Olga Bończyk już się nie porównuje z innymi i nie goni za nieistniejącymi ideałami. Lubi tę kobietę w lustrze. Gdy od czasu do czasu do niego zerknie.
Dawniej, gdy słyszałam, że po czterdziestce kobieta zaczyna inaczej na siebie patrzeć i nabiera dystansu do swojego ciała, nie bardzo w to wierzyłam. Aż przyszły moje 40. urodziny. I stał się cud: polubiłam siebie. Tamta, wciąż porównująca się do innych, goniąca za nieistniejącym ideałem dziewczyna, gdzieś odeszła. Jej miejsce zajęła kobieta, która się do mnie codziennie uśmiecha, i mówi mi, że nawet bez makijażu jestem niezłą laską.
Czuję ulgę, że już nie muszę wciąż udowadniać sobie i innym, że jestem piękna, szczupła, doskonała. Po prostu jestem. Ileż to razy słyszałam: „Ach, wyglądać tak jak pani!”. Przyszło mi do głowy, że skoro dla kogoś jestem niedoścignionym ideałem, to może warto cieszyć się z tego, co mam. Często gonimy za papierowym wizerunkiem, który ujrzymy w gazecie albo na billboardzie, chcemy być długonogimi blondynkami, ale... po co? My same, na swój własny sposób, jesteśmy idealne.
Stanęłam przed lustrem i powiedziałam: „Kobieto, masz 43 lata, wyglądasz fantastycznie. Jesteś zdrowa, spełniona, pełna energii. Czego chcesz więcej? Czy naprawdę musisz wciąż za czymś biec?”. Od tamtej chwili, z każdym tygodniem, czuję się sama z sobą coraz lepiej, szukam radości w tym, co już mam. To także spora zasługa sportu, dobrej diety, która zawsze była dla mnie bardzo ważna. Od lat wyszukuję zdrowe produkty, słucham swojego organizmu, wybieram tylko to, co naprawdę mi służy. Kocham jeść i nawet jak przechodziłam na surowszą dietę, to nigdy się nie głodziłam.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.