Ostatnie chwile

Kiedy śmierć zagląda nam w oczy, mózg powołuje do życia sztab kryzysowy.

Ostatnie chwileNa początku wszystko wydawało się proste. Przez stulecia za źródło życia uważano serce, a gdy ono przestawało bić, człowieka uznawano za martwego. Jednak w miarę rozwoju medycyny granica życia i śmierci ulegała przesunięciom. Gdzieś w połowie XVII wieku, kiedy zorientowano się, że akcja serca potrafi czasem samoczynnie wrócić, przyjęto, że aby orzec o czyjejś śmierci, potrzeba czasu. Od ustania akcji serca musi minąć kilka godzin. To właśnie wtedy na całym świecie utrwalił się zwyczaj czuwania nad otwartą trumną.

Wkrótce nawet to przestało być wyznacznikiem. Lekarze nauczyli się sami pobudzać serce do pracy, dotleniać płuca – za próg śmierci uznawano więc sytuację, w której przestają pracować nie tylko układy krwionośny i oddechowy człowieka, ale większość jego narządów wewnętrznych. Definicja ta obowiązywała aż do lat 60. XX wieku, kiedy zaczęto dokonywać skutecznych przeszczepów serca i nerek, a potem wątroby. Swoje trzy grosze wtrącił też wynalazek pozaustrojowego utrzymywania krążenia krwi. W efekcie uznano, że śmierć przychodzi wraz ze śmiercią mózgu, a ściślej rzecz biorąc – jego pnia.

Mózg cechuje najszybsza przemiana materii, a więc i największa wrażliwość na brak tlenu. Oznacza to, że w warunkach krytycznych właśnie on umiera jako pierwszy. Ustanie spontanicznego oddychania lub krążenia krwi można dość długo skutecznie zastąpić sztucznym oddychaniem lub krążeniem, ale mózg żyje dopóty, dopóki ilość tlenu, jaka do niego dociera, wystarcza na jego potrzeby.

reklama

Gdy tlenu jest zbyt mało, mózg umiera, a sztuczne podtrzymywanie oddychania i pracy serca nie ma sensu, albowiem śmierć innych narządów jest jedynie kwestią czasu. Od tej pory zaczęto więc koncentrować się na szczegółowym badaniu mózgu w stanach agonalnych. Po zestawieniu wyników światowych badań okazało się, że w ostatnich minutach mózg toczy walkę o życie, nie tylko swoje, ale całego organizmu. I że jest to walka naprawdę dramatyczna.

Kiedy rytm bicia serca ulega spowolnieniu, zwalnia krążenie krwi i spada jej ciśnienie. Oddech staje się krótszy i szybszy, a wszystkie komórki nerwowe mózgu biją na alarm. To znak dla całej kory mózgowej, że musi chronić pień mózgu, który jest odpowiedzialny za wszystkie podstawowe funkcje organizmu. To właśnie tam mieszczą się ośrodki zarządzające procesem oddychania, pracą serca i mięśni odpowiadających za napięcie naczyń krwionośnych, za koordynację pracy wszystkich narządów oraz za działanie naszych zmysłów. Przez pień mózgu biegną też do kory drogi nerwowe ze wszystkich części ciała. Tam wreszcie umiejscowiony jest tak zwany twór siatkowaty, odpowiedzialny za utrzymanie naszej świadomości.

Póki więc pień mózgu żyje – jest szansa. Mózg przestawia się na tryb kryzysowy i na wszelkie sposoby zaczyna kombinować, jak utrzymać swoje funkcjonowanie przy ciągle zmniejszającej się ilości krwi i tlenu. Te komórki, które uznane są za ważne w walce o życie organizmu, pożyczają potrzebne substancje od sąsiednich w nadziei, że świeży dopływ tlenu i krwi zrekompensuje im ową chwilową pożyczkę. Na pierwszy rzut idą mięśnie, w których jest coraz mniej czucia. Kiedy i to nie wystarcza, kora mózgowa niszczy część komórek nerwowych, które jej zdaniem nie są teraz najpotrzebniejsze. Słabnie lub zanika pamięć, gwałtownie pogarsza się ostrość widzenia. Pień mózgu stara się jak najdłużej utrzymać zdobyty tlen i zmienia rytm oddychania. Wdech staje się szybki, choć krótki, a wydech – bardzo długi.

Kiedy nadal nie zwiększa się ilość krwi i tlenu, by zasilić mózg, komórki, które udzieliły pożyczki, mają problemy z utrzymaniem się przy życiu. Ucieka z nich potas, a na jego miejsce pojawia się sód. Komórka puchnie. Rwie się jej błona, cichną mitochondria – komórkowe elektrownie. Komórki umierają jedna po drugiej… ale mózg nadal walczy. Choć właściwie trudno nazwać to czynną walką – to raczej próba przeczekania kryzysu za wszelką cenę.

Póki część komórek żyje, na miejsce zniszczonych w sprzyjających okolicznościach mogą pojawić się nowe. Cały czas jest jeszcze szansa, że uda się odnowić mózgowe połączenia, arterie życia. Wprawdzie oczy rejestrują coraz mniej obrazu i coraz więcej migających błysków, ale to też da się naprawić. Pień mózgu słabnie. Płuca pracują wolniej, gubią rytm. Krew nie dociera już wszędzie tam, gdzie powinna dotrzeć. Obumierają naczynia włosowate. Stan organizmu pogarsza się z sekundy na sekundę. Nadchodzi śmierć kliniczna.

Pozostałe przy życiu komórki starają się jeszcze połączyć wszystkie napływające z zewnątrz organizmu bodźce. By uzupełnić luki w docierających strzępach informacji, mózg sięga po wszystko, co uzbierał w pamięci swoich neuronów. Powstają fantastyczne obrazy, tunele, twarze, krajobrazy, światła. Jednocześnie mózg zaczyna produkować, ile się tylko da, na ile sił starczy, potężne ilości hormonu – melatoniny, która znieczula wszelki ból i „zabija” lęk przed śmiercią, wynikający z podstawowego instynktu życia. Cały organizm ogarnia uczucie absolutnego spokoju, czasami narkotycznej euforii. Mózg zapada w stan śmierci klinicznej. Jeśli w tym momencie z jakichś powodów pień mózgu zatrzyma się na drodze do nicości, organizm pozostanie w śpiączce, z której często można go jeszcze wybudzić. Na ogół jednak pień nadal stopniowo zamiera i… wtedy dzieje się coś naprawdę zaskakującego!

Źródło: Wróżka nr 11/2010
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl