Supermeni w fartuszkach

Marek WierzchowskiMistrz polski piłuje
Marek Wierzchowski, lat 38, warszawiak. Budowlaniec, który mieszkania wykańczał tak, jakby były misterną bombonierką. Idealnie. Ale dziś, dzięki byłej żonie i własnemu talentowi, ma w CV wpis: mistrz Polski i czwarte miejsce na świecie w stylizacji paznokci. Kiedy podaję mu rękę na powitanie, on zerka na moje dłonie.
– Nie mogę się powstrzymać – śmieje się. – To zawodowy odruch. Przekornie pytam, czy nadążam za trendami. Bo paznokcie mam dzisiaj zielono-turkusowe, jak nigdy.

– Nie demonizowałbym trendów – Marek już od dziewięciu lat pracuje przy stoliku manikiurzysty, więc wie, co mówi. – Owszem, w każdym sezonie dwa, trzy kolory są szczególnie modne, ale kobiety się tym nie kierują. Raczej dobierają kolor do osobowości, stroju. Często muszą malować paznokcie na neutralne kolory, bo takie są wymogi korporacji, banków, urzędów. Dlatego od lat nie do pobicia jest manikiur francuski. Tylko nieliczne szaleją z ozdobami. A już do tipsów, zwłaszcza długich, trzeba mieć specjalną mentalność. To właśnie Marek Wierzchowski był jednym z pierwszych, którzy na polski rynek wprowadzali długie, szponiaste tipsy. Robił to, chociaż przez skórę czuł, że się nie przyjmą.

– W Rosji, owszem – mówi. – Tam się spodobały. Zachowawcze Polki przeważnie wybierają kolory albo jasne, prawie niewidoczne, albo klasyczne, czerwone. I już się nie dziwią, że ten dobrze zbudowany facet delikatnie bierze ich dłoń w swoje ręce, piłuje paznokcie, wycina skórki i maluje tak perfekcyjnie jak Michał Anioł freski.

– Jak zaczynałem, to trochę się dziwiły – wspomina. – Ale nawet ja sam byłem zdziwiony, że się tym zająłem. No bo jak to? Facet? I paznokcie będzie robił? Kiedy jednak w 2002 roku pojechał z byłą żoną, manikiurzystką, na targi do Frankfurtu, to oniemiał. Mistrzem świata był Amerykanin wietnamskiego pochodzenia,Trang Nguyen. Z paznokciami robił cuda. To na Marku zrobiło wrażenie. I wtedy sam spróbował.

reklama

– Okazało się, że mam do tego talent. Często wystarczyło, że tylko popatrzyłem i już wszystko wiedziałem, nie musiałem nawet wielokrotnie próbować – mówi. – Jeszcze tego samego roku, kiedy usiadłem przy stoliku, zdobyłem mistrzostwo Polski. Zostawił więc wykańczanie mieszkań, zaczął jeździć na targi, brać udział w konkursach. Uczył się od najlepszych, między innymi od Tranga, mistrza świata. Mając takie doświadczenie, łatwo znalazł pracę.

– Kobiety najpierw były nieco nieufne i raczej traktowały mnie jak egzotyczny okaz – wspomina Marek. – Ale to trwało tylko chwilę. Szybko zdobyłem klientki. Zadowolone, wracały. Marek patrzy uważnie na dłonie obcych kobiet, bo cały czas szuka tych idealnych. Z długimi palcami i paznokciami o kształcie migdała. Subtelnych, ani zbyt kościstych, ani zbyt pulchnych. Od tego w dużej mierze zależy sukces.

– Trang Nguyen swojej najlepszej modelki szukał osiem lat – tłumaczy. – Ja mam dobrą, ale wypatruję idealnej.
Koledzy, z którymi kiedyś jeździł „na wykończeniówki”, z początku byli zaskoczeni. Szybko jednak przyzwyczaili się, że Marek ma nowy, całkiem dochodowy zawód. Może mu nawet zazdrościli, że codziennie tyle kobiet „prosi o rękę”. A one mu się zwierzają. Bo przecież dla wielu kobiet manikiurzystka to jak konfesjonał: on już nie kocha, synek chory, teściowej nie smakowała niedzielna zupa…

– Opowiadają, owszem – Marek przytakuje. – Ale ja nie daję im rad. Tylko słucham. Kobiety lubią się wygadać. Czy z nimi flirtuję? Jestem miły. Ale nie przekraczam pewnej granicy. Mam żonę i czworo dzieci. To tylko moja praca. Praca, którą lubię. I która sprawia, że kobiety, gdy ode mnie wychodzą, z radością patrzą na swoje dłonie. To mało?


Sonia Ross
Filip Klimaszewski/Agencja Gazeta

Źródło: Wróżka nr 11/2010
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl