Po wypadkach w Awinionie podniosły się głosy piętnujące ciemnogród i średniowiecze. A tymczasem między XI a XVI wiekiem wyprawiano w Europie takie rzeczy, o jakich nie śniło się największym skandalistom XXI wieku. Podczas Świąt Głupców, tradycyjnie wieńczących karnawał w Europie, nie było żadnego tabu. Kościoły na kilka dni zamieniały się w najgorsze speluny, w których palono ogniska i odprawiano nieboskie komedie. Podczas takich „nabożeństw” obżerano się i pito na umór.
Na ołtarzu zamiast wina królowały gorzałka i piwo, miejsce hostii zajmowało półsurowe mięso, a kazania wygłaszano, naśladując ryki osła. Cała impreza kończyła się nad ranem orgią na… cmentarzu. Historycy do dzisiaj zastanawiają się, skąd przyzwolenie Watykanu na jawną profanację i bluźnierstwo. Przeważa pogląd, że Święta Głupców pełniły funkcję wentyla bezpieczeństwa.
W czasach, kiedy dosłownie wszystko – od codziennych obowiązków po zasady ubierania się – regulowały odgórne nakazy biskupów, takie odwrócenie ról na dzień lub dwa pozwalało zachować społeczny pokój. Występnych spektakli dość szybko jednak zakazano. Po soborze trydenckim w połowie XVI wieku wszystkich, którzy próbowali tak świętować, natychmiast zakuwano w łańcuch i wtrącano do lochów. A potem było już tylko gorzej.
MAURIZO CATELLAN
Demoniczny włoski artysta obraża wszystkich. Najbardziej znieważony poczuł się poseł Witold Tomczak. Niszcząc w warszawskiej Zachęcie (2000) rzeźbę Catellana „Dziewiąta godzina”, nie spodziewał się, że zostanie oskarżony przez prokuraturę.
W blasku stosów
W reakcji na reformację Kościół stał się bardziej czuły na wystąpienia bluźnierców i heretyków. I to właśnie w czasie kojarzącego się z humanizmem renesansu w całej Europie zapłonęły stosy. Pierwsze trafiły na nie czarownice, ale wkrótce dołączyli do nich wszyscy ci, których Kościół uważał za niewygodnych, czyli wolnomyśliciele i naukowcy.
Jedną z najgłośniejszych ofiar prześladowań religijnych był Miguel Serveto, hiszpański teolog, astronom i lekarz (jako pierwszy opisał płucny obieg krwi). Stwierdził on, że Kościół „skaził” wiarę w Boga: „W Biblii nie ma żadnej wzmianki o Trójcy. Boga poznajemy przez Chrystusa, a nie przez nasze zarozumiałe koncepcje filozoficzne”. Naraził się tym inkwizycji, ale udało mu się zbiec do opanowanej przez kalwinistów Szwajcarii. Szybko okazał się jednak niewygodny również dla nich. „Wszyscy mają trochę racji, i trochę się mylą, ale każda ze stron zauważa błędy u drugiej, a nie widzi ich u siebie” – pisał o ówczesnych sporach religijnych.
Znany z surowych poglądów Jan Kalwin wydał go więc Rzymowi. Hiszpanowi znów udało się zbiec, a katoliccy inkwizytorzy z braku winnego musieli się zadowolić spaleniem jego kukły. Niestety, gdy po raz drugi wpadł w ręce kalwinistów, ci nie patyczkując się, zawlekli go na stos. W ten sposób Miguel Serveto stał się jedyną ofiarą prześladowań religijnych, którą spalono dwukrotnie.
Potem przyszedł czas na następnych. Swoje teologiczne odkrycia przypłacili życiem m.in.: Anglik Francis Kett („Chrystus nie był Bogiem, tylko człowiekiem”) i Włoch Lucilio Vanini („człowiek pochodzi od małpy”). Kiedy 250 lat później teorię tego drugiego potwierdził biolog Karol Darwin, Kościół stosował już inne metody walki i zamiast skazać go na śmierć, tylko oprotestował jego teorię. To zasługa nie tylko XIX-wiecznego rozwoju nauki, ale przede wszystkim liberalizacji prawa, która dokonała się 100 lat wcześniej. Kodeks karny cesarza Józefa II z końca XVIII wieku traktował bluźniercę jako „człowieka pozbawionego rozumu, którego nie należało karać, ale leczyć w zakładzie dla obłąkanych”.
Urodzeni skandaliści
Artyści z rzadka stawali się solą w oku Kościoła, który przez wieki był hojnym mecenasem sztuki. Mimo to i wśród nich znalazło się kilku, m.in. brytyjski dramaturg Christopher Marlowe. Głosił on bowiem, że Jan Chrzciciel i Chrystus byli… kochankami. Władze kościelne natychmiast wytoczyły mu proces. Zanim jednak zdążono zawlec pisarza na stos, wdał się on w bójkę w przydrożnej karczmie i skończył ze sztyletem w… czole!
Od ognia nie wywinął się za to malarz Johannes van der Beeck, autor „Martwej natury z wędzidłem”. Niestety, to jego jedyne dzieło, jakie przetrwało do naszych czasów. Pozostałe spłonęły na stosie wraz ze swym autorem w 1644 roku. Historycy do dzisiaj zachodzą w głowę, co też takiego malował van der Beeck.
Caravaggio, który żył kilkadziesiąt lat wcześniej i niemal jawnie kpił z Kościoła, uniknął tak surowej kary. A przecież często malował w dwuznacznych pozach apostołów, świętych i Marię Pannę, a na dodatek na swoich modeli angażował prostytutki i uliczników. Niektórzy twierdzą, że ocalił go talent, inni – że znajomości wśród wysokich dostojników Kościoła.
CARAVAGGIO
„Złożenie do grobu” wywoływało nie tylko podziw dla kunsztu mistrza, ale też zgorszenie.
W charakterze modeli do tej świętej sceny wystąpili bowiem rzymscy żebracy i… ulicznice.
Stosu, choć nie potępienia, udało się uniknąć nawet takiemu antyklerykałowi jak Markiz de Sade. Ten niedoszły absolwent kolegium jezuickiego i kawalerzysta po raz pierwszy naraził się Kościołowi w połowie XVIII stulecia. Nie tylko jawnie go krytykował, ale w swoich pismach posuwał się do ohydnych bluźnierstw, interpretując akt stworzenia jako przyzwolenie na stosunki kazirodcze. A że oświeceniowe czasy były bardziej liberalne, darowano mu życie
dla zalogowanych użytkowników serwisu.