Joanna Orleańska natychmiast wyczuwa fałsz –nie da się nikomu okłamać. Mało kto jednak próbuje to zrobić,bo dzięki swojej intuicji aktorka ma szczęście do ludzi. I wierzy w energię myśli oraz moc słów.
Ma pani wmontowany wykrywacz kłamstw?
Coś w tym rodzaju! Ale to wszystko jest w gruncie rzeczy bardzo proste. Jako Rak z ascendentem w Raku żyję w świecie emocji, uczuć, i choć nie są one równoznaczne z intuicją, bo często wręcz zaburzają jej podpowiedzi, to i tak czuję, że prowadzi mnie przez życie szósty zmysł. I mąż, i córka też urodzili się w „wodnych” znakach. Może dlatego tak dobrze się rozumiemy?
A intuicja, którą się kieruję, sprawia, że nie mam fałszywych przyjaciół. Już w piaskownicy umiałam wybierać. Czułam, że ten jest z mojego świata, a ten nie. Z tych ludzi, których dopuściłam do siebie blisko, nikt mnie nie zranił, nie zostawił bez pomocy, nie zdradził. Tych samych przyjaciół mam od 30 lat.
Szczęściara z pani. Czasem można mieć intuicję, ale nie mieć szczęścia i nie spotkać w piaskownicy przyjaciół na całe życie.
To prawda. Ja to szczęście miałam. Intuicja pomaga mi także w zawodzie i mówi, czy będzie coś ze zdjęć prób-nych do filmu albo serialu. Idę na casting, czuję, że poszło mi świetnie, a trzy dni później budzę się z przeświadczeniem, że jednak nic z tego. Gdy dzwonią do mnie, już wiem, co usłyszę. Ale dopiero później się dowiaduję, że w tym czasie, kiedy poczułam tę „zmianę frontu”, wkroczył producent albo reżyser, który od razu postawił na kogoś innego.
reklama
I pani szósty zmysł natychmiast to wyłapał? Natychmiast. Mam też symboliczne sny, które mówią, na jakim etapie życia jestem, co się ze mną dzieje. Co jakiś czas śni mi się wzburzone morze. Odczytuję to jako symbol dostępu do mojej wewnętrznej siły. Albo winda. Kiedy jadę nią w górę, przytrafiają mi się dobre rzeczy. Gdy jadę w dół, muszę się przygotować na porażkę. Takie symboliczne sny ma też ostatnio moja córka. Trochę nas to z mężem przeraża.
Dlaczego? Niedawno przydarzyła się nam dziwna historia. Jesteśmy na wakacjach, jemy kolację w hotelowej restauracji. A Tosia nagle pyta, co by to było, gdyby teraz przyszedł złodziej i zabrał tatusiowi zegarek. Roześmialiśmy się: „Tosiu, daj spokój, nie ma żadnego złodzieja”. Ale ona się upierała, że złodziej siedzi w krzakach przed hotelem. Rano, kiedy tylko otworzyła oczy, znów powtarzała to samo. Sądziliśmy, że to tylko dziecięca fantazja. Ale gdy zeszliśmy na śniadanie, okazało się, że restauracja jest zamknięta, bo w nocy było włamanie do salonu jubilerskiego, tuż obok. Ukradziono, między innymi, wszystkie zegarki. Zbieg okoliczności?
Jeśli nawet, to trochę dziwny. Właśnie. W kolejnym śnie Tosi pojawił się samolot, którym mieliśmy wracać z wakacji do domu. Znów wstała rano, i oznajmiła: „A mnie się śniło, że przesunęli nasz samolot. Tak sobie nim lecieliśmy, a oni w powietrzu go przesunęli”. Lot mieliśmy o północy, ale dwa dni wcześniej próbowałam go zmienić na poranny. Wyglądało na to, że się udało. Jednak, gdy jechaliśmy przed 10 rano na lotnisko, czułam, że coś jest nie tak, towarzyszył mi jakiś lęk. No i przesiedzieliśmy tam 12 godzin. Wylecieliśmy „planowo”, o 24. Czułam się tak, jakbym grała w filmie „Oszukać przeznaczenie”. W dodatku okazało się, że moja córka jest równie „intuicyjna” jak ja.
Przeczucia dzieci są często bardziej trafne niż dorosłych. Bo dzieci mają silny kontakt ze sobą. Jeszcze niczym niezaburzony. I cudowną wyobraźnię. A ona też przecież nie bierze się znikąd, tylko łączy ze światem duchowym. Ten świat zawsze mnie fascynował. Dlatego, żeby pogłębić ów kontakt ze sobą, chodziłam między innymi na kursy NLP (programowania neurolingwistycznego, czyli technik komunikacji, zmieniających ludzkie postrzeganie i myślenie – red.) i na zajęcia z twórczej wizualizacji. Sądziłam, że to pomoże mi być lepszą aktorką i lepszym człowiekiem.
I pomogło? Tak sądzę. Umiem się koncentrować, stawiać sobie cele. Wierzę, że myśl jest energią, a słowa mają wielką moc. Czasem się śmieję, że jestem też trochę czarownicą. Jak sobie coś wymyślę, czegoś bardzo chcę i nieustannie to powtarzam – spełnia się. Ot, choćby historia z naszym mieszkaniem. Wymarzyłam sobie, że odkupię je od sąsiada. Myślałam o tym od pięciu lat, nieustannie. Często mu też o tym napomykałam. I w końcu się udało.
Może miał dosyć i dlatego się wyprowadził? Może. Ale mieszkanie odkupiliśmy.
A pamięta pani jakąś historię, którą trudno racjonalnie wyjaśnić? Może to kolejny zbieg okoliczności, a może nie. Kiedy się urodziłam, dostałam imię na cześć Joanny d’Arc. Mój tata był archeologiem. W dzieciństwie ciągle się w tę „Orleańską” bawiłam. Przypomniałam sobie to dopiero po kilku latach małżeństwa (mąż nazywa się Paweł Orleański – red).
Widać było to pani pisane. A chciała pani kiedyś zajrzeć w przyszłość? Nawet zaglądałam. Podczas jakiegoś porannego programu telewizyjnego poznałam tarocistkę i ni stąd, ni zowąd poprosiłam, żeby mi postawiła karty. Sama nie wiem czemu, bo nigdy mnie do wróżb nie ciągnęło. Ale i tym razem intuicja mnie nie zawiodła. Tarocistka okazała się również mądrą terapeutką i te kilka spotkań z tarotem było tak naprawdę spotkaniami z samą sobą. Pozwoliły mi zobaczyć rzeczy takimi, jakimi są naprawdę. I podjąć właściwe decyzje.
Sonia Ross
fot. AKPA
dla zalogowanych użytkowników serwisu.