Tłoczą się wokół nas. Trącają zamszowymi chrapami, ruchliwymi wargami penetrują kieszenie. Konie, których miało nie być. A są. Dzięki ludziom z Fundacji Centaurus. Także Ilonie i Dominice.
Kiedy to się zaczęło? Może wtedy, gdy malutka Dominika przy każdej wakacyjnej wizycie na wsi biegła od razu do stajni, by zobaczyć konie. Albo wtedy, gdy całkiem dorosła Ilona płakała co rano przed wyjściem do pracy w wielkiej korporacji. Na pewno wtedy, gdy Ewa Mastyk, założycielka fundacji Centaurus, zdecydowała się poświęcić życie ratowaniu koni zagrożonych wysłaniem do rzeźni. I zarazić swoją pasją jak najwięcej ludzi.
Towarzysz na czterech kopytach Ilonę na końską wiarę nawróciła córka.
– Zainteresowała się jazdą konną. Prosiła i prosiła, aż zamieszkał z nami gniady Jordan.
Zajmowały się Jordanem troskliwie, ale wałach nie był szczęśliwy.
– Konie to zwierzęta stadne – wtrąca Dominika. – Jeśli koń jest sam, to prędzej czy później mu odbije.
Potrzebuje towarzysza na czterech kopytach. To może być inny koń, ale także koza, owca... – tłumaczy.
Ilona poszła na całość, postanowiła znaleźć dla Jordana końskiego przyjaciela.
– Mogłam kupić, było mnie na to stać. Jednak postanowiłam pomóc koniowi w potrzebie. Szukając w internecie, trafiła na fundację Centaurus.
– Koń miał się nadawać do rekreacyjnej jazdy – mówi Ilona.
Siwa Impomea miała za sobą karierę sportową. Solidnie ją odchorowała. Po przyjeździe okazało się, że klacz nigdy już nie będzie chodzić pod siodłem. Leczenie jej płuc pochłaniało 1000 złotych miesięcznie. Sytuacja była dramatyczna. Lekarze weterynarii sugerowali, że najlepsza dla Impomei będzie humanitarna eutanazja...
dla zalogowanych użytkowników serwisu.