Strona 1 z 2
Skreślono go z oficjalnego indeksu kanonizowanych. Bo święty Mikołaj nie jest wcale taki święty, jak go malują...
Kto nie zna świętego Mikołaja? Każdy go zna! Choć właściwie nie jest to takie pewne. Bo biskup, który stał się pierwowzorem świątecznej legendy, w niczym nie przypominał dzisiejszego przerośniętego krasnala w czerwonej czapie. Nie mieszkał w mroźnej Laponii, tylko w upalnej Azji Mniejszej na terenie dzisiejszej Turcji. Nie nosił czerwonego płaszcza podbitego białym futrem, bo w tamtejszym klimacie z pewnością w takim stroju długo by nie wytrzymał. Nie jeździł saniami zaprzężonymi w renifery, bo w Azji Mniejszej ich raczej nie uświadczysz, i nie korzystał z pomocy elfów, gdyż żaden szanujący się biskup nie wziąłby sobie współpracowników z baśni.
W zasadzie obu Mikołajów oprócz tego, że świętymi są tylko z nazwy, łączy jedynie charakter. Bo zarówno biskup, jak i skrzat z Laponii nadzwyczaj lubią dawać prezenty.
Książę złodziei
W środku nocy przez komin wpadają do izby trzy sakiewki i z brzękiem lądują w pończochach i bucikach suszących się na kracie przed paleniskiem. Przez chwilę w powietrzu unosi się sadza, po czym w domostwie znów zapada głucha cisza. Rankiem wypędzą ją radosne okrzyki i szczęście, bo według legendy w ten sposób biskup z IV wieku ocalił trzy młode panny, które zubożały ojciec postanowił wysłać na ulicę, aby nierządem zarobiły na swoje posagi.
Po pracy biskup Miry miał jedno jedyne hobby, a było nim bycie dla bliźnich kimś w rodzaju starożytnego Robin Hooda czy Janosika. Z tą różnicą, że Mikołaj do uprawiania swojej działalności nie potrzebował wcale łupić bogaczy, bo sam odziedziczył spory majątek po rodzicach. Według biografii, napisanej w X wieku przez Szymona Metaphrastesa, rozdał go co do grosza.
reklama
W swojej chęci czynienia dobra Mikołaj nie ograniczał się jednak wyłącznie do sponsoringu. Zasłynął również licznymi cudami. Na staroruskich ikonach można zobaczyć, jak ratuje statek przed zatonięciem, ułaskawia skazańców i wskrzesza trzech chłopców zamordowanych przez oberżystę. A nie było to byle jakie wskrzeszenie, lecz prawdziwy wyczyn, bo gospodarz, zamierzając nakarmić ofiarami swoich gości, zdążył już pokrajać i posolić ciała.
Przez wieki hagiografowie gęsto umaili jego biografię czynami, jakie wydawały im się godne jego wielkości. Dodawali mu więc do życiorysu coraz to nowe niesamowite szczegóły. Właśnie dlatego ten sam święty Mikołaj potrafił robić rzeczy zaskakujące. Z jednej strony skłaniał złodziei nie tylko do skruchy, ale i do dobrowolnego zwrotu zrabowanych kosztowności, a z drugiej – na soborze powszechnym w Nicei w 325 roku rzucił się z pięściami na heretyka Ariusza. Ta napaść nie przeszkodziła jednak Mikołajowi zrobić kariery w panteonie kanonizowanych. Jest patronem nie tylko Miry, ale też Grecji, Rosji, Holandii, Sycylii, Antwerpii, Lotaryngii, Bari i Aberdeen, Antwerpii i Amsterdamu, Berlina i Freiburga, Moskwy, Nowogrodu oraz polskiego Chrzanowa.
Mało tego, lista zawodów i grup społecznych, nad którymi czuwa i którym sprzyja, jest jeszcze dłuższa. I bardziej zaskakująca. Mikołaj bowiem ma w opiece: prawników, aptekarzy, bednarzy, rolników, cukierników i dzieci. A także flisaków, gorzelników, guzikarzy, handlarzy zbożem, kamieniarzy i kowali, I jeszcze: księży, kupców, literatów, marynarzy, młynarzy, pasterzy, perfumiarzy, piekarzy, podróżników, rybaków oraz rzeźników. Aha i dodatkowo również strażaków, studentów, szkutników, tkaczy, uczniów, producentów wina i uczonych. Uff.
To jednak jeszcze nie wszystko, bo zgodnie z tradycją wstawiennictwo świętego Mikołaja strzeże przed wilkami, wilkołakami i pożarem. Skutkuje też podczas burz morskich, klęsk głodowych, poszukiwania męża oraz włamań. Krótko mówiąc, prawdziwy MacGyver wśród świętych.
Latający Holender Dziś święty Mikołaj z Miry nie roznosi już prezentów. Zanim Kościół odmówił mu świętości, reformacja okradła go ze świąt Bożego Narodzenia. Przez wieki biskup z Miry był świętym do rany przyłóż – przyjaznym, budzącym nadzieję, obdarowującym dzieci – i prawdopodobnie właśnie dlatego jego kult rozprzestrzeniał się tak łatwo. Jak grzyby po deszczu rosły świątynie pod jego wezwaniem. Wszystko zmieniło się wraz z pojawieniem się protestantyzmu. Reforma Kościoła nie obejmowała wprawdzie świątecznej tradycji obdarowywania się, ale nie chciano jej wiązać z katolickim i prawosławnym świętym. Reformaci połączyli więc świętego „od prezentów” z ludowym wyobrażeniem czarnoksiężnika, który karze niegrzecznych i nagradza grzecznych, oraz z kojarzonym z zimą germańskim bogiem Thorem, który jeździł saniami zaprzężonymi w kozy, i powołali do życia konkurencję dla świętego Mikołaja. Całkiem liczną.
Holenderski odpowiednik św. Mikołaja ma na imię Sinterklaas. Nosi strój biskupi z czerwoną sutanną, czerwoną stułą i czerwoną mitrą na głowie, nie jeździ saniami i nie przybywa ze wschodu, lecz przypływa statkiem z Hiszpanii, i to już w pierwszą sobotę po dniu św. Marcina. Dlatego też po 11 listopada co rano mali Holendrzy znajdują słodkie drobiazgi w pozostawionych wieczorem butach – czasem też sami wkładają do nich marchew lub mleko dla Amerigo, konia Sinterklaasa. Prawdziwy, duży prezent otrzymują 5 grudnia, w wigilię dnia św. Mikołaja. Sinterklaasowi towarzyszy pomocnik, Zwarte Piet, czyli Czarny Piotruś. Jest to czarnoskóry chłopiec ubrany w XVI-wieczny strój pazia, który troszczy się o wór z prezentami.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.