Czy nad życiem Amy Winehouse zaciążyło fatum dziewiątki? Cyfra ta jednym zapowiada przełom i nowe możliwości, a innym– smutny koniec. Fani odnaleźli kolejny związek tragicznie zmarłej gwiazdy z członkami Klubu 27 – Janis Joplin, Jimem Morrisonem i Brianem Jonesem.
Amy Winehouse, największą brytyjską wokalistkę XXI wieku, opłakują wszyscy. Nawet tabloidy, które w ostatnich latach z satysfakcją pokazywały, jak z rozmazanym makijażem, siniakami i śladami krwi między palcami zatacza się przed knajpami, pełne są zdjęć Amy z dzieciństwa, ufnymi oczami patrzącej na świat. 23 lipca Amy uwolniła się od prześladujących ją paparazzich. Wcześniej próbował to zrobić sąd. Zakazał zbliżać się do niej polującym na kompromitujące zdjęcia fotografom na odległość mniejszą niż 100 metrów. Miało to ochronić ją przed załamaniem nerwowym. Paparazzi musieli więc przenieść się sprzed jej domu przy Camden Square 30, gdzie koczowali 24 godziny na dobę, do parku po drugiej stronie ulicy. I założyć większe obiektywy do aparatów.
Znicze, kwiaty i wódka
Teraz przy Camden Square spotkać można tylko fanów Amy. Składają kwiaty i jej zdjęcia z dopisywanymi ręcznie wyrazami uwielbienia, ale też… papierosy, butelki wódki, puszki piwa i kieliszki. Tak oto rodzi się kolejne legendarne miejsce, których pełno jest w historiach idoli popkultury. Jak pokój nr 105 na czwartym piętrze Landmark Hotel w Los Angeles. Janis Joplin, z którą często Amy porównywano, 4 października 1970 roku przedawkowała tam heroinę.
Joplin, tak jak Winehouse, miała wtedy 27 lat. Albo dom przy 171 Lake Washington Blvd. E. w Seattle, gdzie w oranżerii popełnił samobójstwo, również 27-letni, Kurt Cobain. Czy nawet londyńska ulica Abbey Road, przez którą na okładce płyty „Abbey Road” przechodzi czwórka Beatlesów. Fakt, że Paul McCartney jest bosy i w prawym ręku trzyma papierosa, odczytano jako informację, że leworęczny muzyk nie żyje już od kilku miesięcy. Rejestracja stojącego nieopodal auta nie pozostawiała wątpliwości.
reklama
Numery 281F to zakodowane 28 if (miałby 28 lat, gdyby…). Dwa dni po pogrzebie Amy na Camden Square 30 pojawił się jej ojciec. Doceniając przywiązanie fanów, rozdał im ubrania córki. – Amy by tak chciała – powiedział dziennikarzom. Przy okazji dodał, że córka zmarła, bo wbrew zaleceniom lekarza, zbyt gwałtownie odstawiła alkohol. Miała powiedzieć mu kilka dni przed śmiercią: „Tato, mam już dosyć picia. Nie mogę wam patrzeć w oczy”.
W ten sposób próbował zbagatelizować wypowiedzi przyjaciół Amy, że przez ostatnie miesiące żyła tak, jakby chciała zapić się na śmierć. I wspomnienie jej ostatniej trasy, przerwanej po pierwszym koncercie w Belgradzie 18 czerwca 2011 (1+8=9). Amy zataczała się na scenie, bełkotała do mikrofonu i została wygwizdana. Choć jej menedżer obiecywał, że „zrobią wszystko, by pomóc jej wrócić do zdrowia i będą ją wspierać tak długo, jak będzie to potrzebne”, to skończyło się jak w refrenie jej słynnego przeboju „Rehab” (Odwyk): „Próbowali wysłać mnie na odwyk/Ale powiedziałam: »Nie, nie, nie«”.
Jej flirt z samozniszczeniem trwał. Nikt jednak nie przypuszczał, że wielkimi krokami zbliżał się tragiczny finał. „Amy sprawiła, że dla młodych ludzi branie narkotyków stało się cool, alkoholizm – atrakcyjny, a związki pełne przemocy – ekscytujące”, napisała w „Daily Mail” Amanda Platell, przerywając pośmiertne „wyznania miłości” do gwiazdy. Za swoje wybory Amy zapłaciła najwyższą cenę. W ostatnich tygodniach życia nie było przy niej nikogo bliskiego. Kiedy po wielodniowych ciągach alkoholowych zapadała w śpiączkę, znajdowali ją ochroniarze. Tak było też 23 lipca.
Klub 27 czy dziewiątka? Tego dnia Winehouse dołączyła do Klubu 27, największych gwiazd rocka, które zmarły tragicznie w wieku 27 lat. A nawet do jego ścisłej elity, dla której – jak chce wielu fanów – fatum była cyfra dziewięć (2+7=9). Od nagrania debiutanckiego albumu „Frank” w 2003 roku do śmierci w 2011 minęło dziewięć lat. Tyle samo, ile trwały kariery Janis Joplin, wokalisty i lidera grupy The Doors, Jima Morrisona oraz gitarzysty i współzałożyciela Rolling Stonesów, Briana Jonesa.
Również dziewięć lat grał dla fanów Kurt Cobain. I choć tuż przed śmiercią odgrażał się, że ma „naprawdę dobry pomysł na następny album”, to nigdy już nie usłyszeliśmy, jaki. Dziewiątka zawsze była nieobojętna, a nawet święta. Jako ostatnia w cyklu numerologicznym symbolizowała zakończenie procesu tworzenia, osiągnięcie maksimum w jakiejś dziedzinie, ale też przełom i zmiany, rozpoczęcie nowego cyklu. W tradycji judeochrześcijańskiej było dziewięć sfer niebieskich i dziewięć kręgów piekielnych.
Zrobię wszystko, co będę chciała Dlaczego dziewiątka nie dała Amy szansy? Jak doszło do tego, że ta zdolna, piękna, doceniana i bardzo zamożna dziewczyna dokonała samounicestwienia na oczach wpatrzonego w nią świata? Co ją do tego popychało? Nie była, tak jak jej idolka Billie Holiday, dzieckiem niechcianym, które w wieku 15 lat wylądowało na ulicy. I to dosłownie. Ani – jak Janis Joplin i Jim Morrison – nierozumianym i nieakceptowanym przez najbliższych. Jej rodzice rozwiedli się, gdy miała dziewięć(!) lat. Amy bardzo to przeżyła.
Odtąd bliższy stał się jej ojciec, londyński taksówkarz, który uwielbiał jazz. To dzięki niemu wyrosła na standardach Dinah Washington czy Sinatry. Była ukochaną córeczką tatusia. Dziennikarz magazynu „Rolling Stone” opisał, z jaką troską zajmowała się ojcem, kiedy wpadł do niej do garderoby przed koncertem. Wystarczyło, iż wspomniał, że jest głodny, a piosenkarka zaraz rzuciła się, by przygotować mu kanapkę z indykiem i ogórkiem. To była zupełnie inna Amy. Troskliwa, opiekuńcza, rodzinna.
My znaliśmy ją jako dziewczynę niezależną, z charakterkiem. Taka też była od dziecka. Gdy miała 13 lat, przekłuła nos i założyła kolczyk. Została za to wyrzucona ze szkoły. „Nigdy się nas nie słuchała”, powiedział jej ojciec. W wieku 15 lat zrobiła sobie pierwszy tatuaż – Betty Boop, kreskówkową seksbombę o niewinnym spojrzeniu. Kiedy dziennikarz zapytał, czy matka i ojciec się na to zgodzili, odpowiedziała: „Moi rodzice bardzo wcześnie zrozumieli, że zrobię wszystko, co będę chciała. I tak było już zawsze”.
Czy dlatego nie potrafili jej pomóc, kiedy tego naprawdę potrzebowała? Amy wytatuowała sobie też imię ukochanej babci Cynthii. Ale najsłynniejsza była „dziara” na sercu z imieniem jej męża, Blake’a Fieldera-Civila. Ostatecznie zrobiła sobie 13 tatuaży. Nie były ani dyskretne, ani wyrafinowane. Biuściasta dziewczyna sąsiadowała z podkową na szczęście. Wyglądała z nimi trochę jak marynarz, który odwiedził knajpy we wszystkich portach świata. Z wyglądu nigdy Amy nie była zadowolona.
Lustra w jej domu przy Camden Square były przyciemnione, tak jakby chroniła się przed patrzeniem na samą siebie. Często powtarzała, że jest brzydka. Nawet to, że słynny projektant Karl Lagerfeld nazywał ją „Brigitte Bardot XXI wieku” i inspirował się jej niepokornym stylem przy projektowaniu nowych kolekcji, nie pomagało jej w zaakceptowaniu siebie. Radykalną metamorfozę przeszła, gdy nagrywała swoją drugą i ostatnią płytę „Back to Black”. Album rozszedł się w kilku milionach egzemplarzy i zapewnił wokalistce pięć nagród Grammy.
Z grzecznej, uśmiechniętej dziewczyny, o dość konserwatywnym guście, jaką zapamiętali fani z trasy promującej debiutancką płytę „Frank” (bliska jazzowi), przeobraziła się w rockera z początków rock and rolla. Wzorowała się na dziewczynach z amerykańskiego zespołu z lat 60. XX wieku, The Ronettes. To od nich wzięła swoją fryzurę à la ul (podobno kiedyś służyła dziewczynom z gangów do ukrywania żyletek). Całości dopełnił ostry makijaż Kleopatry. Karen Durbin z angielskiego „Elle” tak go skomentowała: „Kiedy grzeczna dziewczyna zmienia się w złą dziewczynkę, delikatne cienie zmieniają się w ostre barwy wojenne”. Skromne, choć seksowne sukienki zastąpiła kusymi topami, skórzanymi kurtkami i wąskimi czarnymi dżinsami.
Najlepszy czas i początek końca To był najlepszy okres w życiu Amy. I zarazem początek końca. Mieszanka nieustannej potrzeby niezależności i braku poczucia własnej wartości musiała doprowadzić do katastrofy. Tak było z Billie Holiday i Janis Joplin. Tak miało być z Amy. Choć piła i paliła trawkę już wcześniej, jej prawdziwe problemy z narkotykami zaczęły się, kiedy poznała producenta wideoklipów Blake’a Fieldera-Civila. Ale najpierw była najszczęśliwszą kobietą na świecie.
Z Blakiem się nie rozstawali. Nawet podczas wywiadów pisywali do siebie karteczki, jakby bali się, że jakaś czułość zostanie zapomniana i przepadnie. Amy wszystkim opowiadała o swojej miłości i szczęściu. – Blake, Blake, Blake – powtarzała na okrągło, jakby to, co osiągnęła sama, przestało być ważne.
Dla rodziców, a zwłaszcza dla ojca, Blake był tym „złym” facetem, który prowadzi do zguby ukochaną córeczkę. Podobno to właśnie on pierwszy podał jej twarde narkotyki, a potem, kiedy poszła na odwyk, po kilku dniach wyciągnął ją z kliniki The Causeway w Essex. Choć Amy marzyła o normalnym domu i dzieciach, były głównie dragi, alkohol, aresztowania za posiadanie narkotyków i coraz więcej przemocy w związku z Blakiem. Ale to po zdradzie i odejściu Blake’a powstała najsłynniejsza jej płyta „Back to Black”, która do mdłego popu początku nowego wieku wprowadziła prawdziwe emocje.
Śpiewała o narkotykach, alkoholu i miłości – żyła miłością, narkotykami i alkoholem. Tylko śpiewanie stawało się coraz mniej ważne. Z Blakiem pobrali się w Miami w 2007 roku, a w 2009 roku (znów fatalna dziewiątka) byli już po rozwodzie. Jej upadek nabrał przyspieszenia, kiedy piosenki z drugiej płyty pięły się na listach przebojów (na amerykańskiej liście Billboard Hot 100 „Rehab” znalazł się na… dziewiątym(!) miejscu, a Amy zaczęła zarabiać duże pieniądze. Tyle że w tym czasie była już głównie bohaterką tabloidów.
Jak wyglądało wtedy życie Amy Winehouse, opisuje dziennikarz magazynu „Rolling Stone”, który przyszedł do jej domu po aresztowaniu Blake’a: „Wokół niej panuje katastrofalne zamieszanie: zużyte torby chipsów, pogniecione bryłki folii aluminiowej, butelki po piwie, wszędzie góry bielizny i ubrań. To wszystko mówi o długiej nocy, która trwa już od miesięcy”. Do uzależnienia od alkoholu i narkotyków doszła wtedy jeszcze pogłębiająca się depresja, bulimia i rozedma płuc. Tak wyglądało życie Amy do tragicznego 23 lipca.
Następnego dnia po śmierci gwiazdy Lady Gaga napisała na Facebooku: „Amy zmieniła muzykę pop na zawsze”, a piosenkarka i aktorka Kelly Osbourne dodała: „Właśnie straciłam pierwszą z moich najlepszych przyjaciółek. Będę cię zawsze kochać, Amy”. Fani wierzą, że nie będzie musiała przechodzić przez dziewiąte wrota i trafi do dziewięciu sfer niebieskich. Bo jej głos był wyjątkowy i naprawdę potrafiła śpiewać.
Camden Square 30 Fani Amy składają pod domem kwiaty, jej zdjęcia z ręcznie dopisywanymi wyrazami uwielbienia, ale też papierosy i butelki wódki.
Natalia Wierzbickafot. forum, shutterstock.com
dla zalogowanych użytkowników serwisu.