Strona 1 z 2
Jak się będziesz tak starała i spełnisz moje największe pragnienie, to się w tobie zakocham – żartował czasami Kacper. Hala nigdy nie chciała wiedzieć, o jakie pragnienie chodzi.
Kacper usłyszał trzask. Jeszcze zobaczył świetlistą łunę pod powiekami i cały świat zgasł w jednej chwili. Nie pamięta, jak i ile czasu spał. Tylko mrok. Kiedy się obudził, wszystko widział za mgłą. Lekarz w białym kitlu pochylił się nad nim z poważną twarzą. – Miał pan wypadek samochodowy – powiedział. – Kiedy będę mógł wstać? – spytał Kacper. – Widzi pan, słyszy i sam oddycha. Miał pan szczęście. – Ale kiedy wstanę? – Tego nie wiemy.
Lekarz przysłał do Kacpra psychologa. – Jest pan mężczyzną, ktoś to musi panu powiedzieć. Doznał pan złamania kręgosłupa. Oznacza to paraliż czterokończynowy – powiedział psycholog. – Nie zgadzam się – powiedział Kacper. – To niemożliwe.
Czterokończynowych nie przyjmujemy
Zaczął od razu gorączkowo myśleć, że jeśli to prawda, ale to oczywiście nie jest prawda, to się zabije. Ale jak? Obie ręce leżały przy nim jak pończochy wypełnione plastikowymi kulkami. Zupełnie nieruchome i obce. Wtedy zemdlał po raz pierwszy w życiu.
Kiedy go ocuciły pielęgniarki, przypomniał sobie, że jest coś takiego, jak rehabilitacja. Będzie ćwiczył do upadłego. Nigdy się nie podda. Ale potem na wiele miesięcy wpadł w bolesny dół. I tylko patrzył w sufit. Odtąd patrzenie w sufit stało się jego życiem.
reklama
Po kilku miesiącach dyrektor szpitala powiedział Kacprowi, że musi go zabrać do siebie rodzina. Leży na OIOM-ie, a to bardzo drogo kosztuje. W dodatku blokuje miejsce dla pacjentów, których można uratować. Ale Kacper nie miał żadnej rodziny. Odkąd pamięta, wychowywała go babcia w drewnianym domu pod miastem. Ojciec nigdy się z matką nie ożenił. Kacper nie wiedział nawet, gdzie jest i czy żyje. Matkę ostatnio widziano w Australii, tak przynajmniej twierdziła krewna, choć tak daleka, że pokrewieństwo było w ogóle wątpliwe. Od tamtej pory przepadła jak kamień w wodę.
Kacpra nie chciało żadne hospicjum. – Czterokończynowych nie przyjmujemy – mówili. – Nie mamy personelu ani środków finansowych do pielęgnowania całkowicie sparaliżowanych.
W końcu opiekunka społeczna wystarała się o miejsce w zakładzie leczniczo-opiekuńczym. Sufit był w nim lekko pożółkły. Kacper, odwracając o kilka centymetrów głowę w bok, bo tyle ruchu mu zostało, widział jeszcze okno z chmurami. Układały się w ciała młodych dziewcząt, których nigdy nie dotknie. Nauczył się też płakać. Wiedział, że to niemęskie, ale nie był już przecież mężczyzną, a jedynie człowiekiem, choć miał wątpliwości i co do tego.
W zakładzie pojawiła się nowa pielęgniarka Hala. Była wysoka, miała końską szczękę i bardzo ładne dłonie. Nie myła genitaliów Kacpra w rękawiczkach, jak inne pielęgniarki. Nie wyciągała pampersów, odwracając oczy i wstrzymując oddech. „Nie brzydzi się”, pomyślał Kacper. „Może dlatego, że taka brzydka”.
Dyrektorka ośrodka przyniosła kiedyś Kacprowi laptop – ktoś kupił nowszy model i oddał stary – i dała patyczek zakończony czymś w rodzaju gumki do ścierania. Kacper miał sprawne usta i mocne zęby. Mógł trzymać w nich patyczek i naciskać odpowiednie klawisze. Odtąd na wszystkich portalach świata zaczął szukać matki. Nigdy go nie kochała, oddała babci jak paczkę.
Babcia mówiła, że nie mogła mu wybaczyć, iż z dwojga urodzonych bliźniąt wyżył on, a nie córeczka. Wyprawiła zmarłemu dziecku uroczysty pogrzeb i zaniosła małego Kacpra do domu babci. Przez 20 lat widzieli się z matką może kilkanaście razy. Z ojcem, nim wyjechał za granicę, tylko kilka.
Kacper przeszedł bardzo ciężką infekcję nerek. – Mało brakowało – powiedziała dyrektorka ośrodka – żebyś się przeniósł na tamten świat. A chyba za wcześnie. 27 lat to dla mężczyzny początek życia. Jeszcze tego samego dnia poprosił, żeby Hala przyszła do niego na rozmowę, kiedy będzie miała nocny dyżur. Ma do niej prośbę. Często brała dyżury. „Pewnie w domu czuje się jak w więzieniu”, pomyślał. „Widać z jej oczu, że jest przeraźliwie sama. Tak jak ja...”.
Zabierz ikony i mnie Poprosił, żeby pojechała do domu babci. Już wcześniej ledwo stał na marnych fundamentach, więc pewnie się zawalił. Ale może jest w nim jeszcze drewniany wiejski kufer. Był bardzo odrapany, brudny i bez ozdób, więc raczej nikt go nie zabrał. W tym kufrze owinięte w szmaty i w folię leżą dwie ikony.
Kiedy prababcia na Wołyniu zobaczyła, że nadchodzą siepacze, żeby zabić jej rodzinę, wyszła z tymi ikonami, wyciągnęła je przed siebie i zaświeciła im nimi w oczy. – Zabijcie najpierw tych dwóch Chrystusów” – powiedziała – a potem dopiero nas. I napastnicy zostawili jej rodzinę w spokoju.
Dom babci Kacpra zapadł się już zupełnie. W środku wyrosła nawet mała brzoza. Koło niej, przykryty liśćmi i blachą z zawalonego dachu, leżał nadal kufer. Hala odnalazła go nie bez trudu. Ani deszcz, ani śnieg nie uszkodził ikon. Były tak samo poczerniałe i upstrzone muchami jak w czasach, kiedy wisiały jeszcze na ścianach w domu na Wołyniu. Hala zaniosła je do antykwariatu.
– Boże – powiedział antykwariusz. – To są ikony ze szkoły Rublowa. Skąd je pani ma? Kosztują majątek. Jeśli będzie pani chciała kiedykolwiek je sprzedać, kupię natychmiast. Mam nadzieję, że trzyma je pani w sejfie. – Nie są moje – powiedziała Hala.
Kacper poprosił, żeby Hala przysunęła mu ikony do ust. Pocałował je, a potem poprosił, żeby wzięła je do swego mieszkania. Jeśli się zgodzi, mogłaby wziąć i jego. Tam przynajmniej nie dostanie odleżyn i zobaczy nad sobą inny sufit.
Zgodziła się. Mieszkała na trzecim piętrze, ale z windą. W pokoju stało łóżko podnoszone i opuszczane elektrycznie. Jeszcze po dziadku. Hala wychowała się w domu dziecka, a jedynym krewnym, którego miała, był dziadek, który sobie o niej przypomniał na starość. Pielęgnowała go ofiarnie do końca życia. Dlatego poszła do szkoły pielęgniarskiej. Opiekowanie się chorymi uznała za swoje życiowe powołanie. Nikt nigdy jej nie chciał, nigdy nie była na randce, nikt jej nie pocałował.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.