Jeśli są genialni ludzie, to pewnie istnieją też obdarzone geniuszem koty…
Przed rokiem znajoma przyniosła go z ogródków działkowych. Przez wiele miesięcy stryj znajomej go dokarmiał, ale po zawale nie mógł już jeździć zimą na działki. Znajoma przywiozła więc kota do Urszuli.
– To jest dziwne zwierzę – powiedziała. – Nie nadaje do schroniska, szybko by tam zmarniał. Fredek był niebywale mądry. Wskakiwał na sedes, zgrabnie przysiadał i załatwiał się, nie drapiąc ani nie brudząc deski. Ula musiała wymienić sedes na nowy, bo tamten zaczął przeciekać. Postawiła więc na parę dni sedes w ogrodzie, skąd go mieli zabrać pracownicy wywożący śmiecie.
Fredek doszedł do wniosku, że jego ubikacja wywędrowała poza dom. I odtąd załatwiał się tylko tam. Urszula obsadziła sedes roślinami, żeby go nie było widać. I urządzenie zostało na stałe w ogrodzie. Spali razem. Przytulała się do rudego futra i nieznośne poczucie samotności i pustki natychmiast znikało. Pewnego dnia Fredek zaczął przeraźliwie miauczeć pod drzwiami do piwnicy.
– Zejdź i zobacz, może tam jest mysz – poprosiła Zygfryda, ale on odmówił, twierdząc, że jest teraz zajęty czymś innym. Poznała Zygę przed rokiem na przyjęciu imieninowym. „Łajza, ale poczciwy”, powiedziała o nim solenizantka.
Opowiedziała też Urszuli, że to dziwny typ. Miał do zdania ostatni egzamin na medycynie, ale nigdy do niego nie przystąpił. Po rodzicach odziedziczył wielki teren niedaleko Warszawy i sprzedaje go po kawałku na działki budowlane. Ma mieszkanie z wybitą szybą, do którego wlatują gołębie i robią sobie tam gniazda. I dlatego on do tego mieszkania nigdy nie wchodzi. Mieszka u kolejnych kobiet, które mają nadzieję, że z nimi zostanie na stałe. Ale nigdzie długo nie zagrzewa miejsca.
reklama
Urszula skończyła 35 lat. Straciła już nadzieję na wyjście za mąż. Ale to był ostatni dzwonek, żeby urodzić dziecko. Pragnęła dziecka obsesyjnie. Doszło już do tego, że nie mogła o niczym innym myśleć. Jej ojciec, prawnik, życzył sobie, żeby również skończyła prawo. Studiowała je, wiedząc, że nie lubi tego zawodu i nie zrobi w nim żadnej kariery. Wkrótce po jej dyplomie ojciec umarł na raka trzustki, a w tydzień po nim odeszła na zawał matka, którą on przez całe życie gnębił, jak tylko mógł. Lubił gnębić, zrobił sobie z tego rozrywkę. Znajdował tysiące małych powodów, żeby jej dokuczyć i poniżyć najboleśniej, jak tylko było można. Ale ona widocznie nie mogła bez tego gnębienia żyć, skoro poszła za nim prawie zaraz po pogrzebie.
Ula zaczęła pracować w kancelarii prawniczej. Siedziała przy biurku wczytana w papiery – cicha, obowiązkowa. Spod blatu wystawały solidne nogi. Ojciec mawiał, że i ona, i matka mają nogi stołowe. Łydki o tym samym obwodzie, co uda. Ale twarz miała Ula delikatną, z niebieskimi oczyma, które wydawały się aż za duże. Przed rokiem już myślała, że znalazła narzeczonego. To był klient z kancelarii, który docenił jej oczy, na nogi nie zwracając uwagi. Spotykali się w jej domu, tak często, jak to było tylko możliwe, lecz ku jej rozczarowaniu nie zachodziła w ciążę. Spytała, czy jest bezpłodny. A on, że nie, ale ma podwiązane nasieniowody. I że płaci już alimenty na jedno dziecko i to mu w zupełności wystarczy. Powiedziała mu, że ma już do niej nigdy nie przychodzić. Mężczyzna nie jest jej do niczego potrzebny. Czeka na dziecko.
Zygfryda zgarnęła wprost z przyjęcia u koleżanki. Wyglądał na płodnego. Pokazała pokój, w którym może jakiś czas pomieszkać, ale wtargnął od razu do jej sypialni. Fredek zasyczał na widok Zygfryda i zjeżył grzbiet. Zielone oczy łypały złowrogo.
– Zabierz go – poprosił Zyga. – To jakiś dziwny kot. Gotowała Zygfrydowi obiady i co rano szykowała śniadania. Byle w nocy miał siłę na seks, którego nie lubiła. Patrzyła w sufit udając, że coś czuje, z nadzieją, że tym razem się uda.
– Lubię takie gumowe lale jak ty – śmiał się Zygfryd. A teraz kot coraz natarczywiej drapał w drzwi do piwnicy. Ula zeszła więc po stromych schodach. W piwnicy poczuła zapach gazu. W lecie na podwórku stał turystyczny karawan znajomego małżeństwa z Belgii. Przed odjazdem prosili, żeby Ula przechowała w piwnicy dwie małe butle gazowe.
Wyniosła je na podwórko i otworzyła zawory. Były nieszczelne. Jeśli wydostałby się z nich cały gaz i dotarł do pieca grzewczego w sąsiednim pomieszczeniu, cały dom wyleciałby w powietrze. Pomyślała, że nikt nie ma dla niej serca, tylko kot. Nikt inny nie dba, nie darzy czułością, tylko on. W kilka dni później odczytała na teście ciążowym, że będzie matką.
– Wyprowadzaj się – powiedziała Zygfrydowi. – Ma cię nie być, nim wrócę z pracy. Masz przecież mieszkanie. Jeśli będziesz chciał, wysprzątam je i wstawię nową szybę.
Wyprowadzał się powoli, licząc na to, że Urszula może zmienić zdanie. Kiedy wróciła któregoś dnia po pracy, nie było już jednak jego ubrań i butów. I kota.
– Och – mówił przez telefon – zabrałem go do znajomej, u której się na chwilę zatrzymałem. Chyba nie masz mi tego za złe? Przecież to tylko kot, a nam wyjątkowo pasuje do wnętrza. Zaczęła telefonować do wszystkich znajomych z pytaniem, gdzie może teraz mieszkać. W końcu go wytropiła. Zadzwoniła do właścicielki mieszkania.
– Kot? – zdziwiła się ta pani. – Zygfryd nie wspominał o żadnym kocie. Nigdy nie zgodziłabym się na żadnego zwierzaka. A na przyszłość: proszę nas nie nękać głupimi telefonami. Fakt, że panią rzucił, nie upoważnia do żądań, aby cokolwiek pani oddawał on ani ja.
Po miesiącu Ulę obudziło miauczenie. Zerwała się na równe nogi. Była zimna listopadowa noc. Na parapecie stał Fredek. Był chudy, z matową sierścią i zaropiałymi oczyma. Otworzyła mu okno, a on nie wdając się w ceregiele, pobiegł do miejsca, gdzie zawsze stała jego miska. Ula zaczęła płakać.
– Nie martw się, kocie – powiedziała – postawię cię na nogi. Musiałeś mieć długą drogę do domu, ale teraz znów jesteśmy we troje. W kilka dni później przeczytała w gazecie ogłoszenie, że zaginął kot rudy, z białymi skarpetkami i białym końcem ogona. Bardzo tęskni za nim dziecko. Wysoka nagroda za wiadomość. Zadzwoniła. Powiedziała, żeby kota nie szukać, bo to jest jej kot, że nie uciekł, ale został zabrany bez jej zgody.
– Niemożliwe – powiedział męski głos. – Mieszkam 30 kilometrów od pani domu. Kot musiałby przejść przez most na Wiśle, bo przecież rzeki nie przepłynął, przez wiele ruchliwych ulic. Więc pewnie to jakiś inny kot. Ale byłbym wdzięczny za możliwość sprawdzenia, czy to jednak ten, którego szukam.
– Oczywiście, proszę przyjechać – zgodziła się. – Ale jeśli okaże się, że to ten kot, który panu zginął, kto będzie miał do niego prawo? Bo kiedy go znalazłam, też był w stanie skrajnego wyczerpania i długo musiałam go leczyć. Ten kot ocalił mi życie. Uratował dom przed wybuchem gazu.
– A wie pani – powiedział mężczyzna – że my także wiele mu zawdzięczamy. Moja córka, Cecylka, przełaziła przez płot z ostrymi końcami. Nadziała się na jeden z nich, spiczasta stal powoli przebijała się przez watowaną kurtkę… Byłem wtedy w domowym studiu nagrań. Jestem z zawodu muzykiem.
Studio jest wyłożone dźwiękochłonnymi płytami. Kot, jak zwykle, leżał na podłodze, nie wypuszczaliśmy go z domu, żeby przywykł do nowego miejsca. Nagle zaczął przeraźliwie miauczeć. Nie zwracałem na to uwagi. Wtedy skoczył mi na rękę i boleśnie drapnął. Otworzyłem drzwi i usłyszałem wołającą o pomoc córkę. Przyniosłem ją do domu, przestraszyła się, ale nic się jej nie stało. A potem kot znikł. Nalepiliśmy dziesiątki kartek w osiedlu, dawałem w gazecie ogłoszenia, ale bez skutku…
– Proszę przyjechać – powiedziała Urszula. – To z pewnością ten sam kot, mój kot. Podejrzewam, że ma dar wyczuwania niebezpieczeństw. Jeśli są genialni ludzie, to pewnie istnieją też obdarzone geniuszem koty.
Cecylka i jej ojciec weszli do kuchni, gdzie na parapecie wylegiwał się zwykle Fredek. Łypnął raz okiem na przybyłych i nie wykazał żadnego poza tym zainteresowania. Cecylka pogłaskała go po grzbiecie. Łaskawie zamruczał.
– Niedługo urodzi się mój syn – powiedziała Urszula.
– Chciałabym, żeby od pierwszych dni życia byli razem. To dziwne, ale wydaje mi się, że moje dziecko byłoby z Fredkiem bezpieczne. Chciałabym, żeby się obaj polubili.
Ojciec Cecylki zatelefonował niespodziewanie do Urszuli na tydzień przed Wigilią. Dziecko wciąż za kotem tęskni. Mała jest przekonana, że w Wigilię Fredek z nią porozmawia i powie, gdzie jest jej mama. Cecylka długo chorowała z tęsknoty za matką, która wyjechała do Australii do krewnych w odwiedziny i odtąd nie daje znaku życia. Do krewnych nie dotarła. Oni także nie wiedzą, gdzie jest. I on, i rodzina w Australii od roku jej szukają, bez rezultatu. Więc może byłoby możliwe, żeby Cecylka znów przyjechała w odwiedziny do domu Urszuli. Ula odparła na to, że przyjmie ich z radością, bo będzie w Wigilię sama.
Zamierzała najpierw zaprosić kilka samotnych koleżanek, ale trochę się boi, bo ostatnio zaczął ją nachodzić były partner. Żąda wyjaśnień, czy jest ojcem dziecka, które się niedługo urodzi. Bo jeśli tak jest, to uważa, że ma święte prawo wprowadzić się do domu, w którym będzie się wychowywało. Więc Urszula z góry uprzedza, że ten człowiek, trochę niezrównoważony, może zakłócić Wigilię i może nawet trzeba będzie wezwać policję, jak to się już zdarzyło. Ale jeśli tata Cecylki nie obawia się takich przykrości, byłby z córką mile widziany na kolacji wigilijnej. Co do Fredka – jest niemal pewne, że w Wigilię będzie można z nim porozmawiać.
Barbara Pietkiewicz
dla zalogowanych użytkowników serwisu.