Aktorka Ola Nieśpielak za gwiazdę tylko się przebiera. Gdy gasną światła, zmywa makijaż, wkłada sweter i znów jest dziewczyną z sąsiedztwa.
Nie lubię gali, oficjalnych przyjęć, sukni z tafty. Czasem z konieczności biorę udział w imprezach, ale to nie mój świat. Na co dzień nawet się na maluję. Cieszę się, gdy moja twarz oddycha, gdy wyglądam zwyczajnie, wtapiam się w tłum, a ludzie na ulicy mijają mnie obojętnie. Krępuje mnie, kiedy ktoś mi się przygląda i zastanawia: „Ona czy nie ona?”. Wielu myśli, że aktorki muszą być świetnie ubrane i umalowane, nawet kiedy wychodzą do sklepu po bułki.
Ja aktorką bywam. Na co dzień jestem mamą, żoną, zwyczajną kobietą. Muszę odwieźć dzieci do przedszkola i szkoły, zrobić zakupy, ugotować obiad. Na plan wychodzę tak jak lekarka do szpitala albo nauczycielka do szkoły. Tam mnie malują, ubierają, ustawiają. Gdy dzień zdjęciowy się kończy, wychodzę z pracy. Wracam do prawdziwego życia.
Cieszy mnie, że z każdym rokiem jestem starsza, dojrzalsza. To otwiera w moim zawodzie nowe możliwości. Gdy skończyłam szkołę, obsadzano mnie w rolach dekoracyjnych. Kochanek. Zimnych, bogatych, wyniosłych kobiet, które nigdy nie splamiły się pracą. I taki wizerunek przykleił się do mnie. A ja nie pochodzę z zamożnej rodziny. W życiu musiałam dorabiać, a to modelingiem, a to zbieraniem wiśni. Żadnej pracy się nie boję. Kiedy już stałam się popularna, nie kusiło mnie bycie taką diwą, która ma fochy i gwiazdorzy. To byłoby sztuczne, a ja chcę się czuć dobrze we własnej skórze.
reklama
Na szczęście, kamera mnie lubi, jestem fotogeniczna. Na zdjęciach wyglądam dobrze. Więc jak ktoś mnie widzi na żywo, to czasem komentuje w internecie: „Widziałam Nieśpielak w centrum handlowym, wcale nie jest taka ładna”. A ktoś inny zaprzecza: „Ale jest naturalna i dziewczęca. I w rzeczywistości wygląda młodziej”. To miłe, że ktoś docenia moją „zwyczajność”. To, że na co dzień noszę swetry i romantyczne sukienki z sieciówek. Wygodne buty, w których równie dobrze mogę pobiegać z dzieckiem po trawie, jak i pójść do kawiarni na ciastko.
Tak, jem ciastka (śmiech). Nie dbam obsesyjnie o linię. Lustro odzwierciedla mój stan emocjonalny. Jak się czymś martwię albo spotkało mnie coś przykrego, wtedy patrzy z niego kobieta 10 lat starsza. Ale codzienne zmęczenie i intensywna praca nie dodają mi lat. Czasem, gdy mam zdjęcia, a w tym samym czasie zajmuję się domem i dziećmi, i nie mam kiedy złapać oddechu, powinnam wyglądać na wykończoną. Nie wyglądam. Spotykam w przelocie znajomego i on pyta: „Wróciłaś z wakacji?”. A to szczęście i spełnienie sprawia, że moja twarz, nawet zmęczona, jaśnieje.
Odkąd jestem matką, moje życie jest bogatsze, pełniejsze. Mam w sobie więcej empatii. Teraz zauważam inne dzieci i sytuacje, na które kiedyś – być może – nie zwróciłabym uwagi. Wzruszają mnie filmy, obrazy, reklamy, które kiedyś były dla mnie puste. Teraz już wiem, jak zagrać matkę. Kiedyś musiałabym sobie takie emocje wyobrazić.
Czas płynie, choć u mnie działa on przewrotnie. Dlaczego? Oto przykład: byłam na castingu do filmu „Joanna”. Miałam zagrać starszą siostrę głównej bohaterki. I mimo że jestem starsza od tamtej aktorki, na zdjęciach wyglądałyśmy na równolatki. Roli nie dostałam. Reżyser rozłożył ręce: „Ola, nie będę widzom pokazywał twojej metryki!”. A kiedy ostatnio opowiedziałam Jackowi Borcuchowi, że w filmie „Proste pragnienia” zagram matkę nastolatka, to skomentował, że źle mnie obsadzono.
A ja jestem już gotowa na takie role, tylko jeszcze mało kto wpada na to, by mi je proponować. Szczególnie uświadomiłam sobie ten fakt, gdy zdecydowałam się wziąć udział w komercyjnej komedii „Kac Wawa”. Rola prostytutki, nawet zabawna i w pewnym sensie wdzięczna, sprawiła, że pomyślałam ze śmiechem: „To chyba ostatni moment, żeby zagrać nogami i figurą. Poparadować na planie w erotycznym stroju”.
Nauczyłam się nawet tańca na rurze. Bardzo trudny, trzeba mieć mocne mięśnie brzucha, żeby sobie poradzić. Ćwiczyłam więc także w domu, bo ludzie z produkcji zamontowali mi rurę w salonie. „Trenuj obroty!” – usłyszałam. Trenowałam z przyjemnością. Teraz takie obroty robię po mistrzowsku. Miałam przy tym filmie trochę zabawy, ale wiem, że mentalnie jestem już w innym wymiarze.
Dojrzałam, zmieniłam się. Nie żyję, jak wtedy, gdy jeszcze nie miałam synów, od premiery do premiery, od nagrania do nagrania. Cieszę się tym, co jest teraz, tutaj, w tej chwili. Nawet płyta, którą wydałam i która nosi tytuł „Dzień dobry dniu”, mówi o ważności tego, co dzieje się właśnie teraz, o nieprzegapianiu prostych, wydawałoby się, nieistotnych momentów. Bo to w nich tkwi siła życia. Piękno jest proste.
Sonia Ross
fot. Mirek Pietruszyński
dla zalogowanych użytkowników serwisu.