Kolorowe kamyki

Co jest w moim mieszkaniuCo jest w moim mieszkaniu

Wracała ze sklepu, niosąc zawsze te same zakupy. Biały ser, ciemny chleb, mleko, śledzie i owoce. Poczuła, że ktoś za nią idzie.

– Wera? – usłyszała głos. Odwróciła się i zobaczyła bardzo wysokiego starego człowieka. – Nikt na świecie nie ma tak czarnych oczu jak ty – powiedział mężczyzna. – Pamiętasz mnie? Bawiliśmy się pod największą ścianą w salonie kolorowymi kamykami.

Wydzieraliśmy je sobie, rzucaliśmy o ścianę. Jestem teraz przejazdem w Warszawie. A czy pamiętasz, że urodziliśmy się w tym samym wojennym roku, ja pierwszego, a ty drugiego lutego? Dwa Wodniki. Mam na imię Józef.

Czyli Ziutek. A marmoladę pamiętasz? Twoja mama wynosiła pudełko z marmoladą na podwórko i dzieci mogły jeść do syta. Później przez całe życie nienawidziłem marmolady. Czy zechcesz zaprosić mnie do siebie? Czy to mieszkanie na Żoliborzu ocalało? Wera powiedziała, że mieszkanie zostało spalone. – A co się stało z marmoladą? Pewnie w czasie pożaru zrobiły się z niej cukierki – zażartował.

Jeśli zaproszę go do siebie, zabije mnie, pomyślała. Wyobraziła sobie, że usiądą przy stole i zaczną opowiadać sobie życiorysy. Nienawidziła tego. Zostało jej nie tak wiele życia, żeby je tracić na słuchanie cudzych życiorysów. Józef powiedział, że jest w Polsce po raz pierwszy od czasu wojny. Przyjechał, żeby znaleźć groby na cmentarzu, ale w miasteczku, gdzie mieszkali jego dziadkowie, cmentarz został zlikwidowany. Natomiast dom rodziców w Warszawie ocalał. Mieszkają w nim obcy ludzie. Chciał wejść do tego mieszkania, ale go nie wpuszczono.

reklama

– Jakie to przykre – powiedział – być w kraju przodków, i odwiedzić tylko hotel i cmentarz, którego nie ma. – Co jest w moim mieszkaniu? – spytała Wera. – Co w nim takiego jest? – Nie widziałem twego mieszkania. Nie wiem – odpowiedział Józef. A ona nagle, że dobrze, zaprosi go do siebie, skoro on ją tak dokładnie pamięta z dziecinnych lat. Chciała się przekonać, chciała wiedzieć. – A pamiętasz, co mówiła moja matka, kiedy ktoś chciał zdjąć buty przed wejściem do mieszkania? – Pewnie, że pamiętam. To nie meczet – mówiła. – U nas się butów nie zdejmuje. Ma niepełne informacje, pomyślała Wera. Matka mówiła: proszę wejść w butach, służąca i tak będzie pastowała.

Postawiła herbatę. Sama nie wie, dlaczego wyciągnęła z szafki dwie filiżanki ze spalonego domu. Były poczerniałe, z bardzo cienkiej porcelany. Jakimś cudem uratowały się pod niszą ze sterty cegieł. I szczęśliwie matka, chodząc po gruzowisku, je dostrzegła. – Czy nie pod tą ścianą bawiliśmy się kamykami? Wstał, oparł się o mur i delikatnie postukał palcem. – Ależ skąd, to było w spalonej kamienicy. To nie ta ściana.

Z szyi spadł mu szalik. Za chwilę podniesie go i będzie mnie dusił, pomyślała Wera. Ale szalik ześlizgnął się z kolan gościa na podłogę. Powiedział, że za chwilę musi iść, ale jeszcze tylko powie, że ma w Izraelu dom. Żona nie żyje. A dzieci nie mieli. Cała jego rodzina zginęła w Treblince. Jest sam jak kołek w płocie i chciałby, żeby przy końcu życia ktoś z nim zamieszkał. Ale koniecznie mówiący po polsku. Ktoś jak siostra, jak najbliższa przyjaciółka.

Spacerowaliby po Hajfie, kupiliby psa albo kota, jakby chciała. Bo pamięta, że w dzieciństwie bardzo lubiła zwierzęta. Nie chciałby dopuścić do tego, żeby zakopano go w grobie samego. Aż taka samotność to przesada, prawda? Więc może ona, Wera, rozważyłaby jego propozycję. Może się z nią ożenić, mogą mieszkać bez ślubu, jak zechce. Tu na stoliku zostawia swój telefon do Hajfy. Wera może dzwonić o każdej porze dnia i nocy.

Wzięła wizytówkę i ze złością podarła ją na strzępy. – Wyjdź – powiedziała. – I dajcie mi spokój, bo zawiadomię policję. Wyglądał na bardzo zdziwionego. Wziął płaszcz i nie nakładając go, wyszedł z mieszkania. Na podłodze został szalik – elegancki, jedwabny. Na boku była mała metka. Został wyprodukowany w Polsce.

Kamyki w blaszanym pudełku

Wera poszła do archiwum warszawskiego. Zamówiła kwerendę: kto mieszkał w jej kamienicy, jeśli to możliwe – kto w mieszkaniu. Chce na koniec życia poznać historię domu. Z ciekawości. Po miesiącu dostała wyniki poszukiwań. Mieszkali spokojni ludzie. Rodziny z dziećmi, zamożni i mniej zamożni. W większości pracowali w fabryce marmolady na Żoliborzu, która już nie istnieje. Nic szczególnego. Co do jej mieszkania, nie sposób ustalić, kto je zajmował.

Klara zadzwoniła po miesiącu. Wera pomyślała po raz pierwszy od wielu lat, że dobrze byłoby jednak mieć na starość kogoś swojego. Żeby telefon przestał być głuchy. Koleżanki z pracy w wydawnictwie już umarły, a te, które żyją, zajmują się swymi dorosłymi dziećmi. Po co im stara kobieta, która niczego nie może opowiedzieć o wnukach. – Czy pamiętasz, Klaro, kto pomalował kolorowe kamienie, którymi, jak mówisz, bawiłyśmy się w salonie? – Nikt – odpowiedziała Klara. – Twój tata przyniósł je ze sklepu w blaszanym pudełku. Masz jeszcze to pudełko, Wero?

Nagle jak przez mgłę zobaczyła stół, a przy nim mężczyznę z pędzelkiem w ręku. To był chyba jakiś znajomy mamy. I dwoje dzieci. Ona i jeszcze jedno przypatrujące się, jak ten pan maluje kamienie. Bo już nie mieli zabawek. Wszystkie mama sprzedała za żywność. Ale za nic nie mogła sobie przypomnieć, kim było to drugie dziecko i jak miało na imię. W nocy znów przyśniły jej się kolorowe baloniki nad głową.

Z samego rana zadzwonił pośrednik z biura obrotu mieszkaniami i powiedział, że jest kupiec na jej mieszkanie. Da bardzo wysoką cenę. Ale już raz mówiła, że ono jest nie do sprzedania: – W testamencie przepisałam je notarialnie na schronisko dla zwierząt. I tyle mam do powiedzenia. Nie bała się. Po matce odziedziczyła gen odwagi. Była tylko straszliwie zmęczona. Pomyślała, że szalik mógł być kupiony w Polsce, bo ten z Hajfy przepadł gdzieś Józefowi w samolocie. Z kosza na śmieci wybrała strzępy wizytówki. Starannie układała kawałek do kawałka. Numery telefonu na szczęście były do odczytania...


Barbara Pietkiewicz  

Źródło: Wróżka nr 3/2012
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl