Strona 1 z 2
Cztery jeziora i między nimi, na wzgórzu, dom z czerwonym dachem. A przed nim studnia. Można z niej wody naciągnąć albo żale do niej wylać. I na tym koniec. Bo kiedy jej powiesz, jak Kasia Przedwojewska, czego pragniesz, to kto wie, co się może zdarzyć…
No to najpierw ja – uśmiecha się Kasia Przedwojewska. Kiedy się uśmiecha, to tylko ten uśmiech widać. Taki jest prawdziwy. A nie zawsze tak było.
Siedzimy na leżakach w pełnym słońcu. Kasia, Beata i psy, które moszczą sobie miejsce u jej stóp. Ten duży, Bronia, na trawie, a ten mały, Gustaw, na karimacie. Za nami Deresze. Dom Kasi i Beaty. Białe ściany, czerwony dach. Mnóstwo kwiatów. – Najpierw ja – zaczyna Kasia – bo ja tu byłam pierwsza. Była sobie dziewczyna...
Kasia miała rodzinę, męża i mieszkanie w mieście, ale w tym wszystkim ani odrobiny siebie. Ani skrawka własnej przestrzeni. Tylko czasem, w aucie. Wtedy mogła nawet krzyknąć, jeśli ktoś jej zajechał drogę. Mogła też skręcić w tę stronę, w którą chciała.
– Byłam kurą domową, tkwiącą po szyję w schemacie, który mi zupełnie nie pasował – opowiada. – Żona, mama, opiekunka, kucharka, praczka, sprzątaczka. Krzywiłam twarz w uśmiechach i myślałam, że tak musi być.
Kasia pojechała kiedyś na warsztaty. Takie dla kobiet. Trochę psychologii, trochę o tym, jak być asertywnym, jak poszukać w sobie siły do tego, żeby wszystko zmienić. Albo tylko trochę. To było we wsi Giławy. Wyszła nocą przed dom. Księżyc stał wysoko. I wszystkie, wszystkie gwiazdy. No i ten cień czarny: studnia. Stanęła przy niej.
– Nagle wyrzuciłam to z siebie. Że chcę zmienić życie, chcę mieć taki dom. Takie niebo nad głową. I żeby to do mnie kobiety przyjeżdżały na warsztaty. Minęło kilka lat. Wszystko mi się spełniło – Kaśka przeciąga się w słońcu. – Kto by się spodziewał? – dopowiada Beata. – Przecież to tylko studnia.
reklama
Kawałek świata dla siebieKaśka wróciła z warsztatów w Giławach inna. Jakby obudziła się z depresji. Zaczęła pracować w nieruchomościach. Uczyć się tej profesji od początku. Kiełkowało w niej pragnienie, żeby znaleźć kawałek świata dla samej siebie. Przestała udawać, że wszystko jest okej… W końcu rozstała się z mężem.
– Jego ciągnęło miasto, a ja wybrałam wieś – wspomina. – Nie obarczam winą nikogo. Wybaczyłam mu i wybaczyłam sobie… I jestem mu wdzięczna. Bo to właśnie mąż pchnął mnie na drogę, na której kobieta musi odnaleźć własną duchowość. A teraz, od moich przyjaciół Beaty i Piotra, każdego dnia uczę się, jak można żyć w doskonałym małżeństwie. Uczę się, że to możliwe.
Minęło kilka lat od rozmowy Kasi ze studnią w Giławach. Poczuła, że już czas. Ruszyła w podróż. Tym razem nie szukała posiadłości dla klienta. Teraz chciała znaleźć coś dla siebie. Przemierzyła Bieszczady, Beskidy i jeszcze Kaszuby. I nic. Zobaczyła setkę miejsc, ale jakiś wewnętrzny głos mówił: nie. To jeszcze nie tutaj. Wróciła do Olsztyna. Tak jak co dzień rozpoczęła pracę od obowiązkowej prasówki. Ogłoszenia o sprzedaży nieruchomości.
– Czytam. A tu Deresze są na sprzedaż! Moje Deresze. Nie ma adresu ani zdjęcia, tylko telefon biura. Ale nie potrzebuję adresu, przecież wiem: Deresze. Tej nazwy nie mogłam zapomnieć, tak nazywał się dom w Giławach. Ten sam, w którym byłam na warsztatach! Dom ze studnią, której powiedziałam kiedyś wszystko.
To przecież moje Deresze Pojechała bez chwili wahania. – Jest na sprzedaż. Ale wie pani – gospodarz podniósł palec w górę. – Już komuś obiecałem, wpłacił zaliczkę. Wetknęła ręce do kieszeni. Żeby nie zobaczył, że drżą. Wiedziała, że kręci. Kilka lat uczyła się handlu nieruchomościami, żeby w tej jednej chwili nie skrewić, żeby nie wyczuł, jak bardzo jej zależy. – Rozumiem – powiedziała. – To pana decyzja. Mam na oku jeszcze inną posesję, więc daję panu czas do namysłu. Do jutra do 20.00. Dobrze?
Zadzwonił o siódmej rano. I tak kupiła dom bez prądu i wody. Bo okazało się, że ta ze studni miała 200 razy przekroczone normy żelaza.
– No to teraz ja – odzywa się Beata. Dziewczęca, pełna życia o jasnych oczach. Spotkały się w Olsztynie, w Best Study Centre, szkole językowej, w której Beata jest „dyrektorem, sprzątaczką i nauczycielką”. Kasia przyjechała na kurs angielskiego dla tych, co na wsi chcą rozwijać turystykę. Płaci Unia Europejska. Miało się zacząć o 17.00. Minęło kilka minut i nic.
– Co się tutaj… – wpadła do gabinetu, żeby opieprzyć Beatę. A Beata uśmiechnęła się tylko i spytała: „W czym mogę pani pomóc?”. I Kasia poczuła, jak w jednej chwili opada z niej cała złość. Od tamtej pory stały się przyjaciółkami.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.