Strona 2 z 2
Wreszcie pies musiał się nauczyć reagować na imię swojej pani, by dawać znać, że ktoś ją woła. Trenerka wołała „Monika!”, a gdy zwierzak odwracał głowę na ten dźwięk, nagradzała go. Potem wypowiadała imię z różnymi dodatkami i w różnych przypadkach gramatycznych, np. „pani Moniko”, bo Pefo musi sygnalizować też takie wołanie.
– Osobom słyszącym to, że ktoś zawoła mnie na ulicy, a ja dzięki Pefowi zareaguję, może wydawać się błahostką. Dla mnie jednak ma to duże znaczenie. Staram się nie pokazywać mojej niepełnosprawności i znajomi często o niej zapominają, a potem… mają do mnie pretensje, że nie odpowiedziałam na wołanie. A przecież ja nie słyszę! Teraz, kiedy ktoś mnie woła po imieniu, Pefo prowadzi mnie w jego stronę. Niby mała sprawa, a dla mnie wielka…
Zaprowadź mnie do domu
Monika w tym czasie każdy weekend spędzała w Katowicach – nie tylko, by pomóc w szkoleniu, ale przede wszystkim, by pobyć z psem, do którego coraz mocniej się przywiązywała. Nic nie było jeszcze przesądzone, ale ona bała się nawet myśleć o tym, że coś mogłoby się nie udać. Że Pefo mógłby trafić do kogo innego.
Kolejna próba – tydzień adaptacyjny w Katowicach – pokazała, że Monika i Pefo rozumieją się coraz lepiej. Zapadła decyzja: ta para sobie poradzi. Przed ostatecznym przekazaniem psa czekał ich jednak jeszcze miesiąc w Warszawie, już w mieszkaniu Moniki. Bez pomocy trenerów, tylko oni dwoje… Przełomem było majowe oberwanie chmury.
Wystarczyło parę metrów od tramwaju do metra, żeby Monice zamokły aparaty słuchowe. I przestały działać. – Teraz zaprowadź mnie do domu – powiedziała do psa. – Musisz to zrobić, bo ja nic nie słyszę. I Pefo stanął na wysokości zadania. Tym razem to nie Monika prowadziła psa, lecz on ją. I choć nie docierały do niej żadne dźwięki, pierwszy raz w życiu nie czuła w takiej sytuacji strachu.
reklama
Wielkie małe sprawyNa początku pies w biurze stanowił sensację. Wszyscy przychodzili, podziwiali, pytali. Dziś to już – można powiedzieć – pracownik jak wszyscy inni. Oczywiście zanim Monika pojawiła się tu z nim po raz pierwszy, wszystko trzeba było formalnie załatwić. Szefowa Fundacji przyjechała do biura, rozmawiała z naczelnikiem, wytłumaczyła, jakie będą zadania psa i jak należy się z nim obchodzić. Psiego asystenta nie wolno głaskać, bo to go rozprasza. O tym, że zwierzak „jest w pracy”, informuje jego służbowy uniform – kamizelka z napisem „pies asystujący”. To znak: traktuj mnie z szacunkiem, ale bez poufałości.
– Ludzie na ogół tego nie rozumieją. Mają pretensję, kiedy proszę, by Pefa na ulicy nie zaczepiać i nie głaskać. Przecież to taki ładny piesek… Nie rozumieją, niestety, nie tylko tego. Już kilka razy Monikę z Pefem wyproszono ze sklepów, a nawet z parku. Do ochroniarzy nie trafiają argumenty, że z psem asystującym ma prawo wejść wszędzie. Obawiają się, że zwierzak nabrudzi. A Pefo nigdy by tego nie zrobił – on załatwia się na komendę!
Czas pracy i czas pieszczotChoć Monika i Pefo świetnie się rozumieją, to zdarzają się pomyłki. Jednak nie psu, tylko jej samej. A to wyda złą komendę, a to w ogóle o niej zapomni. W czasie Gdyńskich Warsztatów dla Osób Niepełnosprawnych z psami asystującymi odbywały się zawody. – Przez moje gapiostwo, przez to, że zapomniałam powiedzieć jedno słowo: „idziemy!”, straciliśmy medal – mówi Monika. – Ale Pefo mi to wybaczył – uśmiecha się do psa, a ten macha ogonem.
Ma nadzieję, że z czasem będą rozumieli się bez słów. Na razie jednak słowa są potrzebne. Na początku ich wspólnego życia dla psa trudnością był jej sposób mówienia. Monika nie moduluje głosu – jej ucho, a właściwie aparat słuchowy, takich niuansów nie wychwytuje. A Pefo, przyzwyczajony do tego, że pochwały wygłasza się z entuzjazmem, nie do końca rozumiał, że te słowa oznaczają nagrodę. Ale z czasem on przywykł do jej głosu, a ona… zaczęła ten głos zmieniać. Dzięki psu mówi już zupełnie inaczej, nie na jednym tonie. – Kontakt z nim uczy mnie lepszej wymowy, ekspresji, i czuję, że robię postępy!
Jest dobrze, ale będzie jeszcze lepiej. – Codziennie przychodzą mi do głowy rzeczy, których chciałabym jeszcze nauczyć Pefa. Na przykład reagowania na sygnał karetki i alarmowania mnie, że nadjeżdża. Albo na dźwięk dzwonka roweru – w Warszawie rowerzystów jest coraz więcej, ja nie zawsze ich widzę, a nie słyszę nigdy…
Na wiosnę wybierają się do Katowic doskonalić psie umiejętności. Ale gdyby nawet Pefo nie nauczył się już niczego, i tak nigdy by go nie oddała. – Przy nim nie czuję się samotna. Jesteśmy nierozłączni. Pefo nigdy nie zostaje sam, co jest problemem wszystkich psów. A że ciągle pracuje? Niektórzy tego nie rozumieją i współczują, że taki „zarobiony”. Ale proszę na niego spojrzeć – czy on wygląda na nieszczęśliwego?
O Pefie można powiedzieć wszystko, ale na pewno nie to. Przy każdym zadaniu radośnie macha ogonem, zawsze w nagrodę dostaje smakołyk. Zresztą on wcale nie zawsze pracuje. – Chce go pani pogłaskać? – pyta Monika i zdejmuje mu uprząż. To znak, że Pefo ma wolne. Od razu, bez żadnej zachęty, podbiega do mnie dopominać się o pieszczoty. Ale kiedy uprząż wraca na jego grzbiet, pies natychmiast siada „na baczność” przy krześle Moniki. Wie, że zabawa się skończyła.
Joanna Derdafot. Justyna Cieślikowska
Więcej we "Wróżce" 12/2011
dla zalogowanych użytkowników serwisu.