Niebożątko ty moje

„Wszystko” to były te chwile, kiedy jej przyjaciółka z dzieciństwa mówiła: „Kiedy dorosnę, ożenię się z twoim tatą, bo z moim – za nic”.

Tata był tym wszystkim. Mama jak giermek trzymała tylko przy nim straż. Kiedy wyjeżdżał na badania do lekarza albo żeby coś załatwić, zaczynała natychmiast chorować. A to na nerki, a to na żołądek. Tak było zawsze. Bez niego nie mogła spać, jeść ani oddychać. A kiedy wracał, od razu zdrowiała.

Nie zostawię cię w spokoju


Nie mogła się opanować. Płacz wstrząsał jej plecami, ręce kurczowo zaciśnięte na poręczy ławki nabrały sinej barwy. Nie mogła się podnieść. Jakby ją ktoś przykleił.

– Potrzebujesz pomocy? – odezwał się ktoś za nią. – Może się napijesz wody. Mam butelkę?
Odwróciła się. Stał przed nią młody chłopak z jasnymi włosami.
– Pomóż mi wstać – powiedziała.
– Chcesz iść na policję, do lekarza, a może cię odprowadzić? Tylko nie mów, żebym cię zostawił w spokoju. Widzę, że potrzebujesz pomocy.
– Mój ojciec umiera. Ma 55 lat. Takie świństwo.
– Zabiorę cię do kina – powiedział niespodziewanie chłopak. Na angielski film, komedię. Znasz angielski?
– Znam, ale niemiecki lepiej.
– Wiem, przecież rozmawiamy po niemiecku. To idziesz do tego kina?

reklama

Jaki przyzwoity człowiek idzie do kina, kiedy jego ojciec umiera na raka? A kto poszedłby z nieznajomym gdziekolwiek w przeddzień obrony dyplomu? I to nie wiedząc nawet, jak ma na imię i kim jest? – Jak masz na imię? – spytała. – Kszysz.
– Jaki Kszysz?
– No, Christopher. Ale Słowianie mówią: Kszysz. Tak powiedział mi tata. Dowiedział się od dziadka, który w czasie wojny walczył z Rosjanami. I pewnie znał jakiegoś Kszysza.
– Brat mojego dziadka miał na imię Krzyś – powiedziała Otylia. – Ale od dawna już nie żyje.

Powinnaś być z ojcem


Siedziała w kinie nieruchomo wyprostowana jak struna. Nie miała pojęcia, co dzieje się na ekranie. Łzy ciekły jej po policzkach, fala po fali. Niemiec nic nie mówił. Ani uspokój się, ani nie płacz. Wyciągnął tylko chusteczki z kieszeni i kładł je warstwami na jej kolanach. Nie zauważyła, kiedy skończył się film. Podał jej rękę i powiedział: „Wychodzimy”. I że zawiezie ją do domu.

Jego samochód stał na parkingu. Przyjechali do Krakowa całą paczką oblewać dyplom jednego z kolegów. On też niedawno obronił dyplom. Skończył farmację. Przejmie jedną z ojcowskich aptek. Mogą zresztą pojechać, gdzie chce. Nieważne, ile to kilometrów. Kumple zaczekają w hotelu. Do jej ojca, nawet na godzinę i szybko wrócą. Zdąży na obronę pracy.

A jeśli nie chce jechać teraz, to może pojutrze, nie ma sprawy. Mogą też jechać jej samochodem, jeśli ma. Nie. Sprzedała. Po dyplomie ma dostać od rodziców nowy, jednoroczny. To tym bardziej musi ją odwieźć do domu, bo czuje, że powinna być ze swoim ojcem w takiej chwili. Powinna mu podziękować. Wystarczyło przecież, że zadzwoni do przyjaciółki jednej lub drugiej i one natychmiast zgodzą się pojechać z nią do rodzinnego domu. Nieraz jeździły tam na święta i wakacje. Mogła też się wybrać pociągiem. Nie rozumie, dlaczego się zgodziła:

– To chodźmy na ten parking – powiedziała w końcu.

Nie rób mi tego, zostań ze mną


I dopiero kiedy ruszyli, zapytała, dlaczego chce ją zawieźć do domu.

– Bo jesteś nieboszczższcz – mielił w ustach kolczaste głoski.
– Niebożątko?
– O, to, to właśnie, niebo, a dalej to, co powiedziałaś. Dziadek nazywał tak po rosyjsku wszystko, co małe, nieporadne, płaczące. Tata potrafił wymawiać to słowo, mnie jakoś nie wychodzi.
– Mówi się – powiedziała – „ty, moje niebożątko”.
– Właśnie tak mówił dziadek do taty, a tata do mojej mamy. Do swojej drugiej żony już tak nie mówi.

Jechali już kilka godzin. Otylia zastanawiała się, co powinno się powiedzieć najbliższej osobie w chwili, kiedy ona odchodzi. Czy że kocha się ją nad wszystko? I że jeśli człowiek może uznać swoje życie za udane, gdy miał przyjaciela, który nigdy go nie zawiódł, to jego życie jest udane. Bo miała takiego ojca, jak nikt na świecie. Czy może powiedzieć co innego? Nie idź tam, tato, zostań ze mną, musisz przecież poznać męża, którego będę miała, moje dzieci. „Nie rób mi tego”, myślała Otylia.

Wreszcie ktoś od was przyjechał

Christopher prowadził samochód bez słowa. Pytał tylko o drogę i czy chciałaby się napić kawy z termosu, który ma w bagażniku. Albo czy może by coś zjedli po drodze. Nie, Ota dziękuje. Nie chce jeść ani pić. Dotarli do jej domu po czterech godzinach. – Idź do ojca – powiedział. A ja tu sobie wszystko obejrzę. Jeśli pozwolisz. Obszedł podwórko, zajrzał do chlewa i stodoły.

Ojciec był nieprzytomny. Ale na widok córki otworzył oczy i uśmiechnął się. Otylia z trudem tłumiła łzy. – Przyjechałam, tatku – powiedziała – przyjechałam.

Co jeszcze, co jeszcze trzeba powiedzieć? Nagle ze stodoły rozległ się krzyk. Do pokoju wbiegł Christopher, trzymając w ręku niewielki metalowy przedmiot. – Skąd to macie?! – krzyczał histerycznie. Skąd macie ten niezbędnik? Jest na nim imię i nazwisko mojego dziadka! W pokoju zapadła cisza. – Ty jesteś wnukiem Hansa. Prawda? – spytał syn Leona. – W końcu ktoś z was do nas przyjechał. Twój dziadek oddał swój niezbędnik mojemu dziadkowi. On uratował mu życie. W końcu jednak ktoś z was tu przyjechał…


Barbara Pietkiewicz
fot. shutterstock.com

Źródło: Wróżka nr 9/2011
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

Promocja wróżka