Potrzeba jest matką wynalazków. Dla wielu jednak najlepsze rozwiązanie to mieć pomysł dla samego pomysłu. Niekoniecznie mądrego.
Trzydziestotrzyletni maszynista warszawskiego metra doszedł pewnego dnia do wniosku, że prowadzenie wagoników w prostym jak strzała podziemnym tunelu to nie to samo, co zabawa prawdziwą koleją.
W sobie tylko wiadomy sposób wszedł w posiadanie alarmowych kodów PKP, stanął w pobliżu węzła kolejowego i nadawał je przez krótkofalówkę. Po odebraniu takiego kodu maszynista musi się zatrzymać bez zbędnych pytań. Amator zabawy koleją zatrzymał w ten sposób 32 składy, nim został przyłapany na stacji Skierniewice Rawka.
Zdziwionym policjantom wyjaśnił, że zatrzymywanie pociągów w szczerym polu to rozluźniająca zabawa. Sąd, wymierzając mu karę, nie zrozumiał tego argumentu i skazał wielbiciela bezpiecznie stojącej kolei na rok pozbawienia wolności w zawieszeniu. Równie rozluźniający pomysł miał mieszkaniec powiatu ryckiego w województwie lubelskim. Postanowił on przebić przedwojennych handlarzy Kolumną Zygmunta i zaczął na własną rękę sprzedawać... drogi.
Wystartował skromnie – od drogi wojewódzkiej z płyt betonowych przy wale wiślanym. Jak ustalono, do właściciela koparki zgłosił się telefonicznie klient, który zlecił mu demontaż nawierzchni. Twierdził, że kupił drogę od Agencji Mienia Wojskowego. Właściciel koparki bez zbędnych pytań zlecenie przyjął i zadowolony z podłapanej fuchy jeszcze tego samego dnia zaczął roboty. Wyrwane z drogi płyty betonowe załadował na ciężarówki. Nim sztab kryzysowy lokalnych władz ustalił, czy ma do tego prawo, blisko 40 metrów drogi już nie było. Prócz sprawców policja szuka też nabywcy kawałka lokalnej autostrady.
reklama
I musi się spieszyć, bo wieść o znikaniu dróg szybko się roznosi, skoro jeden z mieszkańców Lubska w powiecie żorskim postanowił samochód zaparkować na chodniku zamiast na niepewnej drodze. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że zrobił to, wbijając auto między betonową latarnię a ścianę kamienicy. W dodatku dokonał tego z taką wprawą, że stosowne służby przez dwa dni zastanawiały się, jak wyciągnąć zablokowany samochód z tego oryginalnego parkingu.
Problem był o tyle palący, że w środku skutecznie zaparkowanego pojazdu siedział uwięziony kierowca, któremu zabrakło pomysłu, jak wyjść z tak ustawionego auta. Trzeba przyznać, że choć jego sytuacja nie wyglądała najlepiej, mistrz parkowania nie był szczególnie zmartwiony. Trzeźwiejąc powoli w kabinie samochodu, upierał się, że pomysł był dobry, tylko niedopracowany w szczegółach.
Swojego pomysłu nie dopracowała też załoga barki na Odrze, która postanowiła sprawdzić, jak daleko w ląd wbije się rozpędzona kilkunastotonowa jednostka. Jeden ze sterników, doświadczony wilk rzeczny, twierdził, że na kilkanaście centymetrów, drugi, pełen fantazji młodzieniaszek, że na ponad pół metra. Wygrała młodość. Barka wbiła się w ląd na półtora metra.
Przeprowadzony pod Szczecinem eksperyment zapewne skończyłby się jedynie honorowym rozstrzygnięciem naukowego sporu, gdyby uderzenie nie złamało potężnego drzewa, a to z kolei nie przygniotło stojącego na brzegu samochodu. Kierowca zniszczonego pojazdu nie wykazał zrozumienia dla inicjatywy sterników i nie czując dumy z faktu, że jest pierwszym użytkownikiem drogi, któremu „udało się” wejść w kolizję z barką, wezwał policję. Sternicy zostali skazani na półtora roku więzienia w zawieszeniu.
No cóż, nie oni pierwsi przekonali się na własnej skórze, że nasze społeczeństwo nie jest jeszcze otwarte na ciekawe inicjatywy i zapomniało, że człowiek to kopalnia pomysłów, z której należy czerpać, a nie beztrosko ją zamykać.
Jerzy Gracz
dla zalogowanych użytkowników serwisu.