Ignorantka z jajami

Najbezczelniejsza dziennikarka świata – kłóciła się z Chomeinim, obśmiała Wałęsę, doprowadziła do wściekłości cesarza Etiopii, pokochała zamachowca. Oriana Fallaci przez całe życie siała zgorszenie, wywoływała skandale, bo nie bała się mówić, co naprawdę myśli…

Ignorantka z jajamiGdyby nie ona, świat nigdy nie zdałby sobie sprawy, że miejsce starej poczciwej Europy na mapach zajęła zdominowana przez mahometan Eurabia. Nigdy nie dowiedzielibyśmy się, jak to jest umrzeć podczas ulicznych zamieszek i zmartwychwstać w kostnicy. Ani jak podczas wojny w Wietnamie wyglądała bitwa o wzgórze 875, choć tak naprawdę Oriana dotarła tam dopiero kilka godzin po tym, jak umilkły wystrzały.

Była uparta jak muł i wściekła jak osa. Miała wybujałe ego i uważała, że wszystko ujdzie jej płazem. I tylko dlatego usłyszeliśmy, że możni tego świata są takimi samymi ludźmi jak my. Że filmowy lowelas Clark Gable na co dzień był chorobliwie nieśmiały, a reżyser Martin Scorsese pozwala palić u siebie w domu tylko w oknie łazienki i że w związku z tym każdy papieros to ryzyko wypadnięcia z 58. piętra nowojorskiego apartamentowca. I że nawet taki sztywniak jak irański fundamentalista ajatollah Chomeini potrafił się uśmiechnąć.

Kiedy w październiku 1979 roku, na początku rewolucji islamskiej przybyła do Kom, świętego miasta szyitów, aby przeprowadzić wywiad z Chomeinim, na czas rozmowy najpierw zgodziła się założyć czador (którym w myśl muzułmańskiego prawa od stóp do głów miały okrywać się irańskie kobiety), ale potem w trakcie wywiadu ni z gruchy, ni z pietruchy wypaliła: „Jak można w czymś takim (czadorze) pływać?”.

– Nasze obyczaje to nie twoja sprawa – miał odpowiedzieć ajatollah. – Jeśli ci się nie podoba islamska sukienka, to jej nie noś. To dla młodych, porządnych kobiet.

reklama

Wtedy Fallaci, która w przeciwieństwie do reszty świata, sama sobie nigdy nie miała nic do zarzucenia, z furią zdarła z siebie szatę, krzycząc: „To właśnie zrobię z tą waszą głupią średniowieczną szmatą!”. Wzburzony Chomeini wyszedł z pokoju. Po długich negocjacjach łaskawie zgodził się dokończyć wywiad, ale pod warunkiem, że dziennikarka nie będzie więcej wspominać o tradycyjnym islamskim ubiorze.

Następnego dnia „na dzień dobry” Fallaci z wrodzoną bezczelnością zapytała go o… czador. Ajatollah otworzył szeroko oczy ze zdumienia. Potem na jego ustach zarysował się grymas, który po chwili przeszedł w szeroki uśmiech od ucha do ucha. Jak twierdziła Oriana, po wywiadzie podszedł do niej syn Chomeiniego i powiedział, że nigdy nie widział ojca w tym stanie. I że ona jest jedyną osobą na świecie, której udało się go rozbawić.

Pyskówki z historią
Nie wszystkim jednak było do śmiechu. W swoich książkach o muzułmanach (szczególnie po 11 września) pisała: „szczury”, „faszyści” , „zbrodniarze”, a homoseksualistów porównywała do komunistów. Politycy bali się jej. Ale bali się też odmówić jej wywiadu, bo w ten sposób przyznaliby się do tego, że się jej boją. Była bowiem nie tylko błyskotliwą dziennikarką, ale też aniołem zemsty. W wywiadach, które przeprowadzała w latach 70. i 80. (a potem wydała w formie książki pt. „Rozmowy z Historią”, 1974), możni tego świata padali pod jej pytaniami jak muchy.

 – W polityce – powtarzała za peerelowskim wicepremierem Mieczysławem Rakowskim, z którym przeprowadzała wywiad w 1981 roku – nawet anioł staje się dziwką.
– I już od siebie dodawała: – Ludzie władzy nigdy nie dostają batów za to, za co im się to należy: za błędy, nadużycia, niekompetencję, wykroczenia, za to, za co ja bym ich okładała kijem.

I nie mogąc chwycić za pałkę, wymierzała im razy słowami. Swoje wywiady traktowała jak pojedynki do ostatniej kropli krwi, a rozmówców jak ofiary, które należało żywcem obedrzeć ze skóry. Henry Kissinger przyznał, że po spotkaniu z Fallaci chciał „rozwalić tej impertynenckiej dziennikarce jej wścibski nos”. Nic dziwnego, skoro sekretarz stanu USA dał się jej podpuścić i przyznał, że czuje się, jak „samotny kowboj wjeżdżający do miasteczka”. Polityczny świat śmiał się z niego miesiącami. Zresztą nie tylko z niego.

 Lech Wałęsa wywiad z nią w 1981 roku wspomina gorzej niż przesłuchania ubecji. Legenda głosi, że przewodniczący Solidarności, nie chcąc podziwiać jej geniuszu, zaczął od zaczepki. „Słuchaj, Wałęsa, to ja tu jestem od zadawania pytań” – miała ponoć warknąć. Po latach w wywiadzie dla „Polityki” wspominała: „Wałęsa był niewiarygodnie próżny. Potworny ignorant…”.  Jeszcze bardziej znienawidziła etiopskiego cesarza Hajle Sellasje. – Wiedziałam – wspominała potem – że panicznie boi się śmierci i nikt w jego obecności nawet nie wymawia tego słowa. Na koniec wywiadu zapytałam go więc: „Jak Wasza Wysokość widzi śmierć, własną śmierć?”. Był już bardzo stary i wściekł się jak dzikie zwierzę. Zaczął krzyczeć: „Quelle mort, jaka śmierć, quelle mort?”, a słysząc te wrzaski, jego trzy chihuahua, które trzymał na kolanach, skoczyły na mnie, fotografa ugryzły w łydkę. Potem, wrzeszcząc: „Partez, wyjść, partez”, Jego Wysokość nas przegonił.

Jej macierzysta gazeta, „Corriere della Sera”, po jej śmierci napisała: „Fallaci nie znała żadnych granic. Była wszechstronna, bezkompromisowa, niezdolna do mediacji i subtelności”. Jakby na potwierdzenie tych słów sama Oriana przez całe życie powtarzała: – Obiektywizm to hipokryzja. Nie ma czegoś takiego. Prawda zwykle leży po jednej stronie i to ja jestem sędzią. To ja decyduję, z kim chcę się pieprzyć, a z kim – nie. Jeśli jestem malarzem i robię ci portret, czy nie mam prawa namalować cię tak, jak chcę?

Wierność nigdy bowiem nie była jej mocną stroną. Zwłaszcza – co wydaje się dziwne w dziennikarskiej profesji – wierność prawdzie. Ubarwiała rzeczywistość, jak inni wielcy florentczycy: Dante i Michał Anioł. Nie przeszkodziło jej to jednak zostać jedną z najlepszych dokumentalistek XX wieku. I jedną z największych skandalistek swoich czasów. Bo Oriana Fallaci była nie tylko królową dziennikarstwa, ale też mistrzynią zmyślenia. Żeby opisać, jak amerykańscy spadochroniarze na wietnamskim wzgórzu wpadali w zasadzkę, nie musiała tego widzieć. Nie dlatego, że się bała – bo odwagi nikt nie śmiał jej odmówić, szczególnie po tym, jak w 1968 roku podczas studenckiej demonstracji na placu Trzech Kultur w Meksyku kule trafiły ją w nogi i w piersi. Po prostu literatura była dla niej ważniejsza niż to, co widziała. Albo słyszała.

Ignorantka z jajamiZmyślam, więc jestem
Koledzy po piórze nazywali ją „kłamczuchą”, „ignorantką” albo „współczesną Joanną d'Arc o zacięciu ekshibicjonistycznym”. Ona sama wolała mówić o sobie, że jest kobietą z jajami. I powtarzać za swoim ojcem, że człowiek bez jaj nie jest już człowiekiem. Edoardo Fallaci był stolarzem, zaprzysięgłym demokratą i pierwszym bohaterem jej młodości. Jak po latach pisała Oriana – „rzadziej przebywał w swoim warsztacie niż w więzieniu”.

Działał najpierw w antyfaszystowskiej, a potem w antyhitlerowskiej opozycji. Najstarszą ze swoich trzech córek wychowywał jak syna, którego nigdy nie miał. To on nauczył ją nie płakać. Pokazał, jak posługiwać się bronią, i nauczył ponad wszystko kochać wolność, życie i literaturę. Jako dziewięciolatka po przeczytaniu książek Jacka Londona zaczęła pisać opowiadania. Potem pochłonęła ją działalność w ruchu oporu.

 Po wojnie wróciła do pisania. „Usiadłam po raz pierwszy przed maszyną do pisania i zakochałam się w słowach, które pojawiały się jak krople, jedno po drugim, i zostawały na białej kartce papieru…”, wspominała. „Każda kropla stawała się czymś, co wymówione, odleciałoby, ale na kartce w postaci słów utrwalało się, niezależnie od tego, czy było dobre, czy złe”. Za to każde z nich było mocne i wielkie: Życie, Miłość, Nienawiść, Śmierć. Twardy, krwisty styl, wielka retoryka. Pisała tak, że zapominało się, że to kobieta. Potrafiła zagrozić, że własnoręcznie wysadzi w powietrze minaret w Toskanii. A papier był dla niej bardziej cierpliwy niż dla innych.

Dzięki stryjowi, dziennikarzowi Bruno Fallaciemu, w wieku lat 16 zaczęła pracę w lokalnej florenckiej gazecie. Wtedy nie myślała jeszcze o karierze dziennikarskiej – po prostu chciała zarobić na studia medyczne. Pierwszy artykuł napisała o… dansingach. Potem prowadziła kronikę policyjną i sądową. Dalej poszło już z górki.

Jak sama pisała, w osiągnięciu sukcesu pomogły jej dwie rzeczy: „To, że urodziłam się kobietą, i to, że urodziłam się biedna”. Ale to tylko pół prawdy, bo była też ładna, bardzo zgrabna i drobna (tylko metr pięćdziesiąt sześć), miała niebieskie oczy (co we Włoszech jest rzadkie) i długie włosy, które nosiła rozpuszczone. Mężczyźni oglądali się za nią na ulicy. Świat jednak zapamiętał ją jako współczesną Gretę Garbo, skrytą za wielkimi rondami kapeluszy i obserwującą rzeczywistość zza szkieł okularów przeciwsłonecznych, zawsze z nieodłącznym papierosem w ustach. 

Źródło: Wróżka nr 11/2010
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl