Strona 1 z 2
Dla naukowców sprawa jest jasna – największe trzęsienie ziemi w historii Kraju Wschodzącego Słońca to dzieło… Księżyca.
Księżycowi ludzie od zawsze przyglądali się z uwagą. I szybko doszli do wniosku, że jego fazy nie pozostają bez wpływu na nasze życie. Już ludy pierwotne rozpoczynały żniwa czy wyruszały na polowanie w nowiu, podczas pełni zbierały zaś zioła i miód. Nauka na te praktyki patrzyła sceptycznie i z pobłażaniem. Aż do momentu, kiedy odkryła, że Księżyc wywołuje ruch płynnego wnętrza naszej planety i jest motorem przyciągania ziemskiego.
Odtąd, gdy badacze nie potrafili czegoś wyjaśnić, przyglądali się fazom Srebrnego Globu i rozwiązanie znajdowało się samo – udało się na przykład ustalić związek pełni z liczbą porodów, przestępstw, wypadków drogowych, a nawet… rozmów telefonicznych (według statystyk w pełni wszystkiego przybywa). Całkiem niedawno odkryto również, że raz na kilkanaście lat wpływ Księżyca rośnie – najmocniejszy jest podczas tzw. superpełni – i może mieć to związek z... trzęsieniami ziemi.
Wszystko dlatego, że krążąc po spłaszczonej elipsie wokół Ziemi, Srebrny Glob raz oddala się od niej (najdalszy punkt orbity to apogeum), to znów zbliża (najbliższy – perygeum; gdy zbiega się to z pełnią, mamy do czynienia z superpełnią).
Jego tarcza zajmuje wtedy pół horyzontu. Tak właśnie było podczas pełni 19 marca. Ostatni raz tak blisko naszej planety Księżyc był w grudnia 1992 roku (zjawisko to powtórzy się dopiero w listopadzie 2016!). Zbliżenie Ziemi i jej satelity nie pozostało bez konsekwencji…
reklama
Życie pod presją O wpływie, jaki Srebrny Glob wywiera na Błękitną Planetę, można łatwo przekonać się, obserwując cykl przypływów i odpływów morza. Wbrew powszechnemu mniemaniu nie regulują ich bezpośrednio fazy Księżyca, ale ruch obrotowy Ziemi względem satelity i Słońca. Podczas pełni oraz w nowiu siły te „nakładają się” na siebie i wtedy przypływy są najsilniejsze. I choć rosną tylko o 20 procent, to w tym czasie we Francji Atlantyk wygląda, jakby miał zaraz wystąpić z brzegów.
Na Bałtyku i innych płytkich morzach śródlądowych proces ten jest prawie niewidoczny. Na polskim wybrzeżu podczas przypływu poziom wody podnosi się zaledwie o kilkanaście centymetrów. Wszystko dlatego, że akweny śródlądowe są płytsze i mniej rozległe niż oceany, a mniejsza masa wody jest przyciągana z mniejszą siłą. I kiedy Bałtyk i Śniardwy niewinnie sobie pluskają, we wnętrzu naszej planety dzieją się rzeczy, o jakich nam się nawet nie śniło.
Ziemska pięta Achillesa Wszystkiemu winne jest… jądro Ziemi. Ukryte 2890 km pod powierzchnią, jest prawie tak wielkie jak Księżyc i równie gorące jak Słońce. Równocześnie jednak jest niezwykle wrażliwe na wszelkie zmiany pola magnetycznego w bezpośrednim sąsiedztwie.
– Wpływ Księżyca na warstwy tektoniczne naszej planety jest bardziej subtelny niż na fale oceaniczne – tłumaczy Geoff Chester, astronom z US Naval Observatory w Waszyngtonie. – O ile poziom wód wzrasta i opada o kilka, a nawet kilkanaście metrów, o tyle podczas perygeum kilkadziesiąt kilometrów pod powierzchnią płyty tektoniczne przesuwają się jedynie o centymetry. Ale to wystarczy, żeby wywołać piekło na Ziemi.
Nawet najdrobniejsza zmiana orbity Księżyca może zakłócić delikatną równowagę jądra i doprowadzić do zmiany naprężeń płyt tektonicznych – 12 wielkich połaci skalnych, które tworzą wierzchnią warstwę skorupy ziemskiej. Przez całe stulecia mogą one tkwić w bezruchu. Gdy jednak naprężenia stają się większe niż wytrzymałość skał, następuje ich gwałtowne przesunięcie i dochodzi do wstrząsu.
Rozładowane zostają bowiem naprężenia gromadzone w ziemi przez dziesiątki, setki, a niekiedy nawet tysiące lat. Aby naprężenia w skorupie ziemskiej ponownie osiągnęły maksimum, potrzeba czasu. Na przykład do wstrząsów o sile 6 stopni w skali Richtera na obszarach, gdzie leży Nowy Jork, dochodzi przeciętnie co 670 lat, a o sile 7 stopni – co 3400 lat. Oczywiście, przy odpowiednim układzie gwiazd.
Śmierć z satelity James O. Berkland, geolog z USA, zarzeka się, że potrafi przewidzieć trzęsienie ziemi na podstawie astronomicznych obliczeń. Jego zdaniem do wstrząsów zwykle dochodzi, gdy Księżyc znajduje się najbliżej Ziemi. A prawdopodobieństwo wystąpienia zmian sejsmicznych zwiększa ustawienie w linii prostej Ziemi, Księżyca i Słońca (tzw. syzygia). – Oddziałując na naszą planetę w tym samym kierunku, powodują one, że przypływy i odpływy oceaniczne osiągają swą maksymalną moc – tłumaczy amerykański geolog.
Jego zdaniem konsekwencją każdej „zmiany” orbity Księżyca jest wzrost aktywności sejsmicznej Ziemi. Ta z kolei ma wpływ na jej pole grawitacji i szybkość obrotów, choć są to wielkości trudne do zarejestrowania bez niezwykle czułego sprzętu pomiarowego. Po trzęsieniu ziemi w Indonezji w 2004 roku (9,1 stopnia w skali Richtera) naukowcy odkryli, że doszło do przesunięcia bieguna północnego aż o 2,5 cm na wschód, Ziemia zaś zaczęła się szybciej obracać, a dzień stał się krótszy o 0,00268 sekundy. Po tegorocznym kataklizmie w Japonii (9,1 stopnia) wyspa Honsiu przesunęła się aż o 2,4 metra, a oś obrotu o 10 cm, co skróciło ziemską dobę o kolejne 0,0016 sekundy.
Berkland wierzy, że jest to skutek właśnie perygeum, czyli superpełni. Wprawdzie przypadła ona na 20 marca, ale już kilkanaście dni wcześniej Ziemia zachowywała się niespokojnie. 8 marca odnotowano wzrost aktywności sejsmicznej u wybrzeży Oregonu, a cztery dni później zatrzęsły się Wyspy Japońskie. Podobnie było przy okazji poprzedniego „zbliżenia” Księżyca 10 stycznia 2005 roku. 15 dni wcześniej doszło do trzęsienia ziemi w Indonezji (9 stopni w skali Richtera), a 10 dni później huragan Katrina spustoszył Nowy Orlean.
Berkland jest przekonany, że to nie był tylko przypadkowy zbieg okoliczności… Amerykański geolog swoją teorię ogłosił już po trzęsieniu ziemi w Japonii i na razie trudno powiedzieć, czy to tylko hipoteza, czy też prawdziwy przewrót kopernikański w sejsmologii. Dość, że świat nauki nie potępił tej koncepcji.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.