Strona 1 z 3
Polki coraz chętniej kupują tydzień lub weekend iluzji z erotyczną przygodą w tle. Byle dalej od domu – jak nie w Tunezji czy Tajlandii, to choć w innym mieście.
O tym, że wypady „na dziewczynki” i „czekoladowych chłopców” funduje sobie nie tylko syty i rozwiązły Zachód, media mówią może od roku. Tymczasem początki zjawiska sięgają co najmniej dziesięciu lat wstecz. Ale wtedy panie nie miały jeszcze tyle odwagi, co dziś. Albo nie spotykały takich czarodziejów, na których podobno nie ma mocnych...
Demon seksu w gorsecie
Rezydenci polskich biur podróży w popularnych kurortach Afryki, Ameryki Południowej i Azji nie mają wątpliwości. Polacy w niczym nie ustępują Amerykanom, a Polki – wyzwolonym Dunkom czy Francuzkom. Tyle że w odróżnieniu od swoich europejskich sąsiadek, nigdy o tym nie mówią. Dlatego nie doczekaliśmy się jeszcze ogłoszeń w stylu „romance included” (romans w pakiecie).
W biurach podróży Polki rzadko pytają wprost o „możliwości romansowe”. – To, co dla Niemki czy Dunki nie jest niczym nadzwyczajnym, u nas pozostaje tabu. Udawanie to nasza cecha narodowa – mówi seksuolog Andrzej Komorowski. I potwierdza, że według badań nasze rodaczki coraz chętniej korzystają z tej zawoalowanej formy prostytucji.
Profesor Zbigniew Izdebski, dziekan Wydziału Pedagogiki, Socjologii i Nauk o Zdrowiu Uniwersytetu Zielonogórskiego, dodaje, że niektóre Polki robią to nawet za cichym przyzwoleniem męża: – Bywa, że mąż doskonale wie, po co żona jedzie do Egiptu czy na Kubę, a nawet sam tę wyprawę finansuje. Opłaca to, czego nie jest w stanie jej dać, choćby ze względu na problemy zdrowotne – impotencję, zaburzenia erekcji. Dla wielu z tych kobiet sekswyjazd to jedyna szansa na kontakt seksualny, bo ich mężowie mają problemy z erekcją i nie chcą się leczyć – tłumaczy profesor Izdebski.
reklama
Inną grupą są kobiety uzależnione od adrenaliny, jaką daje taka przygoda. Te często poszukują coraz silniejszych bodźców tam, gdzie czują się bezpieczne – poza krajem, domem...
Arek, 35-letni rezydent dużego biura podróży w Tajlandii, twierdzi, że polska seksturystka w dniu przylotu i odlotu oraz podczas pobytu to dwie różne osoby. – Przyjeżdża sztywna, oficjalna i zmęczona, żeby dzień później zamienić się w demona seksu. Odjeżdżając, znów przywdziewa gorset. Na Okęciu czy w Balicach wysiada już poważna pani, której bliżej do matki przełożonej niż kobiety wyzwolonej. Nikt by nie odgadł, że jeszcze kilka dni wcześniej uprawiała z młodym tubylcem dziki seks na plaży – mówi Arek.
Ale też do Tajlandii jedzie inny rodzaj turystki – kobieta zamożniejsza, pewniejsza siebie, bardziej zdecydowana. Taka, która częściej nazywa rzeczy po imieniu. I nie udaje, że miłość do o 20 lat młodszego boya hotelowego spadła na nią jak grom z jasnego nieba.
W krainie iluzji – Przeszłam tę fazę. Mija po trzecim wyjeździe – ironizuje Krystyna, 46-latka, właścicielka pensjonatu na południu Polski. Wyjazdową inicjację przeżyła 2,5 roku temu w Tunezji. Pojechała sama, pod koniec października, kiedy sezon oficjalnie dobiegł końca i nielicznych gości mogła zostawić personelowi. – Byłam wykończona kolejnym rokiem bez urlopu, problemami w małżeństwie i ciągłymi kontrolami skarbówki, której nie w smak było, że dobrze zarabiam – tłumaczy.
Wycieczkę kupiła w jeden dzień, godzinę po tym, jak mąż zagroził, że odejdzie, jeśli ona nie przestanie pracować. – Spłacałam jego długi, utrzymywałam rodzinę, a on miał mi za złe, że noszę spodnie. Nawet nie powiedziałam mu, gdzie wyjeżdżam. Pracownikom też zakazałam informowania go o czymkolwiek – opowiada. Właśnie w Tunezji, trochę ze złości na męża, trochę z desperacji, dała się uwieść przystojnemu Omarowi.
– Pracuję w hotelarstwie, nie jestem naiwna. Wiedziałam, że strzelanie oczami do klientek to jego narzędzie pracy, że o żadnym uczuciu nie ma mowy, a jednak dałam się złapać na ten lep. Przechodziłam koło niego na miękkich nogach. A kiedy któregoś wieczora przysiadł się do mnie w hotelowym barze, na dobranoc dałam się pocałować. I przez cały czas tłumaczyłam sobie, że takie emocje usprawiedliwiają wszystko i nieważne, że w Polsce mam męża. Że skoro ta wielka fascynacja wreszcie przydarzyła się i mnie, muszę przez te dwa tygodnie wykorzystać ją, ile się da – wspomina Krystyna.
Na początku nie było mowy o seksie. Krystyna siedziała ze swoim ukochanym w drogich restauracjach przy plaży, chodziła na spacery, zabierała go na wycieczki. Płaciła za niego, ale w poczuciu, że inwestuje w kogoś bliskiego. W końcu doszło i do seksu, w ostatnią noc, i tylko dlatego, że on nalegał. – Dopiero w Polsce ta iluzja ze mnie spłynęła. Wsiadłam do nieogrzewanego polskiego pociągu, a w domu czekał na mnie pijany mąż z wyrzutem: „Pojechałaś się tam puszczać”. I zamknął mi tym usta, bo przecież tak rzeczywiście było – opowiada.
Sumienie gryzło ją kilka miesięcy. Najbardziej, kiedy po kilku tygodniach okazało się, że Omar nie tylko nie zadzwonił, ale podał jej nieprawdziwy numer telefonu. – Myślałam, że splamiłam honor rodziny. Bałam się, że córka domyśli się, co robiłam na wakacjach. Że będzie wiedziała, dlaczego zadzwoniłam do niej tylko dwa razy. Że mąż sprawdzi billing z połączeniami do Omara. I cały czas chodziłam zdziwiona, że nic takiego się nie zdarzyło – przyznaje.
Potrzeba było kolejnego roku morderczej pracy i romansu męża, żeby wyrzuty zostały uśpione. – Kiedy przyłapałam go z kelnerką, coś we mnie pękło. Popadłam w apatię. Nie mogłam spać. Psycholog poradził podróż do ciepłych krajów. I wtedy przypomniałam sobie, ile dał mi Omar. Zrozumiałam, że tylko Tunezja pozwoli mi znowu poczuć się kobietą – mówi.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.