM, Medium

Źródło: Wróżka nr 5/2012
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

Promocja wróżka