Wszystko, co najważniejsze

Zajęcia z tkactwa, ceramiki, plecenie z wikliny, stolarstwo, malarstwo, batik… W „Akademii Łucznica” wybór jest naprawdę duży! Siła tworzenia
„Absolwenci” Łucznicy to specyficzna gromada. Trochę rodzina, trochę „krąg wtajemniczonych”. Jedni uważają się za wybrańców, bo zamiast marnować urlop na wczasach w Egipcie czy Grecji, odkryli w sobie tę radość, jaką daje siła tworzenia. Inni uważają się za szczęściarzy, bo udało im się na kursy w Łucznicy zdobyć dofinansowanie.

Kursy trwają od tygodnia do dziesięciu dni. Zajęcia od rana do wieczora. Wspólne posiłki i nocne dyskusje przy kominku. Ludzie u pani Zosi uczą się nie tylko, jak zrobić stół albo poszkliwić glinianego anioła, ale także i siebie nawzajem. Uczą się słuchać. I tworzyć.

Kiedyś Zofia prowadziła warsztaty dla instruktorek Domów Pomocy Społecznej. Na początku nie wiedziała, dlaczego siedzą w milczeniu. Okazało się, że w ich pracy niewiele się mówi. Że przywykły do ciszy tak, że zapomniały słów. Tych słów, jakich potrzeba, żeby mówić o sobie. Więc pracowała, żeby się chciały otworzyć. A kiedy się przełamały, poprosiły ją o gotowe wzory. Żeby sobie odkalkować i mieć do pracy.

– A! Mam was – pomyślała. I zamiast kursu zabawki edukacyjnej poprowadziła cztery turnusy zajęć z twórczego myślenia.
– Rzecz zakończyła się projektem zabawki, która pozwala głęboko upośledzonym dzieciom nauczyć się liczenia od jednego do trzech i takiej, która wdraża do higieny. Ale najważniejsze było to, że moje dziewczyny odkryły, jaka to satysfakcja, kiedy jest się twórczym.

Potem przyszła kolej na warsztaty dla emerytów. Nie było dla nich pieniędzy na farby i blejtramy, musiała wymyślić co innego. Postanowiła, że będzie to sztuka użytkowa, że nauczy ich robić zabawki.

reklama

Każdy uszył więc wnukowi miśka. Prowadziła warsztaty kilka lat. W końcu musiała ulec. Misie padły pod naciskiem taniego chińskiego plastiku. Ale odkąd Polacy zaczęli się bogacić, nastała moda na artystyczne rękodzieło, na unikat. Zofia nie traci nadziei, że ręcznie szyte pluszaki powrócą kiedyś na Boże Narodzenie.

Przed ośmiu laty resort kultury postanowił, że nie będzie dalej wspierał placówki. Pojawili się chętni na zakup Łucznicy, bo to znakomite miejsce na hotel. Ale pani Zosia się nie poddała. To wtedy zaczęli o niej mówić „Wiedźma z Łucznicy”. Z byłymi pracownikami i instruktorami z całej Polski założyli Stowarzyszenie. Wydzierżawili pałac i warsztaty, otworzyli „Akademię Łucznica”.

– Nie jest łatwo – powiada – bo wciąż nie brak takich, co chcieliby pałac przebudować na spa, ale dajemy radę. Stowarzyszenie chciało wzmocnić działania twórcze, a musiało wziąć na siebie ciężar utrzymania całości, bo co zmiany organizacyjne w Narodowym Centrum Kultury, to losy Łucznicy stawały na ostrzu noża. Pani Zosia planuje projekty, które pozwolą zarobić na prąd i na podatki. Liczy wpływy z jednego procenta. Każdy z nich to nie jest 25 złotych. To na przykład wycieraczka.

Wszystko, co najważniejszeMam świetne życie!
Czasami, przy kominku, pani Zosia wspomina to Triennale, co postawiło jej życie na głowie. Kaloryfery śmierdziały świeżą farbą, bo więźniowie malowali je całą noc. Minister miał nadjechać lada chwila. Szła amfiladą sala po sali, farba kapała na podłogę, a na samym końcu korytarza stała pani Wiśniewska oparta o karabin.

– Myślałam, że śnię. Więźniowie w jednakowych drelichach drzemią oparci o szczotki, pani Wiśniewska gruba jak beka, bo w ciąży, strażnik upity, a jakiś gość wisi na desce cztery metry nad ziemią i maluje sufit, bo nocą puściła rura i wszystko musiałyśmy robić od nowa – śmieje się, jakby znów miała te 20 lat. – Ale wie pan co? Mam świetne życie, choć każdego dnia muszę walić głową w mur. Mam świetne życie, bo każdego dnia mogłam myśleć. I uczyć ludzi radości. Tworzenia. Wiary w siebie.

I widzieć, jak się w nich ta radość rodzi. Tyle że kiedy człowiek uczy innych sztuki, to na tę własną jakoś zupełnie nie ma już czasu… Zdarza się jej, że pomyśli o teatrze. O tym, jakby to mogło być, gdyby zamiast organizować Triennale, wystawiała „Hamleta”.

Zdarzają się momenty, kiedy wszyscy stąd wyjeżdżają. Tylko pracownia ceramiki pracuje całą parą. Wtedy pani Zosia może zaszyć się w jednym z tych miejsc, które lubi i robić coś tylko dla samej siebie. Namoczyć ziół, ugnieść je, sprasować i wilgoć odcisnąć tak, żeby się stały papierem. Robi z niego wachlarze. Albo obrazy. Pośród szarej pulpy zastygają prawdziwe zielone liście. Wtopione w tło tak, że całkiem już się pogubiły, czy są jeszcze tematem, czy już może tworzywem.


Grzegorz Kapla

Źródło: Wróżka nr 3/2011
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl