Śmierć, miłość i... pieniądze

Fryderykowi Chopinowi pomnik ufundowała jego wielka wielbicielka. Miłość bez serca
Sława cmentarza wciąż trwa. Istnieje nawet Towarzystwo Miłośników Cmentarza Père-Lachaise. Miejsce jest bowiem naprawdę niezwykłe. Jeśli chcielibyśmy odbyć wirtualną podróż po nekropolii, na stronie internetowej www.pere-lachaise.com powita nas motto: „Wobec śmierci nauka jest bezsilna, tylko sztuka może przynieść nam ukojenie”. Spacer po Père-Lachaise to wędrówka wśród bujnej, niezwykle różnorodnej zieleni, a umieszczone wśród niej kamienne nagrobki, rzeźby i kaplice opowiadają o życiu. Wiele z tych historii to opowieści o miłości.

O niej właśnie mówią groby najczęściej odwiedzane. Choćby nagrobek Fryderyka Chopina, zawsze ozdobiony świeżymi kwiatami w biało-czerwonych barwach. Jeden z miłośników cmentarza wspomina, jak to przyprowadził do tego grobu znajomych pianistów zza granicy. Opowiadał im o wielkim kompozytorze, o jego życiu, śmierci i o tym, że o ile ciało spoczywa tu właśnie, na Père-Lachaise, to serce zamurowane jest w filarze kościoła Świętego Krzyża w dalekiej Warszawie, bo zgodnie z wolą Chopina zostało po jego śmierci przewiezione do ukochanej Polski.

Całej tej oracji przysłuchiwał się starszy jegomość, stojący przy grobie z pojedynczym kwiatkiem w ręku. Gdy przewodnik skończył, mężczyzna z silnym obcym akcentem powiedział: „Drogi panie, jego serce nigdy nie opuściło ojczyzny”. Nad grobem kompozytora pochyla się Euterpe, muza poezji, roniąca łzy nad złamaną lirą. Ta rzeźba to dzieło spoczywającego kilka kwater dalej, Augusta Clésingera, męża Solange, córki pisarki George Sand, wielkiej miłości Chopina. Nagrobek kompozytorowi ufundowała jednak nie ona, ale Szkotka Jane Stirling –  uczennica, która marzyła o tym, by zająć miejsce Sand w sercu Chopina.

reklama

Fryderyk ChopinMiłość za wszelką cenę
O ile grób Chopina jest celem pielgrzymek polskich wycieczek i melomanów z całego świata, o tyle Francuzi obowiązkowo odwiedzają miejsce pochówku Edith Piaf. Jej życie to kolejna opowieść o nieszczęśliwej miłości, w dodatku z pieniędzmi w tle. Na skraju cmentarza, pomiędzy płytami i krzyżami zawsze leży bukiet ognistoczerwonych kwiatów. I zawsze wokół niego błyskają flesze. Edith Piaf to symbol wiecznego pragnienia miłości.

Śpiewała o uczuciach i potędze marzeń. Na ulicy, w metrze, w podejrzanych lokalach. Stamtąd Fortuna rzuciła ją na scenę i do studia nagrań. Lecz przeszłość wlokła się za nią, wikłając w tragiczne perypetie. Francuzi pokochali ją za prostotę, prawdę i szczerość wyrażane niepowtarzalnym głosem. A ona chciała tak naprawdę tylko jednego: miłości. Jej kolejni partnerzy bezwzględnie to wykorzystywali. Była dla nich trampoliną do sławy i skoku na kasę.

Gdy w końcu wydawało się, że szczęście będzie jej dane, ukochany, bokser Marcel Cerdan, zginął w katastrofie lotniczej. Po tej tragedii nigdy już nie odzyskała równowagi. Tuż przed śmiercią spróbowała szczęścia raz jeszcze u boku 20-letniego (i pół metra od niej wyższego) greckiego fryzjera, Théo Sarapo. Pobrali się.

Prasa bezlitośnie wyśmiewała tę ostatnią, rozpaczliwą miłość wielkiej pieśniarki. Pogrzeb Piaf zgromadził tłumy. Po jej śmierci Sarapo zrobił karierę jako wokalista i aktor, i po kilku latach zginął w wypadku samochodowym. Został pochowany obok Edith. „Bóg połączy tych, którzy się kochają” – wyznawała w jednej ze swych piosenek. Te słowa, zapisane na tabliczce położonej u stóp jej grobu, od lat brzmią niczym modlitewny akt wiary dla tych, którzy odeszli, i nadzieja dla tych, którzy pozostali.

Z powodu regularnego zakłócania porządku przez fanów grób Jima Morrisona jest nieustannie obserwowany przez dwie kamery. Miłość niespełniona
Na rychłe połączenie z ukochanym z pewnością nie liczą natomiast fanki Jima Morrisona, ikony rocka pochowanej na Père-Lachaise. Niegdyś przy jego grobie całymi tygodniami trwały czuwania fanów, wzorem ich idola wspomagane narkotykami i alkoholem. Skromną nagrobną płytę ozdabiały nakładające się na siebie kolejne graffiti. Zapewne kochającemu szaleństwa Jimowi to nie przeszkadzało, lecz władze miasta postanowiły zrobić porządek. Oczyszczono grób i wystawiono straż. To jedyne miejsce na cmentarzu, gdzie znudzony żandarm obojętnie patrzy na rzadkie modlitwy i częste toasty. Tkwi tu przez cały sezon turystyczny, bo – jak wiadomo – miłość nie umiera nigdy, ale w lecie jest najbardziej żywotna.

Na Père-Lachaise spoczywają również żeńskie bożyszcza. Grobowce kobiet, które swego czasu zachwycały, czarowały, doprowadzały do szaleństwa, femme fatale, pisarki Colette oraz aktorki teatralnej Sarah Bernhardt. Za życia tak błyszczące, teraz spoczywają w prostych, niepozornych grobach. Choć niekiedy wciąż są obsypywane kwiatami, to przeważnie na pustych płytach leżą kasztany i zwiędłe goździki. Ciekawostką jest też grobowiec Oscara Wilde'a. Jego płyta jest regularnie pokrywana pocałunkami, o czym świadczą ślady szminek.

Umieszczony na szerokim cokole, lecący w niebyt modernistyczny anioł o aparycji Sfinksa patrzy przed siebie z lekkim uśmiechem, nie wyjaśniając niczego. Jego dumnie wyprężony fallus jeszcze do niedawna gorszył wielu odwiedzających. Odłupany przez wandali, nie został odtworzony. Mimo to anioł wygląda, jakby tego ubytku nie dostrzegał, wznosząc się nad miłosnymi wyznaniami kobiet, którym wcale nie przeszkadza to, że dandys został pochowany wraz ze swoim pierwszym kochankiem, krytykiem sztuki, Robertem Rossem. Zdaniem przewodników, panie kochają Wilde'a, gdyż umiał pisać o miłości tak, jak tego pragną. Cudownie i magicznie. Chociaż był homoseksualistą.

– Ale – francuski przewodnik podnosi palec do góry – podobno tylko oni są w stanie naprawdę zrozumieć kobiety.

Obcałowany przez wielbicieli nagrobek Oscara Wilde’a jest najsłynniejszym dziełem rzeźbiarza Jacoba Epsteina. Miłość jest wieczna
Na cmentarzu Père-Lachaise – jak w życiu – spotkać można wszelkie rodzaje miłości. I wszystkie one odciskają swój ślad na nieczułych kamieniach grobów. Oto najstarsza rzeźba cmentarza. Poleciła ją wznieść w 1809 roku oszalała z bólu matka jedynego syna Antoniego de Guillaume-Lagrange’a, 25-letniego dragona, poległego dwa lata wcześniej w Polsce. Dziś to jedna z 69 tysięcy rzeźb nagrobnych na paryskim cmentarzu.

Père-Lachaise to też miejsce, gdzie możemy przekonać się, że ziemska miłość nic nie znaczy wobec tęsknoty za nieśmiertelnością. Spośród bowiem ponad miliona pochowanych tu ludzi największe wzięcie ma niejaki Allan Kardec. To jego grób jest najczęściej odwiedzany i najbardziej zasypany kwiatami. To on zadał duchom 1018 pytań.

Odpowiedzi uzyskał i 18 kwietnia 1857 roku opublikował „Księgę Duchów”. Przedstawił w niej doktrynę spirytyzmu. Rozwijał ją w kolejnych publikacjach, a jego czytelnicy, wśród których nie brakowało luminarzy ówczesnej epoki, uważali, że dostarczył naukowych dowodów na nieśmiertelność duszy. Jego zdaniem główne prawo świata to narodzić się, umrzeć, odrodzić ponownie i wciąż się rozwijać. Nic dziwnego, że jego grób jest mekką tłumów. Jak mówi porzekadło – nadzieja umiera ostatnia.

***

 Dziś ludzie dosłownie zabijają się o to, żeby na Père-Lachaise czekać na wieczność. Kwatera kosztuje tu majątek. Za działkę o powierzchni dwóch metrów kwadratowych trzeba zapłacić ponad 11,5 tysiąca euro, czyli dokładnie tyle samo, co za apartament w dobrej dzielnicy Paryża. Ale nie pieniądze są problemem. Aby tu trafić, trzeba legitymować się paryskim meldunkiem albo aktem zgonu stwierdzającym, że zmarło się w stolicy Francji, i – przede wszystkim – znaleźć wolne miejsce. Tych jednak wciąż brak. Twórca cmentarza, Nicolas Frochot, mógłby być dumny.


Anna Olej-Kobus
Pap, East News, Forum

Źródło: Wróżka nr 11/2010
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl