Strona 1 z 2
Nie musicie siedzieć sobie na głowie od świtu do nocy. Niech każde z was ma kawałek prywatności. Kochajcie tak, by pozostać sobą, ale zawsze pamiętajcie, że jesteście parą!
Nie wierzę w przyszłość par, w których ludzie przez cały dzień pracują, w weekendy zajmują się swoim hobby, a na dodatek mają oddzielne grona znajomych – mówi Alina, 35-latka, właścicielka sklepu z pamiątkami i mężatka z 10-letnim stażem. – Ci, którzy tak żyją, wcześniej czy później pójdą w swoje strony i się rozstaną.
Zawsze nierozłączni?
To nie jest rozwiązanie. Problem w tym, że Alina najlepiej odpoczywa, spotykając się ze swoimi przyjaciółmi na wspólne gotowanie, przesiadywanie przy winie i wielogodzinne dyskusje, a Karol nie czuje się najlepiej w towarzystwie hałaśliwych znajomych żony.
Naprawdę wypoczywa w domu na kanapie z książką lub oglądając telewizję. Mimo to obydwoje są przekonani, że para powinna, jak najwięcej czasu spędzać razem. Dla świętego spokoju on czasami idzie z nią na kolację do znajomych i nie może doczekać się, kiedy wreszcie wrócą do siebie. Czasami Alina zostaje w domu. Ale wtedy denerwuje się, że zamiast robić coś z nią, na przykład oglądać telewizję lub rozmawiać, mąż bierze książkę i pogrąża się w lekturze.
Alina twierdzi, że ich małżeństwo jest wyjątkowe i trwałe. Rzeczywiście, na tle rozpadających się związków mogą być wzorem stałości. Ale dlaczego ona czuje się coraz bardziej samotna i cierpi na migreny? Dlaczego on coraz więcej pracuje i wieczorami jest wykończony? Być może dlatego, że ich związek jest tak ciasny, iż coraz trudniej im w nim oddychać. Dlatego Karol ucieka w pracę, a ona w ból głowy.
reklama
Odrębność jest ważna! A wszystko przez to, że mylą bliskość z symbiozą. Jak twierdzi Steven Carter, amerykański psychoterapeuta i autor książki „9 sekretów, czyli jak działa miłość”, wizja związku, w którym „dwa serca biją jak jedno” nie pozwala na prawdziwe partnerstwo. Bo dążenie do ujednolicenia potrzeb, marzeń i stylu życia to nie miłość, tylko objaw strachu przed porzuceniem i braku poczucia bezpieczeństwa. Skąd się to bierze?
Gdy Alina była mała, jej mama często chorowała i leżała w szpitalu. Córka za każdym razem bała się, że mama już nie wróci. Pierwsza żona Karola wychodziła sama z przyjaciółmi i… kochankiem. Obydwoje mają w sobie nieświadomy lęk przed byciem porzuconym przez ukochaną osobę. Dlatego tak mocno chcą przylgnąć do partnera i nie potrafią utrzymać granic między „byciem sobą” a „byciem częścią pary”.
Jak w takiej sytuacji znaleźć równowagę? Poszukać sposobów zabliźnienia starych ran: porozmawiać z partnerem lub terapeutą o własnych lękach. A przede wszystkim wzmacniać w sobie zdrowe poczucie odrębności i poczucie własnej wartości, czyli budować Ja.
Dam sobie radę, czyli strach przed porzuceniem Gdy Monika choruje, jej mąż jest bliski szaleństwa. Nie dlatego, że żona leży w łóżku z gorączką i marudzi, a on musi jej gotować rosół i podawać herbatę z miodem i cytryną do łóżka. Przeciwnie: chodzi o to, że wtedy Monika całkowicie się przed nim zamyka. Nie chce rozmawiać, nie pozwala zawieźć się do lekarza, kupić leków w aptece czy ugotować zupy. Wszystko robi sama. Byłaby najbardziej zadowolona, gdyby on w tym czasie wyprowadził się z domu i wrócił wtedy, gdy ona będzie zdrowa. W chorobie chce być sama, nieszczęśliwa i samotna. I nie ma dla niej znaczenia, że z Markiem są małżeństwem od pięciu lat.
Na co dzień też jest samodzielna, ale to nie spędza Markowi snu z powiek. Przeciwnie, pasuje mu nawet, gdy Monika wychodzi do kina z przyjaciółką, a on może sobie spokojnie pograć w gry komputerowe. Obydwoje nie widzą też problemu w tym, że mają oddzielne konta i domowymi wydatkami dzielą się po połowie.
Ale gdy ona czuje się chora, wychodzi z niej wielkie, potworne „Ja”. Wtedy ich związek się chwieje. Dlaczego? Jak twierdzi Steven Carter, u wielu osób pewne sytuacje powodują ucieczkę w sferę „Ja”. Szczególnie w okresie zagrożenia, kiedy najbardziej potrzebujemy pomocy, mamy tendencję do odizolowania się i ukrycia. „Zapominamy” o tym, że przecież mamy bliską osobę. Skupieni na sobie i swoich problemach, nie zastanawiamy się, jak to wpływa na nią i na nasz związek. Jak to się dzieje, że nawet w parach, które są razem od lat, „Ja” jest silniejsze od „My”?
Chorując Monika nieświadomie cofa się do dzieciństwa, gdy często się przeziębiała, a jej zapracowana mama nie mogła się nią opiekować. Jako mała dziewczynka uznała, że nie może liczyć na nikogo oprócz siebie. Teraz, gdy ma 35 lat, własny dom i własną firmę, w czasie choroby wracają do niej wspomnienia dziecięcej bezradności i braku opieki.
Wywołują w niej lęk i chęć samotnego zamknięcia się w twierdzy. Problem polega na tym, że teraz w jej życiu jest ktoś, kto chce jej pomóc w trudnych chwilach – jej mąż. Niezdolność Moniki do „przejrzenia na oczy” i otwarcia się prowadzi do umocnienia się „Ja” kosztem „My”. A tym samym do pielęgnowania w sobie poczucia samotności i opuszczenia, zamknięcia się przed miłością i bliskością.
Liczba mnoga – język miłości Wbrew pozorom, wielu ludzi z długoletnim małżeńskim stażem ma problem z myśleniem „My”. Każdy – podobnie jak Monika – ma swoje powody do zamykania się we własnym „Ja”. Lecz jedyna droga do zbudowania silnego, zdrowego związku to stawić czoło strachom. I odważyć się sięgnąć po pomoc. Właśnie w takich momentach, gdy kusi nas, by zachować się jak zawsze i udowadniać: „sama sobie poradzę”, szczególnie ważne jest, byśmy zmusiły się do myślenia i mówienia kategoriami „My”.
~izabelaw29