Mieszkańcy mórz i oceanów nie mówią tylko na niby ani na aby aby, ale gadają jak najęci. I to od początku świata.
Pomarańczowo-biała rybka nieśmiało wygląda z ukwiała. Chwilę zbiera się na odwagę, by nagle dziarsko wypłynąć z gniazda. Tu i ówdzie poskubie koralowiec, w którym kątem pomieszkuje, tam pogoni kota innej ciekawskiej rybce. Nagle, ni stąd, ni zowąd, wesoło machając płetwami, płynie tam, gdzie dotąd bała się zapuścić – w przestwór oceanu… To nie początek nagrodzonego Oscarem animowanego filmu „Gdzie jest Nemo?”, ale obrazek, jaki niebawem zobaczymy niemal na każdej rafie koralowej. Dr Steve Simpson ze Szkoły Nauk Biologicznych Uniwersytetu Bristolskiego przekonuje, że jej lokatorzy, amfipriony okoniowate, powszechnie nazywane błazenkami, z dnia na dzień tracą zmysły.
Tragedia błazenka
Szaleństwo sympatycznych rybek nie jest dziełem przypadku. To konsekwencja 250 lat emisji dwutlenku węgla. Od czasu rewolucji przemysłowej morza i oceany pochłonęły przeszło 140 mld ton tego gazu. Badania ichtiologów z zespołu dra Simpsona wykazały, że może to już wkrótce sprowadzić masową zagładę na mieszkańców głębin. Dwutlenek węgla, rozpuszczając się w wodzie morskiej, zamienia się w kwas węglowy.
Proces ten prowadzi do zagłady podwodnych organizmów mających wapniowe szkielety. Wraz z malejącym pH wody obumiera nie tylko rafa koralowa i miękną pancerze krabów, ale też ryby przestają rosnąć i rozmnażać się. Wspomniana rybka Nemo, czyli właśnie błazenek, odczuwa tego skutki tylko w ościach. Na razie. Dziś poziom zakwaszenia jest bowiem wyższy niż kiedykolwiek wcześniej w ciągu ostatnich 650 tysięcy lat. I stale rośnie.
reklama
Z badań przeprowadzonych przez dra Simpsona i jego współpracowników wynika niezbicie, że w ciągu najbliższych 50-100 lat oprócz masy ciała amfiprion straci również węch i przestanie „budować” wapienne kosteczki słuchowe, dzięki którym jego ucho wewnętrzne przestrzega go przed żerującymi w rafach koralowych drapieżnikami. W efekcie, głuchy jak pień i mocno ogłupiały, skończy w paszczy wiecznie głodnej barakudy. A jeśli nawet jakimś cudem uda mu się ujść z życiem, to i tak nie dogada się z samicą w sprawie tarła. Spośród 25 tysięcy gatunków ryb błazenek należy do tych, które porozumiewają się ze sobą nie tylko barwą, gestem i zapachem, ale również dźwiękiem. Oprócz niego potrafi tak jeszcze 1000 innych gatunków.
Najstarsze uwodzicielki świata Wbrew powszechnemu przekonaniu ryby wcale nie są nieme. Wszystkie słyszą dźwięki (choć nie każde), a większość z nich potrafi je z siebie wydobywać. Mało tego! Choć brzmi to nieprawdopodobnie, głos jako pierwsze na Ziemi, mniej więcej 400 milionów lat temu, wydały z siebie nie ssaki, nie ptaki ani nawet gady, ale właśnie… ryby! Tak twierdzą neurobiolodzy z amerykańskiego Uniwersytetu Cornell.
Tę śmiałą koncepcję opracowali na podstawie badania rozwoju neuronów w mózgu ropuszników. Ten niezbyt urodziwy gatunek ryb swoją nazwę zawdzięcza charakterystycznemu, niskiemu rechotowi, który dla ich samic brzmi jak najpiękniejsza pieśń. W podwodnym świecie głównym bowiem tematem rozmów jest miłość. A wszystko dlatego, że pod wodą widać niewiele. Z kilku metrów nawet wściekle czerwone podczas tarła piersi ciernika wydają się ciemnobure. Najskuteczniejszym sposobem porozumiewania się jest więc dźwięk.
W wodzie rozchodzi się prawie cztery, pięć razy szybciej niż w powietrzu. Dzięki czemu głos ryb może być nawet bardziej donośny niż człowieka. Jak twierdzą ichtiolodzy, potrafią one odpowiedzieć nawet na dźwięki dochodzące z odległości jednego kilometra! Według ichtiologów ryby używają głosu nie tylko do bałamucenia samic. Pomaga on im też odstraszyć intruzów, ostrzec współziomków albo skoordynować kurs ławicy. Naukowcy, którzy rejestrują rybie dźwięki za pomocą specjalistycznego sprzętu, cały czas przypisują mu nowe funkcje. I tak, zdaniem Shahrimana Ghazaliego z Auckland University, podwodne drapieżniki podsłuchują rozmowy innych ryb, żeby namierzyć swoje ofiary. Ten sam badacz nadzwyczajną gadatliwość dobrze nam znanych dorszy w czasie składania ikry interpretuje jako sygnał do jednoczesnego uwalniania komórek płciowych przez samca i samicę.
Kawał głosu Głos ważny jest również dla innych mieszkańców głębin, humbaków (gatunek walenia). Dlaczego, nie wiadomo. Bo choć australijscy naukowcy przez 10 lat podsłuchiwali stada tych gigantycznych ssaków w Oceanie Spokojnym, w dalszym ciągu nie wiedzą, czy ich pieśni służą mamieniu samic czy też odstraszaniu wrogów. Mimo to zdołano zaobserwować, a raczej: dosłuchać się, że rządzą się one podobnymi prawami co ludzkie przeboje! Humbaki bowiem lubią sobie pośpiewać.
Mają ulubione piosenki, które lansują wśród kolegów. I tak pieśń, która stała się hitem w jednej grupie, rozprzestrzeniała się na pozostałe populacje w tym rejonie Pacyfiku. A pokonanie dystansu między wschodnimi wybrzeżami Australii a Polinezją Francuską zabierało im około dwóch lat. Przy okazji wyszło na jaw, że podobnie jak inżynier Mamoń z „Rejsu”, również humbaki mają słabość do repertuaru, który już znają. Komponując więc swoje nowe kawałki, inspirują się przede wszystkim swoimi starymi hitami.
Jak to się robi pod wodą? Podwodny świat tętni rybimi rozmowami. Dlaczego więc, nurkując w morzu, ich nie słyszymy? Po pierwsze, dlatego że zagłusza je hałas. Z powodu znakomitej akustyki w wodzie jest on o wiele bardziej dokuczliwy niż w powietrzu. Zdaniem Fabrizia Borsaniego z rzymskiego instytutu badań morskich IGRAM, hałasujące statki i platformy wiertnicze nie tylko dezorientują ryby, ale też powodują ich głuchotę i (przez niemożność porozumienia między samcem a samicą) przeszkadzają w rozmna-żaniu.
Włoski badacz przestrzega, że mogą one także wywoływać uszkodzenia anatomiczne, a nawet śmierć. Dotyczy to przede wszystkim dorszy, soli i łososi, których pęcherze pławne – jak przepowiada – pod wpływem dużego natężenia hałasu… eksplodują. Po drugie – częstotliwość większości rybich rozmów jest niesłyszalna dla ludzkiego ucha. To zaś, co do niego dociera, nie kojarzy się z pierwszym mówcą na naszej planecie.
Zamiast wyrafinowanych komunikatów ryby wydobywają bowiem z siebie poćwierkiwania, chrząknięcia i trzaski, które bardziej niż ze światem przyrody kojarzą się z komunikatem sprzed 400 milionów lat nadawanym alfabetem Morse’a. Ta niezwykła melodia języka ryb jest konsekwencją faktu, że wydają one z siebie dźwięki tak jak świerszcze – pocierając różnymi częściami ciała (strydulacja). Najczęściej szorstkimi powierzchniami płetw piersiowych o boki, ale też, jak akwariowe pielęgnice, zgrzytając zębami gar-dłowymi.
Same w sobie odgłosy te są ciche, ale wzmocnione przez pudło rezonansowe, którego funkcję spełnia pęcherz pławny, nabierają mocy. Zresztą spora część ryb tylko za jego pomocą potrafi wyrazić wszystko, co pomyśli ich głowa, i nadać mu formę bucząco-burczących dźwięków o niskiej częstotliwości. Prawdziwymi mistrzami rybiej wymowy jest sum europejski i jego egzotyczni krewniacy, którzy wykorzystują jednocześnie oba te sposoby. Ich przykład jest też dowodem na to, jakie znaczenie dla mieszkańców podwodnego świata ma komunikacja dźwiękowa.
Jako ryby denne sumy powinny zredukować pęcherz pławny, ale tego nie zrobiły. Czyżby to była odpowiedź, na zagadkę, której rozwiązania naukowcy szukają od lat. Ja tam jestem pewien, że one naprawdę lubią sobie pogadać. W przeciwieństwie do złotej rybki, która wymowna była – niestety – tylko w baśni. W naturze karaś ozdobny, choć wszystko świetnie słyszy, to milczy jak zaklęty. Nawet w Wigilię…
Spośród 25 tysięcy gatunków ryb amfiprion okoniowaty, nazywany błazenkiem (główny bohater nagrodzonego Oscarem filmu „Gdzie jest Nemo?”), należy do tych, które porozumiewają się ze sobą nie tylko barwą, gestem i zapachem, ale również dźwiękiem. Ale prawdziwymi czarodziejami podwodnych odgłosów są humbaki. Te ssaki lubią sobie nawet pośpiewać i mają ulubione przeboje.
Pogaduchy z delfinami
Naukowcy od dawna uważają delfiny za najbardziej inteligentne stworzenia na naszej planecie – oprócz ludzi, oczywiście. Wkrótce nasze dwa gatunki będą mogły ze sobą porozmawiać, dzięki specjalnemu podwodnemu tłumaczowi. Urządzenie nazywa się CHAT (Cetaccean Hearing and Telemetry), jest niewiele większe od iPoda, ale możliwościami przypomina komputer. Od 50 lat potrafimy komunikować się z delfinami.
Do tej pory nasze kontakty były jednak jednostronne, bo żądaliśmy od zwierząt, żeby uczyły się języka ludzi (tzn. angielskiego). Odnieśliśmy na tym polu niemałe sukcesy, gdyż wpoiliśmy delfinom znaczenie około 100 słów i nauczyliśmy odróżniać takie niuanse, jak: „przynieś deskę surfingową do człowieka” i „doprowadź człowieka do deski surfingowej”. Wraz z CHAT stosunki ludzko-delfińskie przejdą w nowy wymiar. Wszystko nie po to, aby je uczyć, ale by nauczyć się czegoś od nich. I ostatecznie rozstrzygnąć naukowy spór, czy inteligentne ssaki używają słów, czy też artykułowane przez nie dźwięki oznaczają emocje.
Badaczka delfinów Denise Herzing oraz specjalista od sztucznej inteligencji Thad Starter, śmieją się, że CHAT mógłby spokojnie stać się bohaterem kolejnego filmu Stevena Spielberga. Dlaczego? Bo – jak zapewniają – za jego pomocą można by się porozumieć nawet z E.T. Oczywiście, gdyby sympatyczny kosmita zdecydował się w końcu na spotkanie trzeciego stopnia.
Hubert Musiał
fot. Be&W, Shutterstock.com
dla zalogowanych użytkowników serwisu.