Strona 1 z 2
Pefo nie jest zwyczajnym psem. Nie tylko słucha każdego polecenia Moniki, ale też… słyszy za nią.
Siedzimy w kawiarni. Pefo grzecznie leży pod stołem. – Proszę zawołać mnie po imieniu. Tylko cichutko, najlepiej szeptem. – Monika… Biszkoptowy labrador zrywa się na równe łapy i szturcha swoją panią nosem w rękę. – O co chodzi? – pyta Monika. Zwierzak, radośnie machając ogonem, trąca ją nosem, kierując w moją stronę. Ale Pefo, pierwszy w Polsce pies pracujący z osobą niedosłyszącą, potrafi o wiele więcej.
Piesek nie do głaskania
W ciągu 32 lat życia Monika nauczyła się polegać na sobie i na swoich dwóch, niezwykle mocnych, aparatach słuchowych. Noszenie ich bywa udręką, zwłaszcza na ulicy, bo wzmacniają wszystkie – bez wyjątku – dźwięki. W efekcie w głowie noszącego je panuje jedna wielka kakofonia. Aby uszy mogły odpocząć, trzeba co jakiś czas zdejmować słuchawki.
Zwykły dzień Moniki i jej labradora zaczyna się, jak u większości ludzi, od dzwonka budzika. Tyle że Monika tego dzwonka nie słyszy. Świetnie słyszy go natomiast Pefo, dla którego oznacza on pierwsze poranne zadanie: obudzić panią. Jak nie łapą, to nosem. Kiedy i to nie pomaga, pies, choć normalnie tego mu nie wolno, wskakuje na łóżko. Rano wszystkie chwyty są dozwolone – pani musi wstać.
reklama
Kiedy Monika wstaje, Pefo przynosi jej w pysku kapcie. To, rzecz jasna, nie należy do jego zadań służbowych. Nauczył się tego sam, podpatrując zwyczaje swojej pani. Potem idą razem do pracy. Monika ma swój pokój. Jest urzędniczką, toteż często ktoś do niej zagląda, ale ona pukania nie słyszy. Od czego jednak jest Pefo?
Najpierw szturcha ją nosem w rękę. To znak, że ktoś czeka na korytarzu. Podobnie kiedy dzwoni telefon albo przychodzi esemes, alarmuje: no, odbierz w końcu! Czasem Monika wychodzi z pokoju i zostawia psa. Jeśli wtedy odezwie się jej komórka, zwierzak chwyta ją w pysk i biegnie szukać pani.
Sama wśród ciszyMonika Rykaczewska urodziła się z dziecięcym porażeniem mózgowym. Jej siostra bliźniaczka przyszła na świat zdrowa, ona – z prawostronnym paraliżem i ciężkim niedosłuchem na poziomie 90 decybeli. Dzięki wieloletniej, żmudnej rehabilitacji po ruchowej niepełno-sprawności nie został nawet ślad – samodzielnie porusza się po ulicy, pracuje, a nawet podróżuje. Ale bez aparatów słuchowych nie słyszy nic. Poza tym czyta z ruchu warg.
Rodzice wpoili jej, że nie można rozczulać się nad sobą, że z przeciwnościami trzeba walczyć. Dlatego nie posłali jej do szkoły dla głuchoniemych. – Nie umiem migać i cieszę się z tego. To by mnie zamknęło w świecie niesłyszących i było pójściem na łatwiznę – mówi. Poszła trudniejszą drogą, ale dzięki temu mówi. Skończyła studia – pedagogikę – a teraz pracuje w korpusie cywilnym policji.
Przyjaciel z internetuDwa lata temu, surfując w internecie, Monika trafiła na informację o Fundacji DogIQ, która szkoli psy do pracy z niepełnosprawnymi. "Nie szkodzi spróbować" – pomyślała. Wysłała zgłoszenie, wypełniła kwestionariusz. – Od dziecka chciałam mieć psa – mówi – ale nie asystującego, tylko takiego „zwyczajnego”. Po prostu przyjaciela. Nawet do głowy mi nie przyszło, że mógłby być moim opiekunem i pomocnikiem. Ale… jakoś się nie składało. A to nie było warunków, a to czasu…
Minęło pół roku. I nagle telefon. Zaproszono ją do Katowic, do siedziby fundacji. Podczas tego wyjazdu Monika poznała wiele psów. Ale wtedy nie było jeszcze wiadomo, który z nich zostanie jej opiekunem. Psa asystującego dobiera się do człowieka – do jego temperamentu, wrażliwości, charakteru. Pod uwagę bierze się też płeć, wzrost oraz – co szczególnie ważne – sposób mówienia. Do filigranowej Moniki nie mógłby trafić zwierzak, szkolony przez barczystego mężczyznę o tubalnym głosie – z tak radykalną zmianą psi umysł mógłby nie dać sobie rady.
Spośród gromady psów do Moniki najlepiej „pasował” biszkoptowy Perfecto. Ale w wypadku psów asystujących „najlepiej” wcale nie oznacza „idealnie”. Monika musiała dokładnie określić, jakiego rodzaju pomocy będzie od niego oczekiwała. I dopiero wtedy Pefo – tak na prośbę Moniki skrócono imię psa, żeby łatwiej było je wymawiać – zaczął właściwe szkolenie, ustawione pod potrzeby jego nowej pani.
Przynieś telefon!Kurs trwał siedem miesięcy. Dlaczego tak długo? Bo musiał przebiegać tak, by Pefo odbierał zajęcia nie jak żmudny trening, ale jak doskonałą zabawę. Tylko wtedy pies pracuje z entuzjazmem, a nie jak za karę.
Dlatego też nauka przynoszenia dzwoniącej komórki zaczęła się od zabawy atrapą telefonu. Pies ją aportował, gonił, gdy ciągnięto ją po ziemi, a w końcu podbiegał do niej radośnie, gdy tylko ją zobaczył. Potem atrapę zastąpiono prawdziwym telefonem, który z czasem zaczął dzwonić podczas zabawy. W ten sposób zwierzak szybko skojarzył, że dźwięk dzwonka zapowiada świetną rozrywkę – trzeba tylko znaleźć aparat i przynieść go pani – a nuż go rzuci i każe aportować albo da nagrodę?
Równie dobrą zabawą była nauka sygnalizowania pukania do drzwi. Ktoś stukał, ktoś inny otwierał drzwi, a pies biegł zobaczyć, kto przyszedł. I wtedy „gość” rzucał mu zabawkę. Dzięki temu Pefo zorientował się, że gdy rozlega się pukanie, warto dopominać się o otwarcie drzwi.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.