Nieodmiennie listopad kojarzy się z odchodzeniem. Odchodzi czas ciepłych dni, babiego lata i zbiorów. Tak samo jak muszą kiedyś odejść ludzie i zwierzęta.
Jest jednak pewna różnica. Letnie ciepło, czereśnie i jabłka wrócą za rok. Ludzie i zwierzęta już nigdy. Może dlatego tak bardzo boimy się śmierci. Nie chcemy o niej myśleć ani słyszeć. Nie akceptujemy umierania w swoim otoczeniu. Tak jakby nas nie dotyczyło. A przecież każdy, kto się urodził, musi umrzeć.
Mój ojciec mawiał: – Jedyne, co musisz, to umrzeć. Gdy byłam młodsza, spierałam się z nim: – Muszę jeść, spać, bo… – Umrzesz – odpowiadał. On też już odszedł. Na zawsze. Moja mama, babcie, dziadkowie, ukochany wuj także. Wracają tylko w snach. I to nie często. Mimo to jestem absolutnie przekonana, że są gdzieś obok. Tuż-tuż za rogiem. Wujek Staś powiedział mi dawno temu: – To, że straciłaś kogoś z oczu, nie znaczy, że go nie ma. Jest, tylko nie możesz go zobaczyć ani usłyszeć. A jednak…
Czasem słyszę, jak moja suczka Kiwi stuka pazurkami, gdy wchodzi do sypialni. Nie żyje już siedem lat, ale wraca do swojego domu. Skąd wiem, że to ona? Przecież mieszka tu osiem żywych psów i jedenaście kotów. Też całkiem żywych. Wiem, bo nikt poza nią nie wystukiwał melodyjki. To taka prosta piosenka chorych ze starości stawów.
Wraca nie tylko Kiwi. Niedawno odeszła Marusia – kotka zwana przez domowników „podwanienną”. Dziwny to przydomek, ale trafiła do nas w wieku 18 lat i bała się nowego otoczenia. Spod wanny wychodziła tylko nocą. Miała tam poduszkę i miseczki. Widywaliśmy ją rzadko. Kilka razy pozwoliła się pogłaskać. Któregoś dnia zdarzył się cud w biały dzień. Marusia zeszła z piętra. Nie przeraziła się gromady zaciekawionych nią zwierząt.
reklama
Siadła na środku pokoju i pozwoliła na obwąchiwanie. Potem zażyczyła sobie, by wsadzić ją na kanapę, gdzie spędziła kilka godzin, po czym wróciła na górę. Pod wannę. Następnego dnia odeszła. Była z nami tylko cztery miesiące. Mimo to chciała odejść jako członek rodziny. A może chciała powiedzieć: zostaję tu na zawsze. Gdy panuje cisza, słyszę, jak mości się na poduszce. Pod wanną.
Moi zmarli są przy mnie. Inaczej niż za życia, ale są. Jestem im wdzięczna, bo czuję się bezpiecznie i zupełnie nie boję się śmierci. Bo czymże ona jest? Na pewno bramą do nieznanego. Czy wszyscy przechodzimy przez tę samą bramę? Ja uważam, że tak. Niestety, w naszej kulturze odbiera się zwierzętom to, co zwiemy duszą. A przecież to właśnie one mają niezaprzeczalne prawo do bycia pierwszymi u rajskich bram. Niewinność to ich przepustka. Nie skosztowały owocu z drzewa wiedzy o tym, co dobre, a co złe. Nadal żyłyby w raju, gdyby nie ludzka zachłanność. My na ziemi zgotowaliśmy im piekło. Nie boją się śmierci, bo to, co najgorsze, mają już za sobą. A może my boimy się tylko dlatego, że czujemy się winni?
Gdzieś z tyłu głowy mamy obraz porzuconego psa, rozjechanej żaby, głodnego kota. Wuj mojej babci, spowiednik ojca Kolbego, franciszkanin, ojciec Melchior Fordon, twierdził, że na Sądzie Ostatecznym Pan Bóg odbierze głos ludziom. Mówić za nich będą zwierzęta. Jeśli tak, to co powiedzą pies, kot i żaba? Chyba wiem. Mają tak czyste dusze, że wybaczą. A nie powinny. Nie powinny wybaczyć łańcuchów, kopniaków, głodu, strachu, bólu, rzeźni, tuczarni przemysłowych, a przede wszystkim obojętności. Obojętności na cierpienie.
Sami tak bardzo boimy się bólu i odrzucenia, ale cudzego nie widzimy. Nie chcemy widzieć, bo jesteśmy „delikatni i wrażliwi”. Ta „wrażliwość” nie pozwala nam odwiedzić schroniska dla bezdomnych psów ani towarzyszyć „ukochanemu” zwierzęciu w przejściu przez ostatnią bramę. Ohyda. – Nie mogę na to patrzeć, za bardzo przeżywam – mówi opiekun umierającego psa, któremu lekarz ma skrócić cierpienie. „Nadwrażliwcom” mówię: – Jak będziesz chory i cierpiący, bliscy nie przyjdą, by nie patrzeć na twój ból.
Życie ludzkie powinno mieć jakiś sens. Nie mam tu na myśli zdobywania tytułów czy majątku. To sens poboczny. Ten główny ma nieść ukojenie potrzebującym. Oczywiście, w miarę możliwości. A możliwość nieprzejechania żaby ma każdy. Tak samo jak większość z nas stać na wykarmienie jednego kota czy psa. Chciałabym, aby wszyscy uwierzyli w słowa franciszkanina, którego proces kanonizacyjny zmierza ku końcowi. Skoro łaskawy Bóg powierzył opiekę nad zwierzętami człowiekowi, to należałoby wziąć to sobie do serca. Spieszmy się, bo ostatnia brama czeka na każdego. Na nas też.
Dorota Sumińska
doktor weterynarii,
prowadzi w radiu i telewizji popularne programy o zwierzętach
fot. shutterstock
dla zalogowanych użytkowników serwisu.