Oblicze Marii zasnuwa mgła smutku i zadumy. Młoda kobieta kieruje wzrok gdzieś w bok, jakby unikając kontaktu ze spojrzeniem widza. Ale widać, że to kobieta z krwi i kości, przeżywająca duchowe rozterki.
Z kontemplacyjnym nastrojem Matki kontrastuje pogoda Dzieciątka. Malec wyciąga rączkę ku twarzy matki, wydaje się – stara się ją rozbawić. Ale Marii nie cieszą figle synka, bo już jest świadoma jego przyszłego losu. Ten zaś, jak każde dziecko, beztrosko bawi się na jej kolanach. Ten obraz wyróżnia się kształtem – jest wkomponowany w koło. Formę zwaną tondem spopularyzowali artyści włoskiego renesansu. A najczęściej spotykanym motywem okrągłych obrazów były Madonny.
Dlaczego? Odpowiedzi należy szukać w dziele o skomplikowanym tytule „Matka Boska z Dzieciątkiem ze scenami z dzieciństwa Marii”. Namalował je Florentyńczyk Filippo Lippi w połowie XV wieku. Czarujące malowidło jednego z największych mistrzów wczesnego odrodzenia, znanego z racji wielkiego talentu. Jego uczniem został Sandro Botticelli, rysunek zaś chwalił niezwykle wymagający w tej mierze Michał Anioł, który sam parokrotnie Filippa naśladował.
Zrazu przeznaczony do służby Bożej, Lippi okazał się do takowej niezdatny. Choć złożył śluby kościelne (stąd słówko fra, oznaczające braciszka zakonnego, często umieszczane przed nazwiskiem artysty), nie potrafił obejść się bez bliskiego towarzystwa niewiast. Ale wybaczano mu romanse ze względu na wyjątkowe malarskie umiejętności oraz wesołe usposobienie. Zleceń dostawał mnóstwo. Hołubili go Medyceusze, lansowali dostojnicy kościelni. Gdy dobiegł pięćdziesiątki, został kapelanem w podflorenckim Prato. I wtedy się zakochał…
reklama
Obiektem uczuć stała się nastolatka, Lukrecja Butti, wychowanka klasztoru św. Małgorzaty. I doszło do skandalu. Filippo uprowadził ślicznotkę, potem żył z nią trzy lata bez ślubu, obdarzając dorodnym synem. Dziecko otrzymało imię Filippino i jak ojciec zostało malarzem. Zanim tak się stało, maluch i jego matka wielokrotnie pozowali seniorowi do przedstawień Madonny z Dzieciątkiem.
Nie inaczej w przypadku wspomnianego na wstępie obrazu. Lukrecja wystąpiła w roli Marii, odziana w wykwintną czerwoną suknię, biżuterię i błękitny płaszcz. Włosy ma modnie kunsztownie upięte, przystrojone woalem. Od zwykłych śmiertelniczek odróżnia ją delikatna jak pajęczyna aureola. Tłem dla Madonny z Dzieciątkiem nie jest pejzaż, jak to najczęściej w owej epoce się zdarzało. Widzimy zasobny dom; komnatę, w której kręci się wiele osób. Warto przypatrzeć się akcji. Oto za plecami Marii oglądamy moment… Jej narodzin.
Widać kobietę tuż po połogu, wypoczywającą na łożu, w otoczeniu sług i pomocnic. Jedna ze służek zbliża się do położnicy z koszykiem; z drugiej strony inna panna podąża, podtrzymując na głowie tacę pełną łakoci. Ten półmisek podawany przez służącą ma symboliczne znaczenie. W XV-wiecznej Florencji tradycja nakazywała podać kobiecie po porodzie słodycze, rozłożone na okrągłej tacy, nazywanej desco da parto, czyli naczyniem narodzin. Talerze tego przeznaczenia zdobiły malunki bądź reliefy przedstawiające sceny z dziećmi lub same narodziny. Z czasem smakołyki stały się mniej ważne od samego naczynia. To właśnie od tej symbolicznej tacy pochodzi tondo – obraz na chwilę narodzin.
A jaki był finał związku Filippa i Lukrecji? Choć Medyceusze wyjednali u papieża zwolnienie z duchowych obowiązków i artysta mógł stanąć na ślubnym kobiercu, ani mu w głowie było wiązać się z jedną kobietą. Żył z nią na kocią łapę, co trochę zaspokajając seksualne potrzeby z innymi białogłowami. Szeptano, że jego śmierć nie miała naturalnej przyczyny, lecz otruła go rodzina kolejnej uwiedzionej dziewicy. Kto to dziś sprawdzi…
Monika Małkowska Fotochannels
dla zalogowanych użytkowników serwisu.