Strona 1 z 2
Anna pracowała w najlepszych salonach kosmetycznych w Warszawie, ale rzuciła miasto i wyniosła się na wieś, w Góry Świętokrzyskie. Tam dopadło ją przeznaczenie. Założyła firmę, zaczęła pomagać ludziom. A wszystko w zgodzie z księżycem.
Anna Mikos-Vadjić od dzieciństwa czuła tajemną siłę księżyca. Przeczuwała, że z tą znikającą i dopełniającą się kulą łączy nas więcej, niż przypuszczamy. – Długo nie wiedziałam, jak nazwać te niewidzialne nitki – przyznaje z uśmiechem. – A może wolałam nie wiedzieć, bałam się dopuścić do głosu intuicję, pozwolić sobie na ucieczkę od konwenansów?
W jej domu wszyscy stąpali mocno po ziemi. Mama była nauczycielką, tata pracował w fabryce ciągników. Zależało im, żeby córka chodziła do dobrego liceum, uczyła się języków obcych. Przypuszczali, że będzie zdawać na uniwersytet, lecz ona – ku ich ogromnemu zaskoczeniu – wybrała studium kosmetyczne.
– Myślałam, że dzięki niemu wejdę w inny, piękniejszy świat. Poza tym kosmetyka wydawała mi się odskocznią od codziennej szarości i kluczem do dobrego samopoczucia – tłumaczy. – Rodzice początkowo byli zawiedzeni moim wyborem, ale szybko zrozumieli, że to moja pasja.
Bez problemu skończyła studium i znalazła pracę, potem kolejną, wreszcie wylądowała w najlepszym salonie w stolicy. Lubiła odkrywać zalety zabiegów upiększających, moc masaży, manualnych metod odchudzania.
Trudniej przychodziło jej znoszenie wewnętrznych tarć między koleżankami kosmetyczkami, nacisków ze strony przełożonych, intryg. Pozbawiały ją energii, odbierały radość z życia, pracy. Rozpaczliwie czuła, że potrzebuje wentylu bezpieczeństwa. – Dlatego wróciłam do fascynacji z dzieciństwa. Przyglądałam się gwiazdom, czytałam o nich – uśmiecha się na samo wspomnienie tych chwil. – Teraz też uciekałam od zamętu, obserwując, jak księżyc wpływa na nasz wygląd, lecz przede wszystkim starając się zgrać swoją pracę z etapami jego wędrówki po nieboskłonie.
reklama
Manikiur w znaku KoziorożcaDziś myśli, że nadążanie za księżycem było elementem jej własnej, intuicyjnej terapii. W chaosie, który ją otaczał, potrzebowała dowodów na istnienie harmonii. Jeśli nie w pracy czy w domu, to przynajmniej we wszechświecie. I nagle zaczęła je dostawać. Zaobserwowała, że klientki, które przychodzą do niej w czasie nowiu, są mniej wyczulone na ból.
Łatwiej znoszą zabiegi zamykania naczynek krwionośnych, ale też usuwania narośli. Zauważyła również, że stosowane przez nią metody odchudzania przynoszą lepsze rezultaty, kiedy zabiegi zaczynają się w czasie pełni i są kontynuowane przez następne 14 dni do nowiu. Klientki, które wystartowały z programem później albo wcześniej, nie miały równie dobrych efektów.
Odkryła także, że zabiegi regenerujące i odżywiające przynoszą lepszy skutek, kiedy księżyca przybywa, a ich efekt utrzymuje się dłużej. Bo organizm jest nastawiony na odnowę. I odwrotnie, oczyszczanie i detoksykacja są bardziej skuteczne, gdy księżyc maleje. Ciało, jakby odwzorowując jego ruchy, chętniej pozbywa się toksyn, zanieczyszczeń. – Każdy dzień zaczynałam od sprawdzenia fazy księżyca i wkrótce opracowałam kalendarz pasujących do niego zabiegów – opowiada Anna. – Piling proponowałam w czasie od pełni do nowiu, a depilację – na trzeci dzień po pełni.
W czasie od nowiu do pełni zapisywałam klientki na zabiegi przeciwzmarszczkowe. Manikiur polecałam w piątki, po zachodzie słońca, albo wtedy, kiedy księżyc jest w znaku Koziorożca. Część klientek patrzyła na mnie jak na wariatkę, ale większość korzystała z mojej wiedzy i potem przyznawała, że mam rację. Wydawało mi się, że przynajmniej w pracy zaczynam żyć w harmonii z kosmosem. Ale czułam, że to nie wszystko…
Życie jak księżyc w nowiuJej zgoda z wszechświatem była pozorna, bo dotyczyła tylko fizycznej strony. Farbowała włosy w odpowiedniej fazie księżyca, strzygła je w innej. Znała na pamięć znaki zodiaku, które sprzyjają poszczególnym zabiegom upiększającym, ale mimo to nie była szczęśliwa. – Nie wiedziałam, skąd bierze się mój smutek – przyznaje. – Przecież miałam udane życie zawodowe, znane klientki, jeździłam na kursy do Paryża. Kobiety, zadowolone z efektów kosmetyki księżycowej, polecały mnie kolejnym. Poznałam mężczyznę, który mi imponował, wyszłam za mąż, urodziłam dwóch wspaniałych synów.
A jednak nie umiała się tym wszystkim cieszyć. Myślała, że poczuje się lepiej, jeśli jeszcze bardziej o siebie zadba. Ale i to niewiele dawało. Zmieniała diety, lecz wciąż nie była zadowolona ze swojej sylwetki. Wszyscy mówili, że wygląda pięknie, jednak ona i tak czuła się brzydka. W końcu wpadła w depresję. Psychoterapia pomogła, ale na krótko. Anna na nic nie miała siły, kilka razy zemdlała w pracy, łapała każdą infekcję. Lekarze rozkładali bezradnie ręce, więc poszukała pomocy u bioenergoterapeuty, a potem u numerologa. Usłyszała, że brakuje jej harmonii, lecz nie wiedziała, co ją zakłóca i jak może ją przywrócić.
– I właśnie wtedy przez przypadek usłyszałam o wizycie w Warszawie Colina Tippinga, autora książki o radykalnym wybaczaniu – wspomina. – Z marszu, nie oczekując cudów, zapisałam się na prowadzony przez niego dwudniowy kurs radykalnego przebaczania. I to były dwa najbardziej oczyszczające dni w moim życiu! Dzięki nim zrozumiałam, że bez zrzucenia bagażu przeszłości nigdy nie pójdę do przodu.
Nagle, dzięki pracy metodą Tippinga, wszystkie elementy przeszłości i teraźniejszości ułożyły się w całość. Wiedziała już, że jej związek ze starszym mężczyzną jest poszukiwaniem ojca, a praca w drenujących emocjonalnie miejscach to nieświadome odwzorowanie atmosfery panującej w domu.
Później, podczas kursu na trenera radykalnego wybaczania, pojęła też, że wszechświat podarował jej dobre i złe doświadczenia nie po to, aby obarczała siebie winą, lecz aby wyciągnęła z nich lekcje. I zbudowała na nich nową siebie. – Poczułam, że do tej pory moje życie przypominało księżyc w nowiu – mówi. – Po kursie radykalnego wybaczania na moim prywatnym nieboskłonie rozpoczęła się droga do pełni.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.