W lutym zaczyna świtać nadzieja na wiosnę. Dni są już dłuższe i słońce wyżej. Mimo to zimno nie pozwala zapomnieć, kto tu rządzi, stąd moje częste wyprawy do kotłowni. Wczoraj zauważyłam, że zamieszkały w niej myszy. Wcześniej nie dawały o sobie znać. Może musiały zmienić lokum i wprowadziły się dopiero w lutym, a nie, jak to mają w zwyczaju, jesienią.
Bardzo lubię wszystkie gryzonie, ale nie chciałabym, aby naszym nowym lokatorem była mysz domowa. Jest śliczna, ale też niezwykle zaradna. A to może być już kłopotliwe. Wszędzie i zawsze znajdzie to, co może jej się przydać. I przyda się jej wszystko. Jak MacGyver z przewodów elektrycznych zbuduje dom i wymości go poduchami z rajstop lub ręcznika.
Rozpoczęłam więc śledztwo. Położyłam talerzyk ze smakołykami i zapaliłam światło. Nic z tego. Myszy zawsze były szybsze niż człowiek. Po kilku dniach bezowocnego dochodzenia olśniło mnie. To nie mogą być domowe myszy. Są zbyt sprytne, aby dekować się w domu pełnym kotów. Takie ryzyko mogły podjąć tylko nie do końca świadome zagrożeń myszy polne, leśne albo zaroślowe.
Rozmarzyłam się, bo spotkać mysz leśną lub zaroślową to dziś prawie cud. W pewnym sensie przyczyniła się do tego mysz domowa. Ona nie wpada do pułapek. Już dawno „rozgryzła” ludzkie zasadzki. Łapią się za to te, które nie wyrządzają naszym domom żadnej szkody. Całe lato żyją poza ludzkimi siedliskami i tylko na zimę szukają ciepłego schronienia.
reklama
Niestety, ludzie nie są zainteresowani rodzimą fauną. Dla nich mysz to mysz, a wiadomo, jak skończył Popiel. Ale przyznajmy – tak naprawdę należało mu się. To był wyjątkowo paskudny typ. Nie tylko więc powinniśmy być wdzięczni myszom (za rozprawę z paskudnym Popielem), lecz także wiedzieć, że są wśród nich prawdziwe arystokratki. Powinnam napisać – były, ale mam nadzieję, że gdzieś jeszcze przetrwały. Niestety, nie w moim domu. Skoro nie domowa, ale też nie leśna ani zaroślowa, to jaka?
Kilka lat temu opisałam historię myszy polnych przywiezionych od mojego ojca. Postanowiły stołować się w stajni, a konie nie lubią jeść tego, co pachnie myszami. Ojciec wyłapał więc wszystkie myszy, a ja je zabrałam, aby przetrzymać do wiosny w klatkach. Nie chcę się powtarzać, ale były nadzwyczajne. Wesołe, zgodne i śliczne. Mysz polna jest brązowa i ma elegancką, czarną pręgę wzdłuż pleców. Trudno oprzeć się jej urodzie i urokowi osobistemu. Nie oparła się pani Barbara Siemaszko i wzięła ode mnie dwie parki. Pozostałe w maju odzyskały wolność.
Wszystkie wracają jesienią. I te z pola, i te od pani Basi. Tyle że te ostatnie najpierw muszą przebyć drogę z Warszawy. Jak przystało na cywilizowane istoty, jadą samochodem. Nie żartuję, bo chociaż nie prowadzą, jadą w klatkach. Po prostu każdego lata, a w tym roku już szósty raz, odbieram taki sam telefon: „Pani Doroto, jest trzydzieści, proszę wypuścić je w bezpiecznym miejscu”. Wypuszczam, a potem się dziwię, że mam myszy w kotłowni. Nie wiem, które to już pokolenie. Jakimś cudem udaje im się uniknąć konfrontacji z kotami. Dodam tylko, że kotłownię wybrały bardzo mądrze. Koty tam nigdy nie wchodzą.
Zastanawiam się czasem, co bym zrobiła, gdyby w mojej kotłowni zamieszkały myszy domowe. Czy wpuściłabym tam koty? Nie wiem, ale chyba uciekłabym się do innego sposobu. Na pewno nie chciałabym ich zabić, zwykła pułapka więc odpada. Tak zwana żywołapka również, bo złapałaby się tylko jedna – pierwsza – mysz. Jest inny doskonały sposób. Wiadro. Tak, zwykłe wiaderko z przyczepionym sznurem albo szmatką, tak aby można było się po niej wspiąć i wskoczyć do środka. A w środku – same pachnące smakołyki. Mysie podniebienia nie różnią się specjalnie od naszych, wędzonka, ser, słonecznik też im smakują. Nawet mysz domowa nie wpadnie na to, że sznurka „wyjściowego” nie ma w wiadrze. Jak wpadnie, jest już za późno. Tylko co potem? Sąsiadowi wpuścić nie wypada. Zresztą nie mamy pewności, jak obszedłby się z takim „prezentem”.
Mysz domowa nie była kiedyś ludzką sublokatorką. Jest tak zaradna, że wypuszczona w bezludnym terenie także sobie poradzi. Zanim zastawimy pułapkę, zastanówmy się, czy warto wydawać wyrok, gdy można inaczej. Nawet mysz ma prawo do życia. Też marznie w lutym i też woli lato. Pozwólmy jej go doczekać.
Dorota Sumińskadoktor weterynarii, prowadzi w radiu i telewizji popularne programy o zwierzętach
dla zalogowanych użytkowników serwisu.