Wrośnięci w ziemię

Basia i Witek mają w domu żywy ogień, a las na wyciągnięcie ręki. Nie stoją w korkach, bo pracę wymyślili sobie pod bokiem. 

Wrośnięci w ziemięOd razu wiadomo, jakie to miejsce. Dobre. Bo żeby z Warszawy trafić do ich domu, trzeba się kierować na Dobre. A potem skręcić w lewo między brzozy i świerki w drogę do Brzeźnika. Białą od śniegu, prostą i odludną. Gdyby sobie wyobrazić miejsce najbardziej odległe od warszawskiej handlowej Galerii Mokotów, to właśnie tak mogłoby wyglądać. Prawdziwa wieś. Prawdziwy śnieg. Biel. I tylko niebieski błysk w piórach sójki.

Mazowiecka Bania
Dom na wsi to było marzenie Basi Roman. Lubiła swoją pracę w stolicy, wyjazdy, szkolenia, adrenalinę, przyjaciół z Siemensa. Ale dom chciała mieć na wsi. Indywidualny i osobny. Niezwykły.

Taki, w którym będzie mogła zająć się tym, co naprawdę kocha: hodować kozy, robić sery, rzeźbić, gadać po świt o tym, co ważne w życiu, a nie o masterplanach, biznesplanach, planach inwestycyjnych i weekendowych wyprzedażach. Człowiek przecież nie jest stworzony, żeby żyć wedle szablonów, które mu skroił nie wiadomo kto.

Witold wiedział, że kiedyś jego misja – wojskowego oddelegowanego do ministerstwa – dobiegnie końca. A wtedy będzie musiał podjąć decyzję: co dalej ? Marzył, by sadzić drzewa we własnym lesie. Ale skąd wziąć na niego pieniądze?

– Na początek kupimy ziemię, potem postawimy dom, a potem się zobaczy – powiedzieli sobie i pojechali do Sokołowa, bo to rodzinne gniazdo Basi. Rozejrzeli się.
– Nie – pokręciła głową ona – to już nie to samo miejsce, co dawniej.
Skręcili więc do Kuligowa. Pradziadek miał tam dom. Pięknie było. Jak w bajce. Niestety, aż zbyt pięknie, bo okazało się, że właśnie tutaj buduje się tak zwana Warszawka.
– A my chcemy mieszkać na wsi. Na prawdziwej – poskarżyli się szwagrowi Basi. – Tam, w Kuligowie, jest całkiem jak na Marszałkowskiej. Sami znajomi.

reklama

– Ej! – na szwagra nagle spłynęło natchnienie – przecież ja mam kawałek pola z lasem pod
Dobrem. Prawdziwa wieś. Tylko las, rzeka i nic więcej – klasnął w dłonie.
Pojechali. Rzeczywiście. Pole. Las. Rzeka. I nic więcej. Tyle że mało było szwagrowskiego lasu.
Więc zajechali do sołtysa.

– Sołtysie, nie wiecie może, czy ktoś chce tutaj sprzedać ziemię?
– Wiem.
– A kto?
– A ja.

Trzeba się było decydować prędko, bo sołtys miał już kupców. – Jeszcze się tylko targujemy o cenę – mruknął.
– My kupujemy bez targowania – uciął Witold w krótkich żołnierskich słowach.
I kupili. Zbudowali pierwszy dom. Niewielki, ale bardzo przytulny. Nazwali go Bania.

Tak piękne gile i pliszki powstają tylko u Basi i Witka w Akademii Umiejętności. Ale jak ktoś chce sobie uwędzić ser, zrobić szkliwiony talerzyk albo wypleść kosz z wikliny, to też może! Tysiąc sosen
Przyjeżdżali co weekend. Mieli wreszcie swój kawałek ziemi. Sadzili truskawki i pomidory. Ojciec Basi zawsze marzył o rolnictwie, więc poprosił sąsiada, żeby mu zaorał ten zagon pod płotem. Zasadził tam ziemniaki. Mijały miesiące, a ziemniakom ani przez myśl nie przeszło, żeby wzrastać. Którejś soboty Basia i Witek wyjrzeli przez okno. A tam zamiast ziemniaków rosną pod domem… drzewka. Cały sosnowy las.

– Straciłem wiarę, że będą duże – ojciec cały umorusany ziemią powyrywał kartofle krzak po krzaku i wydłubał z ziemi to, co tam zostało. Bulwy wielkości śliwek. Będzie ze dwa kilo. W dziury po ziemniakach wsadził sosny.
Jedna przy drugiej. Jak marchewki. Kilkadziesiąt sadzonek, które przywiózł o piątej nad ranem.

Uśmiali się z tego do łez, ale drzewka jakoś też nie chciały rosnąć. Od tej pory Basia z każdej służbowej podróży przywoziła kilka podrośniętych choinek, na które potem wraz z mężem ukradkiem wymieniali tatowe sosenki. Ojciec przyjeżdżał, doglądał „swojego lasu”, w którym niektóre sosny zmieniły się w świerki i powiadał: „Widzicie?! Wszystko się przyjęło”.

Kiedyś Witek z Basią pojechali do znajomej szkółki i kupili za jednym razem dwieście sosen.
– Mamy tam jeszcze wysypisko, możecie wziąć, ile chcecie – usłyszeli.

Na wysypisko trafiają drzewka, które nie nadają się do sprzedania. Mają na przykład gałęzie tylko z jednej strony. Wzięli wszystkie. Przywieźli do Brzeźnika ponad trzysta drzewek. Różne gatunki. – Sadziliśmy kilka dni. Ciężka praca. To nie malutkie drzewka, jakie pamiętamy ze szkolnych wyjazdów na sadzenie lasu – tłumaczy Witold. – Tylko solidne choiny. Trzeba się było nakopać. No i przyjęło się nam dziewięćdziesiąt procent.

Dziś w tym lesie rosną już grzyby. Nawet prawdziwki, choć ten rok był słaby i znaleźli ich tylko siedem. Reszta to podgrzybki i maślaki. Tyle ich, że nie wszystkie zebrali. Odkąd las zaczął rosnąć, żal im już było wracać do Warszawy. Odnaleźli swoje miejsce i tutaj chcieli się przenieść na zawsze. Ale wciąż myśleli: „Jeszcze trochę trzeba popracować, jeszcze odłożyć, żeby na tej wsi było z czego żyć”.

I wtedy, jakoś zimą, ich okradli.
– Przyjechaliśmy, a tu drzwi nie ma – rozkłada ręce Witek.
– Ktoś je po prostu wyrwał. W środku pogrom. Złodzieje próbowali powyrywać ze ścian nawet wannę i umywalki. Przetrząsnęli szafy i szuflady. Wszystkie narzędzia Witka, cały jego warsztat, zniknęły.
– Założyłam czapkę i poszłam do wsi – wspomina Basia. – Idę i widzę, jak pod sklepem stoją miejscowe chłopy a przed nimi, tyłem do mnie, sąsiadka. Coś im tłumaczy, rękoma macha.

Podchodzę bliżej i słyszę, jak mówi: „Wszystko im ze szuflad wyciągnęli. Wszystko pokradli. Nawet szklanki i te jej kieliszki!”. Wtedy, po minach facetów zorientowała się, że coś nie tak. Odwraca się, widzi mnie… i nagle krzyczy: „Łoj, pani Basiu, przepraszam!”. I mnie całuje po policzkach. Wtedy, choć dom stał od lat, na wsi wciąż jeszcze mówili o Romanach: „oni”. Ale już wszystko miało się odmienić.

– Podjąłem decyzję, że się przeprowadzamy – mówi Witold.
– Żeby się na to przygotować, Basia skończyła kurs pedagogiki i zrobiła podyplomowe studia z dietetyki na SGGW. Postanowiliśmy, że ruszymy z agroturystyką.
Na pożegnanie z Siemensem przyjaciele podarowali Basi… żywe, śnieżnobiałe koźlątko. I tak została wiejską nauczycielką. Panią od angielskiego. Wtedy chyba wreszcie przestali być obcy. Wieś mówiła z dumą: „Mamy nauczycielkę”.

Źródło: Wróżka nr 2/2011
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl