Strona 1 z 2
Kiedy wchodzę do gabinetu, w którym przyjmuje David Boldick, czuję ogarniający mnie błogi spokój. A jestem przecież kłębkiem nerwów. David przekonuje, że każdy może lśnić dobrą energią. I uzdrawiać nią innych.
Słowo „seans” kojarzy mi się z filmem, ciemnością i popcornem. Dlatego, kiedy przychodzę na seans terapii i proszę Davida, żeby „obejrzał mnie” dłońmi, na nic wielkiego nie liczę. Kładę się jednak na kozetce i czekam. Czuję spokój, jakieś dziwne wyciszenie. David unosi dłonie nad moją głową, ramionami, brzuchem. Głęboko oddycha.
Ja też oddycham coraz głębiej, swobodniej. I czuję ulgę, jak gdyby ktoś zdejmował ze mnie ciężar. A w jego miejsce zostawiał taki wewnętrzny uśmiech. – On tak właśnie działa – uśmiecha się Irena Galińska, szefowa Instytutu Wiedzy Waleologicznej w Poznaniu. To dzięki instytutowi David zaczął leczyć ludzi w naszym kraju – w Poznaniu i w Warszawie.
Niczego nie obiecuję, dużo daję
Maria z Poddębic koło Łodzi dowiedziała się o Dawidzie ze strony internetowej instytutu. Medycyną naturalną interesowała się już od dłuższego czasu. – To się zaczęło, kiedy zmarł mój mąż i zostałam sama z trójką dzieci. Nikt w rodzinie nie wierzył, że sobie poradzę. A ja właśnie wtedy zwróciłam się do Boga, do Siły Wyższej, do kosmosu z prośbą o pomoc. Otrzymałam ją, bo kto prosi z całego serca, ten dostanie. To wtedy skierowałam swoją uwagę w stronę niekonwencjonalnej medycyny. Maria uzbierała kilkanaście osób chętnych do leczenia i zaprosiła Davida.
reklama
– Bardzo nam wszystkim pomógł – wspomina. – Mnie uregulował ciśnienie. Znajomej przepędził silny ból korzonków, a kuzynowi zdjął bóle kręgosłupa – wylicza. W czasie sesji miała wizję. Zobaczyła tęczowy tunel, z którego wyfrunęło nagle mnóstwo uśmiechniętych aniołów. – One się potem mną opiekowały – zapewnia Maria. Dlatego jest głęboko przekonana, że David pomógł jej nie tylko fizycznie, ale i psychicznie.
– Ja nigdy nikomu niczego nie obiecuję – zastrzega David. – Bo podczas zabiegów bywa różnie. Jeden pacjent odczuje ciepło i mrowienie, drugi będzie miał kolorową wizję. To wszystko zależy od człowieka. Od jego stanu ducha i ciała. Od jego nastawienia, oczekiwań. A tych najlepiej przed zabiegiem nie mieć wcale. Najlepsze, co wtedy może pacjenta spotkać po seansie, to uczucie kompletnego wyciszenia i harmonii.
Czuję, co ci dolegaDavid nie miał chwili olśnienia, w której spłynęła na niego wielka moc. Po prostu czuje, co dolega człowiekowi, czuje też przepływ energii między sobą i nim. Ważne jest, żeby pacjent był otwarty na pomoc. Bywają ludzie agresywni, pełni pretensji do wszystkich i o wszystko, skłonni do przemocy. Takim trudniej jest pomóc, dłużej trzeba ich odblokowywać. A jeszcze inni wcale nie oczekują pomocy. Lubią swoją chorobę. Jest im potrzebna, niosą ją jak krzyż. Mówią światu: patrzcie, jestem chory, pochylcie się nade mną, poświęćcie mi swoją uwagę… Tym ludziom pomaga się najtrudniej.
Najbardziej David lubi leczyć dzieci. – Są otwarte, cieszą się ze wszystkiego, ot, z tego, że zaświeciło słońce. Nie wiedzą jeszcze, że życie je zmieni, nauczy zmartwień i smutków. Zdarzało mi się leczyć nawet noworodki – uśmiecha się. – Malutkie, a już tak pięknie reagowały na przepływ dobrej energii. Nie uważa się za cudotwórcę. – Jeśli masz złamaną kość, musisz iść do ortopedy, ja tu nic nie pomogę – tłumaczy. – Ale jeśli gnębi cię stres, nerwobóle, to przyczyny tego stanu sięgają głębiej i wtedy mogę być pomocny.
Pomagam dobrym i złymDavid nie zawsze był terapeutą. Kiedyś pracował jako menedżer sprzedaży w jednej z dużych angielskich firm. Miał żonę, dwoje dzieci, ale czuł się niespełniony. Zwolnił się z firmy. Jak mówi, poczuł, że należy zamknąć jedne drzwi, aby otworzyć inne. Przez rok pracował jako masażysta. Szkolił się, rozpoczął naukę terapii czaszkowo-krzyżowej.
– Któregoś dnia, gdy masowałem pacjenta, zdumiało mnie, ile poczułem fizycznego bólu, złych emocji tej osoby. Miałem wrażenie, jakbym zdejmował to wszystko z tego człowieka, dając w zamian spokój i przynosząc ulgę. Potem ten pacjent przyznał, że poczuł się znacznie lepiej – raczej jak po przyjęciu jakiegoś leku niż jak po masażu. Tak to się zaczęło.
Z czasem lista pacjentów Davida rosła, a w nim rosła radość, że może ulżyć innym. – Ludzi trzeba kochać bezwarunkowo – twierdzi. – Jak otworzysz się na człowieka i, zamiast go oceniać, krytykować, będziesz chciał nieść mu pomoc, to mu pomożesz. Ja się nie zastanawiam, czy u mnie na kanapie leży dobry człowiek czy zły. To ktoś, kto cierpi, jest chory i trzeba mu pomóc. Na tym się koncentruję.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.