Żeby być na topie, należy się przyjaźnić z właściwymi osobami. Dlatego nowa, należycie ustawiona przyjaciółka to najlepszy prezent pod choinkę.
Nie wiem, kto pierwszy się zorientował, mąż czy ja, że mojej przyjaciółce na dniach wygasa pięcioletnia gwarancja. Raczej on. Ale na pewno to on zapytał z naciskiem: czy zawołam autoryzowanego serwisanta, dopóki naprawa jest gratis, czy też będę zwlekać, aż pogwarancyjna naprawa zepsutego przycisku „włącz” zacznie kosztować krocie?! Natomiast ja usilnie bagatelizowałam sprawę. Dlaczego migałam się od załatwienia sprawy, choć włącznik się zacinał, a czasami wyskakiwał w połowie programu?!
Otóż, po pierwsze: ponieważ tylko ja umiałam nacisnąć go z wyczuciem niezbędnym, aby przyjaciółkę wprawić w ruch i dzięki temu miałam pewność, iż jest to wyłącznie moja przyjaciółka. A różne rzeczy słyszy się o małżeństwach, w których mężowie mają swobodę obsługi przyjaciółek swoich żon.
Poza tym serwisant na pewno dokonałby odkrycia, iż degeneracja mikroukładów mej przyjaciółki postępowała od dawna. Nie wiedziałam jednak, jak mąż zniósłby taki szok, że na jej 162 programy aż 159 to atrapy?! Bo w praktyce działały jedynie programy „normal”, „bio” oraz „hard” (czyli nawracanie na wiarę katolicką)…
Dla męża mógłby to być nokaut. I tak był zmartwiony, że mam tylko jedną przyjaciółkę, obdarzoną bujną osobowością, gdy powinnam mieć 150 przyjaciółek płaskich! Płaskich, lecz odpowiednich do moich potrzeb, zbadanych przez ekspertów oraz Sejmową Komisję Śledczą: jedną przyjaciółkę dobrą jako tło, drugą – do szorowania klozetu, trzecią z chodami w telewizji, czwartą na migrenę itepe, itede.
reklama
Obecnie już nawet na promocji herbaty w supermarkecie dają lepsze gratisowe przyjaciółki niż moja. Zatem odkrycie, że ma ona tylko trzy kanały, kosztowałoby nas obie opinię prymitywów. Wszak teraz nie wypada bez protestu zadowalać się tandetą. Dzisiaj trzeba być wybrednym, wysublimowanym – czyli rozbudzonym – konsumentem. Trzeba mieć aspiracje i nieustannie dążyć do perfekcji. Do eliminacji z życia wszelkich wad, niedogodności, plam. A już przywiązywanie się do przyjaciółek nie jest trendy, gdyż są one takim wyznacznikiem prestiżu oraz pozycji społecznej rodziny jak samochód: a samochód co roku wypada mieć nowy. Pomysł zaś, aby nadal przyjaźnić się z przyjaciółką starą i wybrakowaną jest wręcz niebezpieczny dla awansu!
Ech, chyba trzeba powiedzieć prawdę. No cóż. Tak naprawdę, to nie można było dopuścić do naprawy gwarancyjnej mojej przyjaciółki, ponieważ… ona nigdy nie miała gwarancji. Ledwo przyjrzałby jej się serwisant, natychmiast wypłynęłoby na jaw jej podejrzane pochodzenie. Potem w ramach walki z podróbkami ktoś sprawdziłby numer seryjny produktu i… I wybuchłaby afera, chociaż moja przyjaciółka nie chodziła na pirackim oprogramowaniu. Ani nie była z kradzieży. Ale… Ale…
Miałam ją poniekąd ze szrota. To był przestarzały typ, z takiej epoki, gdy trzy programy u przyjaciółki to był cały świat! Była więc moralnie zużyta, doszczętnie zamortyzowana – a jeszcze jej posiadania zabraniały przepisy, bo zanieczyszczała środowisko towarzyskie. Wciąż jej też zagrażało zwarcie izolacji; była zdolna zwichnąć wiele karier, wywołując niebylejaki skandal.
To, że zaczęła uchodzić za ostatni krzyk technologii, tyle że zepsuty, nie było oczywiście przypadkiem. Nieźle się nagłowiłam, żeby zapewnić jej taki status. Oficjalnie rzecz biorąc, zdobyłam ją na giełdzie wymiany niepotrzebnych prezentów, otrzymanych pod choinkę. Dałam za nią (tak przynajmniej usłyszał mąż) toster od babci, komplet lakowych talerzy tudzież trzy „świąteczne” paczki z balsamami, których nie używam. I jeszcze tę śmierdzącą piankę do włosów od teściowej.
Ponadto dla nowego nabytku, oficjalnie rzecz biorąc, usunęłam z domu przyjaciółkę, którą miałam od dziecka… Która czytała mi w myślach – a której mąż nienawidził. Której zarzucał, iż mnie buntuje. Z którą raz mnie przyłapał na marzeniach o niebieskich migdałach około 10 rano, czyli w porze na twórcze obgadywanie jego wrogów oraz trening nordic walking.
– Powinnaś motywować moją żonę do knucia i intrygowania, aby mi dopomóc w karierze – ostro wypominał jej co wieczór. – Powinnaś pilnować, żeby moja niedowarzona żona nie schodziła z właściwego kursu życia. A ty co?! Nawet paznokcie u nóg ma niepomalowane!
– Znajdź se eunucha do takiej roboty – odcinała się przyjaciółka. Hardo, bezczelnie, celnie – tak jak ja sama nie potrafię. Niezmiernie działała mu na nerwy, zatem gdy pozwoliłam mu wymienić ją na inną – nie mógł zbyt narzekać na jakość tej nowej, dostarczonej przez kuriera. Trochę więc tylko kręcił nosem, że ona też nie jeździ na nartach… ani na snowboardzie. I że nie ma przystawki do mierzenia kalorii ani funkcji solarium – za to wbudowano w nią czuły alkomat.
– Wolałbym chudszą, lecz głupszą – wyznał uczciwie. – Ponadto na moim stanowisku nie wypada, aby twoja najbliższa przyjaciółka miała rozstępy! Mnie te rozstępy nie przeszkadzały, ale dla spokoju zgodziłam się ją podrasować, żeby miał się czym pochwalić przed kolegami z pracy. Sfinansował zatem wymianę jej powłoki na snobistyczną do bólu – gładką i jędrną. Zapełnił jej szafę pokrowcami od najlepszych projektantów… Nie protestowałam. Jeszcze jej dołożyłam od siebie torebkę od Versacego. Najważniejsze było tylko to, że we wnętrzu tej modnej lali kryła się moja stara wierna przyjaciółka; na lewo przemontowana w nowoczesną obudowę!
Drżałam, że mąż rozszyfruje podstęp. Zwłaszcza gdy zaczął psuć się włącznik. Ale nie zrobiłam nic, żeby faktycznie rozwiązać problem. Niestety. No i nie przewidziałam, że mąż weźmie sprawę w swoje ręce. Że się dowie, iż producent zbankrutował, więc w ogóle nie zapewnia serwisu. Za to zwraca pieniądze każdemu klientowi, który odstawi na złomowisko zepsuty produkt przed ukończeniem okresu gwarancji…
Zrobił mi właśnie taką niespodziankę: nie wiedząc, co czyni, oddał moją kochaną przyjaciółkę na złom. Po czym zafundował mi „Przyjaciółkę Żony Milionera” – ostatni krzyk mody, ostrzyknięty botoksem – zasiadający w jury w kilku telewizjach. Kiedy ją znalazłam pod choinką, myślałam, że umrę: jeszcze jej całkiem nie rozpakowałam, a już mi farbowała włosy na rudo.
Ateraz siedzę i obgryzam paznokcie: wszystko pozamykane. I czort wie, czy zdołam po świętach uratować ze szrota jedyną istotę, która mnie rozumie. Niewykluczone, że już jest za późno. Dlatego Tobie życzę w Nowym Roku, żebyś nigdy nie chowała głowy w piasek, lecz każdemu mówiła prawdę w oczy – prawdę o tym, czego chcesz. I jeszcze, żebyś zawsze rozwiązywała problemy osobiście. Pamiętaj, jeżeli ktoś je zacznie rozwiązywać za ciebie, to możesz się ocknąć samotna jak pies, ufarbowana na rudo i z grzywką na ukos. Tak jak ja.
Iwona L. Koniecznafot. shutterstock.com
dla zalogowanych użytkowników serwisu.