Strona 1 z 2
Madeleine McCann zniknęła na wakacjach w portugalskim kurorcie cztery lata temu. Jej matka z pomocą pisarki Joanne Rowling wydała właśnie książkę „Madeleine” i wciąż wierzy, że ośmioletnia dziś dziewczynka żyje.
Słodka buzia, blond grzywka. Prawdziwy aniołek. I tylko ta niepokojąca rysa, przecinająca tęczówkę. Jakby piętno zapowiadające nieuchronne nieszczęście. Cztery lata temu Madeleine zniknęła ze swojego łóżeczka w portugalskim kurorcie Praia da Luz, gdzie z rodzicami i rodzeństwem była na wakacjach.
Odtąd nikt już jej więcej nie widział. Ta historia wstrząsnęła całym światem. Nie było gazety czy stacji telewizyjnej, która by nie zajmowała się dramatem dziewczynki i jej rodziców. Dlaczego tak przejęliśmy się losem Madeleine, a nie tysiącem innych skrzywdzonych czy zaginionych dzieci?
Wszystko w historii zniknięcia małej układało się jak w bajce braci Grimm. Luksusowy kurort, jak królewski pałac. Szczęśliwe małżeństwo… on zdecydowany i silny, ona piękna i wrażliwa. I ich dziecko... długo wyczekiwane, które przyszło na świat w sposób niemalże czarodziejski (dzięki in vitro). I sceneria. Piękne wybrzeże Algarve. Co złego może się zdarzyć w miejscu, które przypomina raj? Tymczasem w raju był wąż. I Madeleine zniknęła. Dziś miałaby osiem lat. Czy żyje? Jej rodzice wierzą, że tak. Zaginione dzieci odnajdują się przecież po latach. Nie wolno tracić nadziei.
Powiem wam całą prawdę o zaginięciu Madeleine...
Dziś historia ślicznej dziewczynki z niezwykłą tęczówką znów trafiła na czołówki gazet. Jej mama Kate McCann spisała swoje przeżycia, żeby zdobyć pieniądze na dalsze poszukiwania córki. Pomagała jej Joanne Rowling, autorka kultowej serii o Harrym Potterze. Rowling od dawna wspierała McCannów. Ją samą przerażała myśl, że któregoś dnia jej córeczka Jessica mogłaby zniknąć jak Madeline.
reklama
Ufundowała milion funtów nagrody za informację, która naprowadziłaby policję na ślad porywacza. Zaapelowała też do 65 wydawców swoich książek na całym świecie, aby do ostatniej części przygód Harry’ego Pottera dołączyli plakat z Madeleine. O swoim pomyśle Kate McCann powiedziała Rowling w styczniu ubiegłego roku, dokładnie 1000 dni po zniknięciu Madeleine. Książka trafiła do księgarń 12 maja, dokładnie w ósme urodziny dziewczynki. Oblicza się, że może zarobić nawet milion funtów! Cała suma trafi na konto powołanej przez matkę fundacji Odnaleźć Madeleine. Ale Kate napisała tę książkę jeszcze z jednego powodu. Chciała, żeby świat poznał prawdę o zaginięciu córki nie z tabloidów, tylko od jej rodziców.
„Nie czuję, żebyśmy mieli okazję opowiedzieć, co przeżyliśmy w Portugalii. Mam nadzieję, że ludzie, czytając tę książkę, uświadomią sobie, kim jesteśmy. I że nic nie jest dla nas ważniejsze od odnalezienia naszej małej córeczki”, powiedziała w jednym z wywiadów. To miały być wspaniałe wakacje. I takie były. „To był najlepszy ze wszystkich dni. Wspaniale, wspaniale się bawiłam”, takie były ostatnie słowa, które mała Madeleine powiedziała do mamy.
Kto skrzywdził takie słodkie dziecko? Portugalski kurort Praia da Luz jest idealnym miejscem na urlop z dziećmi. O tej porze roku tonie w kwiatach. Cichy, spokojny. Prawdziwy raj.
Kate i Gerry McCann, małżeństwo angielskich lekarzy, przyjechali tu z trójką małych dzieci i przyjaciółmi. Wieczór 3 maja 2007 roku był piękny i ciepły. McCannowie uśpili czteroletnią Madeleine i dwuletnie bliźniaki Seana i Amelie, a potem jak co dzień wyszli z przyjaciółmi na kolację do hotelowej restauracji. Co pół godziny na zmianę zaglądali do dzieci. O 9.30 był Gerry. O 10 poszła Kate. Ale łóżeczko Madeleine było puste. „Zabrali ją!!!”, krzyczała, biegnąc do męża.
Natychmiast zadzwonili na najbliższy posterunek w Portimão. Ale policjant specjalnie się nie spieszył. Przyjechał po kilkudziesięciu minutach. Sprawdził, czy doszło do popełnienia przestępstwa i dopiero wtedy wezwał detektywów. A czas uciekał. McCannowie nie czekali bezczynnie. Nad ranem obdzwonili rodzinę, przyjaciół, brytyjską ambasadę. Ktoś im podpowiedział, że wszystko trzeba jak najszybciej nagłośnić, bo wtedy porywaczom trudniej będzie ukryć dziecko.
W dwa dni udało im się ściągnąć do Praia da Luz 45 dziennikarzy. Tydzień później było ich 200. Przed hotelem stały wozy transmisyjne, a nad nim latały helikoptery. Zaginięcie małej Maddie stało się w Europie newsem numer jeden. Zdjęcie dziewczynki wisiało na stacjach benzynowych, w sklepach, na przystankach. Czy to możliwe, że ktoś mógł zrobić krzywdę takiemu słodkiemu dziecku?
Mijały tygodnie. Brytyjskie brukowce ogarnęła histeria. Pisały, że „mama Maddie we śnie nie puszcza bliźniaków” i że „motyl dodał nadziei Kate McCann, lądując na jej włosach na placu św. Piotra”. O uwolnienie dziewczynki apelowali ówczesny premier Tony Blair i David Beckham, jej fotografię pobłogosławił papież Benedykt XVI. Znane osobistości – jak Joanne Rowling czy multimilioner Richard Branson – przekazywały datki na fundusz Find Madeleine (Odnaleźć Madeleine). Nagroda za informację, która miałaby pomóc w śledztwie, osiągnęła sumę 4 mln euro…
Porwana przez pedofilów czy uśmiercona przez rodziców? Chętnych do zgarnięcia nagrody nie brakowało. Gazeta i policja niemal codziennie dostawały maile i telefony ze wskazówkami. Ktoś widział dziewczynkę w Marrakeszu, ktoś inny w Ameryce Łacińskiej, ktoś jeszcze w Nowej Zelandii. Zgłaszały się wróżki, które miały „mentalny kontakt” z Madeleine i jasnowidze chętni doprowadzić śledczych do jej ciała. Swoje wizje snuli tarociści, numerolodzy i astrolodzy. Każda miała być tą prawdziwą. Każdy nowy trop to nowa nadzieja. Ale żaden nie doprowadził do Madeleine.
Według angielskich detektywów mogła ona zostać uprowadzona przez siatkę pedofilów. Trop prowadził do Holandii. Potwierdzały go zeznania kobiety, która pracowała w sklepie w Amsterdamie. 6 maja pojawili się tam kobieta i mężczyzna z dziewczynką podobną do poszukiwanej, tylko z ciemnymi włosami.
Dziecko podeszło do sprzedawczyni i spytało po angielsku: „Czy wiesz, gdzie jest moja mamusia?”. Gdy Holenderka wskazała kobietę w sklepie, odpowiedziała: „To nie jest moja mamusia. Ona zabrała mnie od mamusi”. Kate McCann napisała w swojej książce, że niedokładne sprawdzenie tego wątku to hańba portugalskiej policji.
Tymczasem brukowce żądały więcej sensacji. Ponieważ nie udawało się odnaleźć porywaczy i zło nadal nie miało twarzy – coraz gorzej zaczynały pisać o McCannach. Bo jak to możliwe, że rodzice porwanego dziecka są nadal zadbani??? Dlaczego matka zamiast w pogniecionym, tym samym ubraniu, z nieumytymi włosami zalewać się łzami, uprawia poranny jogging?
W czasach „po Dianie” tylko zapuchnięta od płaczu twarz sprawia, że cierpienie staje się wiarygodne. Gerry nie był już więc silnym i opiekuńczym mężczyzną, tylko zimną rybą, a Kate – zamiast załamana i subtelna – tylko oschła i nieczuła. Zasługiwała na karę od losu – która matka zostawia dziecko bez opieki i pije wino?! Kto wie, co naprawdę zrobili z córeczką. „Bieganie pozwalało mi przetrwać, inaczej bym oszalała. A przecież były bliźniaki, dla nich musiałam nadal być mamą”, pisze w swojej książce Kate.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.