Strona 1 z 2
Skrzypiące schody, odgłosy przesuwanych mebli, kołysząca się lampa i ciągle zmieniający położenie obraz na ścianie... Tak daje o sobie znać duch zwany poltergeistem.
Nie sposób go przeoczyć. A właściwie – nie usłyszeć. Zamiast cichaczem snuć się po domu, robi show z cyklu światło, dźwięk i latające sprzęty. Bo też w pełni zasłużył na swoje imię. Poltergeist po niemiecku znaczy „duch hałaśliwy”... Gdy pojawia się w domu, jego mieszkańcy zaczynają ni stąd, ni zowąd słyszeć rozmaite dziwne dźwięki, nieruchome do tej pory przedmioty „dostają nóg”. Niektórzy mieszkańcy nawiedzonego przez poltergeista domu mają nawet niekiedy uczucie, jakby – o zgrozo! – dotykało ich coś niewidzialnego. Czy to wszystko zwykłe bujdy na resorach, czy też w opowieściach o nawiedzonych przez hałaśliwą zjawę domach jest trochę prawdy?
Drugie życie biura
Latem 1967 roku w szacownej kancelarii prawniczej w bawarskim Rosenheim zaczęły dziać się dziwne rzeczy. Co jakiś czas telefony na biurkach rozdzwaniały się jak oszalałe, ale w słuchawce nigdy nie odezwał się żaden głos. A bezpieczniki instalacji elektrycznej zaczęły przepalać się z niespotykaną wcześniej częstotliwością.
Właściciel podejrzewał początkowo, że to głupie żarty któregoś z pracowników. Tym bardziej, że nie był lubiany przez podwładnych. Chcąc wytropić dowcipnisia, poprosił o pomoc urząd telekomunikacji i zakład energetyczny. Kontrola rachunku i sprawdzenie instalacji elektrycznej przyniosło zaskakujące nowości.
reklama
Pracownicy zakładu telekomunikacji oprócz głuchych telefonów do kancelarii zarejestrowali również wyjątkowo dużą liczbę połączeń z biura do… lokalnej zegarynki. Dzwoniono nawet kilkadziesiąt razy w ciągu minuty. A że ówczesny aparat telefoniczny nie miał klawiatury, tylko nieporęczną tarczę, na której wybranie numeru trwało kilkanaście sekund, nie było to możliwe „normalną” metodą.
Inspekcja z elektrowni ujawniła gwałtowne skoki napięcia i zakłócenia w dostawie prądu, które co i rusz powodowały przepalanie się instalacji. Nie sposób jednak było racjonalnie wyjaśnić tych zjawisk. Policyjne przesłuchania personelu także nie przyniosły żadnych rezultatów. Wtedy sprawą zainteresowali się dziennikarze i naukowcy. Fizycy z Instytutu Fizyki Plazmowej Maksa Plancka w Monachium o tajemniczych zjawiskach w kancelarii dowiedzieli się z gazet.
Szacowna placówka do wyjaśnienia tajemniczych zjawisk oddelegowała specjalny zespół. Tworzyło go dwóch naukowców z instytutu, Friedbert Karger i Gerhard Zicha, oraz profesor Hans Bender, parapsycholog z uniwersytetu we Fryburgu. W budynku zamontowano wiele zsynchronizowanych kamer wideo i urządzeń pomiarowych.
Moc kobiety Pierwszą rzeczą, jaką odkrył Bender, było to, że dziwne zdarzenia występowały tylko wówczas, gdy w budynku przebywała 19-letnia Annemarie Schneider. Gdy szła korytarzem, wiszące pod sufitem lampy zaczynały się huśtać. Parapsychologowi wielokrotnie udało się to sfilmować. Po szczegółowej analizie nagranego materiału udało się kategorycznie stwierdzić, że zjawisko nie było oszustwem. Nigdzie nie znaleziono ukrytych drutów ani żadnych innych mechanizmów, umożliwiających poruszanie kloszami. Zamiast tego utrwalono także, że w obecności Annemarie poruszały się też inne przedmioty, na przykład przekrzywiały się zawieszone na ścianach obrazy, choć trudno było to zauważyć gołym okiem.
Pewnego razu przebywający w kancelarii dwaj policjanci usłyszeli głośny hałas z pokoju, w którym przebywała sama Annemarie. Kiedy wpadli do pomieszczenia, zobaczyli przestraszoną dziewczynę i wielką, ciężką szafę, stojącą na środku pokoju. Aby się tam znalazła, nie wystarczyło jej odsunąć, trzeba byłoby ją jeszcze dźwignąć. Funcjonariusze nie wierzyli, że Annemarie mogłaby to sama zrobić – oni we dwóch, choć nie byli ułomkami, nieźle się namęczyli, aby odstawić mebel na miejsce. Fizycy z Instytutu Plancka potwierdzili tajemnicze skoki napięcia. Sprawdzili wszystkie mechanizmy, które mogłyby być przyczyną anomalii – od wpływu różnych urządzeń elektrycznych w budynku po awarię instalacji – ale po kolei je wykluczyli.
Badania trwały dwa lata (1967-68) i pochłonęły mnóstwo pieniędzy. Mimo to tajemnicy nie wyjaśniono. W czasie obserwacji dziwne zjawiska nie znikały, ale wręcz się nasilały, a efekty rejestrowano za pomocą odpowiednich urządzeń pomiarowych. Musieli to przyznać nawet najbardziej sceptyczni badacze. Pewne jest jedynie, że kiedy pod koniec 1968 roku panna Schneider postanowiła zmienić pracę, tajemnicze efekty przeniosły się z nią do innego biura. Straciły jednak zdecydowanie na sile i wkrótce w ogóle przestały się pojawiać.
Stuki, ruchy, cieki Choć poltergeisty przez wieki towarzyszyły ludziom w różnych zakątkach świata i kręgach kulturowych (pierwsze doniesienia pochodzą z VI wieku), dopiero w ciągu ostatnich 100 lat solidnie udokumentowano kilka przypadków pojawienia się tego dokuczliwego gościa. Warto jednak zaznaczyć, że nie wszystko, co zwykło się brać za działalność poltergeista, rzeczywiście nią jest. 95 procent takich zjawisk daje się bez trudu wyjaśnić pogodą (wiatrem albo deszczem) albo okazuje się próbą oszustwa. Pozostałe pięć procent to zjawiska trudne do racjonalnego wytłumaczenia. Co nie znaczy, że nie próbowano tego robić.
W latach 50. Guy Lambert, ówczesny prezes amerykańskiego Towarzystwa Badań Metapsychicznych, uznał, że za anomalie zachodzące w budynkach odpowiadają cieki wodne w pobliżu ich fundamentów. Powodem ruchów, trzasków i stuków byłyby napięcia ścian wywołane przez cieki. Lambert podejrzewał, że znaczenie ma też aktywność sejsmiczna terenu, na jakim stoi budynek.
Pierwsza teoria upadła, bo okazało się, że nawet gdyby w całym domu wywołać tak silne wibracje, że można by je wyczuć, przykładając dłoń do ściany, to nie uda się wywołać efektów podobnych do tych, jakie wytwarza poltergeist. Z kolei teoria o sejsmicznej aktywności nie tłumaczy wcale, dlaczego w budynku poruszają się tylko niektóre przedmioty, a tajemnicze dźwięki pojawiają się zawsze w obecności tej samej osoby.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.