Skoro ksiądz tak troszczy się o nasz los, niech weźmie Marka do siebie. To bardzo dobre i mądre dziecko. Dość go nieszczęść spotkało.
Szkolny busik zawiózł dzieci do miasteczka do gabinetu stomatologa. Trzeba było poczekać. W poczekalni na stoliku leżał stos czasopism. Marek zaczął je przeglądać. Na okładkach były mocno wymalowane panie, tylko na jednej pod narysowaną tęczą był portret papieża. Znalazł stopkę redakcyjną i ją wydarł. Tak, żeby inne dzieci tego nie widziały. W domu zaczął pisać list. Ma dziewięć lat, mieszka w małej wiosce. Prosi redakcję o pomoc. Urodził się jako dziwadło, tak przynajmniej mówiła jego mama. Potem na kopercie napisał adres redakcji i pierwsze lepsze nazwisko ze stopki.
Marek miał żeńskie i męskie narządy płciowe. Lekarz w szpitalu położniczym powiedział, że obojnakich narządów nie koryguje się, jak kiedyś, u małych dzieci. harmonia duszy i ciała, psychologia, rozwój wewnętrzny, horoskopy, zdrowie, uroda, kobietaMatka już nigdy więcej o tym nie mówiła, a Marek na gimnastyce zawsze ćwiczył w grubych dresach i nawet latem chodził w swetrze.
Dziennikarka, która dostała list, zadzwoniła do znajomego lekarza. Polecił jej specjalistów, których mogła o wszystko wypytać. Ci kazali jak najszybciej przywieźć do nich dziecko. Na szczęście Marek czuł się chłopcem, więc wszystko nie będzie zbyt skomplikowane. Trudniej jest, gdy dziecko ma poczucie innej płci niż ta, w której jest wychowywane.
Potem dziennikarka pojechała do Marka. Wieś nie była duża, zaledwie kilkanaście domów. Nawet szkoła i poczta mieściły się w sąsiedniej miejscowości. Tam też była najbliższa parafia. I siedziba gminy. Wypytała o księdza. Urzędnik chętnie opowiadał. Ksiądz, do niedawna wikary, studiował germanistykę, ale na trzecim roku zrezygnował ze studiów i wstąpił do seminarium. Jest młody i otwarty.
reklama
Ksiądz był rzeczywiście sympatyczny i niezwykle przystojny. Zaprosił dziennikarkę na obiad. Przedstawił swoją gospodynię, siostrę bliźniaczkę, też bardzo ładną, matkę małej dziewczynki.
– Siostra musiała nawet pokazać we wsi metrykę chrztu, że jest naprawdę siostrą proboszcza – zażartował.
Po obiedzie dziennikarka opowiedziała księdzu o Marku. I że chłopak prosił, żeby nikt z jego otoczenia nie dowiedział się o nim. Ksiądz przyrzekł, że potraktuje wszystko jak tajemnicę spowiedzi. Wspólnie ułożyli plan. Ksiądz zorganizuje wycieczkę do miasta, w którym pracują specjaliści zajmujący się problemem dzieci obojnakich i gdzie jest odpowiednie zaplecze diagnostyczne. Marek z nimi pojedzie.
Po dwóch tygodniach ksiądz przyjechał z dziećmi do miasta. W niewielkiej grupie był Marek. Kiedy zwiedzali miasto, dziennikarka pod pozorem, że chłopiec zasłabł, zabrała go do specjalisty, z którym już wcześniej rozmawiała. Konieczna była operacja korygująca. Ale zgodę na nią musiała wyrazić matka. To już miał załatwić ksiądz.
Matka Marka z trudem wiązała koniec z końcem. Pracowała w biurze przy skupie runa leśnego, ale coraz częściej brała zwolnienia. We wsi mówiło się, że wieczorami mocno piła. O syna zawsze jednak dbała, pilnowała jego prac domowych i wyprawiała do szkoły w czystych ubraniach.
Zaraz na początku rozmowy z księdzem zaczęła płakać: – Mam raka trzustki. Lekarze powiedzieli, że już nie mogą wiele mi pomóc. Nie chcę, żeby Marek trafił do sierocińca.
Ksiądz z trudem ją uspokajał. Matka Marka nie urodziła się w tej wsi. Zakonnice z domu samotnej matki, w którym urodziła chłopca, znalazły jej tu pracę i stary dom należący do parafii.
– Skoro ksiądz tak troszczy się o nasz los, niech weźmie Marka do siebie. To bardzo dobre i mądre dziecko – kobieta wyciągnęła świadectwa szkolne. – Proszę, wszystkie z czerwonym paskiem.
– Na razie potrzebna jest pani zgoda na operację – przerwał jej ksiądz. – We wsi powie się, że będzie to operacja nerki.
Następnym razem Marek pojechał do miasta już sam. Ksiądz odprowadził go na pociąg i zostawił pod opieką konduktora, a na dworcu odebrała chłopca dziennikarka i odwiozła do kliniki. Zatelefonowała do ośrodka adopcyjnego. Nie chciała, żeby dziecko trafiło do sierocińca. Za co miało go spotkać trzecie nieszczęście? W ośrodku adopcyjnym jakaś pani powiedziała jej, że sąd nie powierzy chłopca księdzu: – Nie było takiego przypadku. Księża mają dzieci, ale to co innego. Tu sytuacja musi być klarowna.
Dziennikarka była w stałym kontakcie z księdzem. To od niego dowiedziała się, że na dziadków Marka nie można liczyć. Kiedyś wyrzucili córkę z domu, bo „przyniosła wstyd rodzinie”. Zaszła jako panna w ciążę. Nigdy potem nie interesowali się jej życiem. Nie chcieli nawet poznać wnuka. Po udanej operacji Marek trafił do sanatorium dziecięcego. Ale trzeba było postanowić, co dalej.
Z sanatorium chłopiec na kilka dni przyjechał na plebanię. Jego matka leżała już w ciężkim stanie w szpitalu. Wtedy też z ośrodka adopcyjnego przyszła wiadomość, że chłopcem interesuje się rodzina z Włoch. Zamożny piekarz z bezdzietną żoną.
– Dość tego – zdecydowała siostra księdza. – Chłopak nie będzie do oddania, jak kociak albo psiak. Zabieram go do siebie.
Jest już jedno dziecko na plebanii, będzie drugie.
– Nie dostaniesz opieki nad Markiem – zgasił ją ksiądz. – Byłaś parę lat narkomanką. Sąd przywrócił ci córkę warunkowo. Poza tym nie jesteś zamężna.
Sytuacja stawała się dramatyczna. Ksiądz zadzwonił do dziennikarki, że umierająca matka Marka chce się pojednać z rodzicami: – Może oni zabiorą do siebie chłopca. Nie mogę do nich jechać, pani sobie świetnie poradzi. Dziennikarka przyjechała do wsi rankiem. Kiedy zadzwoniła do bramy, otworzył jej mężczyzna na oko czterdziestoletni. Przedstawił się. Miał takie samo nazwisko jak matka Marka.
– Przyjechałam w sprawie pana siostry – wyjaśniła.
– Nie mam siostry – odpowiedział mężczyzna.
– Czy tu mieszkają państwo Ł.?
– Tak, to moi rodzice. Zapraszam do młyna – powiedział.
Na ogromnym podwórku stał skromny dom. Niedaleko niego zbudowano dwie obory, a przy nich wiatę na maszyny rolnicze.
– Mam tu 150 mlecznych krów – pochwalił się mężczyzna. – A ten drugi budynek to na jałówki, prawie setka. Dom mieszkalny mamy, jak pani widzi, jeszcze z dawnych lat, ale najpierw musiały stanąć obory.
Na końcu podwórka był nieduży stary młyn.
– To zabytek – chwalił się dalej gospodarz. – Wyremontowałem go i teraz jest w nim jadalnia letnia i kawiarenka dla gości.
Wewnątrz stały drewniane stoły i piękne długie ławy.
Kiedy wreszcie usiedli, dziennikarka opowiedziała historię Marka. Mężczyzna był wzruszony. Przeprosił i po chwili wrócił w towarzystwie dwojga starych ludzi.
– Mam dla was wspaniałą nowinę – powiedział. – Odnalazła się Zosia, wasza córka, i jej syn. Wiem, że jak miała 16 lat, uciekła z domu i nie mogliście jej znaleźć. Jest bardzo chora, ma niewiele życia przed sobą.
– Nie mam córki… – twardo zaczął ojciec.
– Posłuchaj, tato – przerwał mężczyzna. – Wzięliście mnie z domu dziecka, wychowaliście i wykształciliście, żeby mieć dziedzica na gospodarstwie. Jestem wam wdzięczny. Wszystko, co mamy, zdobyliśmy dzięki harówce waszej i mojej. Ale moja żona nie chciała mieszkać z krowami. Wyjechała do miasta, do swych rodziców. Podobno kogoś ma, złożyła wniosek o rozwód. Teraz ja z kolei nie mam dziedzica. To znaczy nie miałem. Zbierajcie się, jedziemy do mojej siostry i siostrzeńca. Jeśli Zofia umrze, nie będzie jej państwo chowało na swój koszt. Ma brata. I nie będzie mój siostrzeniec pałętał się po obcych. Nie wypadł sroce spod ogona. Ma rodzinę i dom.
– Nie jadę – upierał się ojciec. – Przeżyłem dwa zawały, to nie dla mnie podróż.
Wtedy jego milcząca dotąd żona zaczęła płakać.
– Jeżeli nie przyjmiesz naszego wnuka, rozpowiem wszystkim we wsi, że jesteś podły i bez serca. Raz w życiu cię posłuchałam i odepchnęłam jedyną córkę. Drugi raz już tego nie zrobię.
– Pakuj się, mamo, za godzinę jedziemy – zdecydował mężczyzna.
Ksiądz zadzwonił po tygodniu, żeby opowiedzieć, co zdarzyło się później. Wieczorem, kiedy matka i brat poszli odwiedzić Zofię w szpitalu, ta była już w agonii. Umarła tej samej nocy. Ale księdzu bardzo spodobała się rodzina Marka. Jego siostra zaprosiła ich nawet na obiad. W pół roku później dziennikarka dostała zaproszenie na ślub. Pobierali się przybrany brat matki Marka i siostra księdza. Wesele miało się odbyć w starym młynie.
Urodziłem się jako dziwadło – tak mówi moja mama. Może ktoś mi pomoże? – pisał do redakcji Marek.
Barbara Pietkiewicz
dla zalogowanych użytkowników serwisu.