Strona 2 z 3
Złodzieje i esteci
Huculi uważają 60-tysięczną Kołomyję za swoją nieoficjalną stolicę. Oficjalnej nigdy nie mieli. Nie potrzebowali jej. Żyli w jednym z najbardziej niedostępnych regionów Europy, w górach, na kresach dawnej Rzeczpospolitej. Do ich krainy nie prowadziły żadne drogi ani szlaki handlowe.
Byli poddanymi polskich królów, a po rozbiorach – austriackich cesarzy, ale tak naprawdę nie uznawali nad sobą żadnej władzy (językoznawcy słowo „hucuł” wyprowadzają z rumuńskiego „hotul”, czyli złodziej). I mało kto w ogóle wiedział o ich istnieniu.
Gdy w XIX w. Huculszczyznę odkryli pisarze: Wincenty Pol, Józef Wittlin i komediopisarz Józef Korzeniowski (jego „Karpaccy górale” byli jednym z najgłośniejszych wydarzeń teatralnych w Polsce pierwszej połowy XIX wieku), stwierdzili ze zdumieniem, że pod bokiem rozwinęła się kultura nie mniej egzotyczna od afrykańskich czy azjatyckich, którymi zachwycali się ich zachodni koledzy po piórze. I to nie tylko dlatego, że tłum odświętnie wystrojonych Hucułów w cerkwi czy na trwającym tydzień weselu wyglądał niezwykle.
Artystyczna dusza górali znajdowała wyraz nie tylko w kolorowych, bogato zdobionych strojach, ale też w każdym przedmiocie z ich otoczenia. Rzeźbili misterne ornamenty na kołowrotach od studni, meblach i drewnianych łyżkach, malowali kafle pieca i talerze, haftowali obrusy.
reklama
Doliny samotnicJak wiele zamorskich ludów, Huculi byli pasterzami, wędrującymi ze stadami owiec i kóz w poszukiwaniu pastwisk. Znalazłszy je na karpackich połoninach, osiedlali się tu na stałe. Nie budowali miast, co najwyżej wioski. Ale zupełnie inne od wszystkich. Każdy góral czuł się jedynym panem swojego losu i stawiał dom na tyle daleko od sąsiada, by nie wchodzić sobie wzajemnie w drogę. Wzdłuż dolin rzek powstawały więc wsie ciągnące się przez wiele kilometrów. W miejscu dogodnym dla wszystkich mieszkańców wznoszono cerkiew, czasem też karczmę, jakiś sklep, rzadziej szkołę.
Swoje oddalone od siebie domostwa Huculi nazywali grażdami, Polacy mówili o nich „samotnice”. Otoczone solidnym płotem, przypominały twierdze, do których nikt nie odważył się wejść bez pozwolenia gospodarza. Nie bez powodu najbardziej znana piosenka o Huculszczyźnie – „Czerwony pas” – zaczyna się od słów:
„Czerwony pas, za pasem broń/ I topór, co błyska z dala…”.
Budulec brano z lasu. Traktowano go jako darowane przez Boga dobro wspólne i nie pytano nikogo o pozwolenie. Także dziś w głowach Hucułów nie mieści się pomysł, że las może być czyjąś własnością. Prowadzi to do konfliktów z prawem, gdyż ukraińskie władze zakazują wyrębu bez zezwolenia. Dawni drwale i cieśle nie znakowali ani nie numerowali ściętych drzew, ale… nadawali im imiona. Każdy pień zapamiętywali po niepowtarzalnych wzorach słojów. Dziś takich znawców już się nie spotyka. Niełatwo też znaleźć prawdziwą grażdę – po zajęciu Kresów przez ZSRR komuniści przekształcali huculskie osady w kołchozy. I choć nie udało im się złamać twardej góralskiej natury, to mocno zniszczyli huculską kulturę.
Słowiańscy AtlanciStanisław Vincenz, wybitny XX-wieczny eseista, nazwał Huculszczyznę „ostatnią wyspą słowiańskiej Atlantydy”. Jego zdaniem, po przyjęciu chrześcijaństwa wszystkie ludy słowiańskie, w tym również Polacy, wyrzekły się pogańskich wierzeń i obyczajów. Ich pradawna kultura zniknęła podobnie jak Atlantyda. Jedyny wyjątek stanowili kresowi górale. Chociaż wyznawali prawosławie, tak nasycili je magią, że stworzyli niemal nową religię. Jednym z jej rytuałów jest wspomniane posyłanie w czasie Wielkiego Postu jajek mitycznym Rachmanom.
Według Hucułów, chrześcijański Bóg jest zbyt daleko, by można było mu powierzyć swoje codzienne sprawy. W obliczu surowej, kapryśnej natury żyjący samotnie wśród gór i lasów górale nie mogli sobie pozwolić na zwłokę. Kto wspinał się na szczyty Howerli czy Czarnohory, wie, jak szybko zmienia się tam pogoda. Ni stąd, ni zowąd pojawiają się chmury, wszystko spowija gęsta mgła i po kilku minutach człowiek nie wie, gdzie jest. Dziś można zadzwonić po pomoc, ale kiedyś ten, kto wpadł w tarapaty, był zdany wyłącznie na siebie. Jeśli chciał przeżyć, musiał rozumieć mowę natury i rządzących nią niewidzialnych mocy. Nie tak odległych jak Niebo, lecz obecnych tuż obok, na wyciągnięcie ręki.
Wsłuchani w szum drzew i szmer strumieni, Huculi wyławiali z nich – a może tylko tak im się zdawało – głosy duchów. Nauczyli się rozpoznawać te należące do niauk, miejscowych leśnych nimf, próbujących sprowadzić mężczyzn na manowce. Wiedzieli, jak unikać wyłaniających się z białych mgieł i czarnych nocy upiorów. A także – jak nie narazić się na gniew demona Sczezłyka, nazywanego przez szacunek Królem Gromu, który przesuwa chmury, miota błyskawice i zsyła pioruny.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.