Strona 1 z 2
Była samotną matką na zasiłku, zmagała się z depresją. Dziś Joanne Rowling, autorka najsłynniejszej powieści świata, „Harry’ego Pottera”, ma wszystko. Szczęśliwą rodzinę, wspaniałą rezydencję i setki milionów na koncie. I jak tu nie wierzyć w czary…
Nigdy nie mówiłam, że wierzę w magię. Ale opowieści o wiedźmach, wróżkach i czarach istnieją w naszej kulturze od lat i cieszą się niezmiennym powodzeniem. Może dlatego, że gdzieś pomiędzy wersami tych historii kryje się myśl, iż mamy w sobie niezwykłą siłę, by samemu kształtować swój świat – mówiła Joanne Rowling w rozmowie z Oprah Winfrey.
Tę niezwykłą siłę odnalazła w sobie, kiedy pisała sagę o Harrym Potterze. Spisywanie przygód nastoletniego czarodzieja okazało się doskonałą terapią na depresję, załamanie po śmierci matki, sposobem na biedę. Przez blisko rok po powrocie do Wielkiej Brytanii po nieudanym małżeństwie z portugalskim dziennikarzem pisarka żyła z zasiłku przyznawanego samotnym matkom.
Jak wspominała,po latach, gdy jej majątek szacowany był już na kilkaset milionów dolarów: „Byłam wtedy tak biedna, jak tylko można być w Wielkiej Brytanii, nie będąc jednocześnie bezdomną”. Pisanie, tworzenie nowych światów, przenoszenie na papier wszystkich swoich lęków – to ją uratowało, i jednocześnie pozwoliło stworzyć „swój świat”.
Czy to już czary?
Czary zaczęły się w pociągu relacji Manchester – Londyn. To wtedy Rowling wymyśliła Hogwart, Dumbledore, Harry’ego Pottera, Hermionę i Snape’a. Pociąg spóźniał się cztery godziny. Kiedy inni frustrowali się, próbowali drzemać czy dla zabicia czasu doczytywać gazety, ona znalazła się nagle w niezwykłym, magicznym świecie. „To było jak olśnienie, po prostu wpadło mi do głowy. Kiedy wysiadłam z pociągu, główne wydarzenia i bohaterowie byli już wymyśleni.
reklama
Wystarczyło tylko siąść, spisać to wszystko i dopracować szczegóły”, opowiadała później w licznych wywiadach. To spisywanie zajęło jej aż siedemnaście lat. Pierwszą część sagi, „Harry Potter i Kamień Filozoficzny”, Joanne zaczęła pisać, gdy tylko weszła do mieszkania na Clapham Junction. W podróży nie miała na czym zanotować swoich pomysłów i bała się, że świat, do którego tak nieoczekiwanie weszła, może bezpowrotnie zniknąć.
Nie wiadomo, jak wyglądałaby saga o małym czarodzieju, gdyby nie śmierć matki Joanne. „Te książki są tym, czym są, bo moja matka umarła. Bo ją strasznie kochałam, a ona umarła”, zwierzała się po latach w jednym z wywiadów. Matka Joanne, Anne, od lat chorowała na stwardnienie rozsiane. „Pisałam, kiedy umierała. Dopiero po jej śmierci uzmysłowiłam sobie, że nie opowiedziałam jej o Harrym”. Z tą stratą nie mogła się uporać. Wpadła w depresję. W tym samym czasie w dramatycznych okolicznościach rozstała się ze swoim pierwszym chłopakiem. Po dzikiej awanturze po prostu wybiegła z mieszkania, by już nigdy go nie zobaczyć.
W Anglii nic jej nie trzymało. Znalazła w „Guardianie” ogłoszenie, że prywatna szkoła w Portugalii poszukuje nauczyciela angielskiego. We wrześniu 1991 roku wylądowała w Porto. Oczywiście Harry Potter pojechał z nią – to właśnie tam powstały trzy rozdziały siedmiotomowej sagi. Kiedyś przyznała w wywiadzie, że były momenty, kiedy tylko pisanie trzymało ją przy życiu. „Owocem depresji są dementorzy (zamieszkujące magiczny świat bezduszne człekokształtne stworzenia odbierające szczęście), wysysający z człowieka resztki dobra i pozytywnych myśli. Strasznie trudno wytłumaczyć komuś, kto nigdy nie miał z tym do czynienia, czym jest depresja. Bo to nie jest smutek. Smutek jest wtedy, kiedy płaczesz i kiedy czujesz się źle. A depresja? To wielka czarna dziura, kiedy nie czujesz już nic, tak jakby ktoś wyssał z ciebie życie. Właśnie to robili dementorzy”.
Dwa cuda w życiu W Portugalii podczas wyprawy z koleżankami do klubu Meia Cave Joanne poznała dziennikarza, Jorge Arantesa. Szybko, i jak mówiła, „dość niespodziewanie dla siebie”, wyszła za niego za mąż. Niedługo potem przyszła na świat córka, Jessica, ale związek okazał się wielką pomyłką. I też zakończył się dramatycznie. Arantes wyrzucił Joanne z mieszkania – jak twierdzą tabloidy – z podbitym okiem. Dziś niechętnie wspomina to, co wtedy zaszło, choć twierdzi, że niczego nie żałuje. Przecież dzięki temu związkowi ma córkę.
Narodziny Jessiki były najpiękniejszym dniem w jej życiu, na drugi równie cudowny – ukazanie się pierwszego tomu „Harry’ego Pottera” – musiała poczekać jeszcze cztery „ciężkie lata”. Wróciła z córką do Wielkiej Brytanii, do ukochanej, młodszej siostry Di (ojciec, który niedawno ożenił się ze swoją sekretarką, nie zgodził się udzielić jej gościny) z pęczniejącym plikiem kartek zapisanych na starej maszynie do pisania. Ale nie od razu było lepiej. Nie mogła znaleźć pracy, a depresja tylko się pogłębiała. Jedyną podporą okazał się… Harry.
Kiedy pisała? Przecież miała małe dziecko, które wymagało nieustannej uwagi. „Wychodziłyśmy z domu, Jessica zasypiała, a ja biegłam do najbliższej kawiarni. To nieprawda, że pisałam w knajpach, bo nie miałam w domu ogrzewania. Musiałabym być szalona, żeby z małym dzieckiem wynająć w Edynburgu mieszkanie bez ogrzewania”. Rowling żyła, a raczej wegetowała, dzięki pieniądzom z pomocy społecznej. Ten czas opisała w opublikowanym w „Timesie” „Manifeście Samotnej Matki”, atakując Davida Camerona i innych konserwatystów, którzy sugerowali, że samotne matki nadużywają systemu pomocy społecznej i są największą zakałą Wielkiej Brytanii.
Przy okazji wypomniała politykom, że pieniądze, które pozwoliły jej przetrwać ten najgorszy okres w życiu, zwróciła już państwu tysiąckrotnie. Najgorszy, ale i najlepszy, bo to wtedy mogła się skupić wyłącznie na opiece nad córką i pisaniu. „Nic mnie nie rozpraszało. Pisałam w każdym momencie, kiedy Jessica spała, nie miałam nic innego do roboty i nic do stracenia. W ten właśnie sposób, powoli, odbudowywałam swoje życie. Harry był solidnym fundamentem”.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.