Powiadają, że tylko zgoda buduje. Mózg ma na ten temat inne zdanie. Okazuje się, że możemy bezpiecznie funkcjonować dzięki niekończącej się walce między świadomością a podświadomością...
Spór o dokładne określenie istoty świadomości trwa nie od dziś i coraz częściej naukowcy dochodzą do wniosku, że tak naprawdę jednoznacznie owego fenomenu zdefiniować się nigdy nie uda. Rzecz w tym, że badania świadomości pozwalają już dziś zobaczyć jej materialne elementy, ale to, co z nich powstaje, nadal jest nieuchwytne. To trochę tak, jak przy łączeniu się kilku atomów o jasno określonych cechach, w wyniku czego otrzymujemy cząstkę o zupełnie innych niż składające się na nią atomy właściwościach.
Sytuację komplikuje fakt, że – w odróżnieniu od innych stworzeń na Ziemi – człowiek posiada nie jedną, ale kilka rodzajów świadomości. Najnowszym ewolucyjnie jej rodzajem jest samoświadomość, która sprawia, że potrafimy w każdej chwili zorientować się, że my to my i zdać sobie sprawę z własnej odrębności. Na ośrodek samoświadomości natrafił zespół Uniwersytetu Londyńskiego pod przewodnictwem Sarah-Jayne Blakemore. Zlokalizowano go w grupie neuronów mieszczących się w szczelinie między półkulami mózgu, zaraz za oczami.
Doświadczenia wykazały, że obszar ten ożywia się tylko wtedy, kiedy myślimy o sobie, mówimy o swoich uczuciach, oglądamy się w lustrze lub marzymy. Blakemore jest zdania, że ośrodek ten nie tyle zbiera informacje o nas samych, co koordynuje i scala w jedno wszystko, co na temat siebie samych zapiszemy we własnym mózgu.
reklama
Nieco wcześniej mózg wykształcił świadomość semantyczną, związaną z mową. Obejmuje ona wszystko, co możemy nazwać. Wielu badaczy twierdzi, że to, czego nazwać nie umiemy, leży poza naszą świadomością. Świadomość semantyczna powiązana jest z ośrodkiem mowy i powstaje w części potylicznej mózgu.
Jeszcze starsza jest świadomość percepcyjna, czyli umiejętność postrzegania i określania przedmiotów i zdarzeń. Najprawdopodobniej nie posiada jej noworodek, który wprawdzie odbiera bodźce i widzi otaczający go świat, ale nie wie, co widzi.
Tuż przed świadomością percepcyjną wykształciła się świadomość sensoryczna. Pozwala nam ona wykonywać różne czynności celowe, zdawać sobie sprawę z tego, co robimy, jakie te czynności przyniosą skutek i planować następne. Ośrodek tej świadomości znajduje się najprawdopodobniej w podkorowej strukturze mózgowej.
Najstarszym rodzajem świadomości jest świadomość pierwotna, którą sterują połączenia nerwowe umiejscowione w pniu mózgu. Odpowiedzialna jest ona przede wszystkim za obronę naszego organizmu, za to wszystko, co pozwala nam przetrwać i przedłużyć gatunek. Jest to jak gdyby świadomość sama w sobie. Swoista, osobista świadomość mózgu, która wprawdzie stanowi część ogólnej świadomości, ale rządzi się własnymi prawami. Tak naprawdę to ona decyduje o naszych poczynaniach, znajdując się w stanie gotowości nawet wtedy, gdy śpimy i kiedy inne rodzaje świadomości są „wyłączone”.
To, że świadomość pierwotna zawsze działa jako pierwsza i dyktuje innym rodzajom świadomości swoje warunki, wykazały eksperymenty Benjamina Libeta. W jednym z nich badany siedział w fotelu i miał, kiedy przyjdzie mu ochota, przycisnąć guzik. Okazało się, że zanim to wykonał, kilkaset milisekund wcześniej w pobudzanej przez pień mózgowy korze pojawiał się i narastał tak zwany potencjał gotowości. Ów potencjał wyprzedzał uświadomienie sobie przez badanego chęci wykonania tej czynności.
U swego zarania człowiek posiadał tylko świadomość pierwotną, która kierowała pracą jego organizmu i czuwała nad tym, by ów organizm przetrwał. Świadomość pierwotna człowieka była taka sama, jak otaczających go zwierząt. Ponieważ stopniowo świat zewnętrzny i więzi społeczne komplikowały się, świadomość pierwotna rozbudowała poprzez nowe połączenia nerwowe świadomość sensoryczną. Ta, by móc sprawnie działać, powołała do życia percepcyjną.
Ona z kolei sprowokowała powstanie świadomości semantycznej (umiejętność świadomego nazywania rzeczy i przekazywania wiedzy współplemieńcom). I kiedy wszystkie rodzaje świadomości były już w stanie odebrać i opisać otaczający człowieka świat, przyszła kolej na opisanie samego siebie, swojej pozycji wśród natury i relacji społecznych. Tak powstała świadomość własnego „ja”.
Wszystko to oczywiście wymagało długiego czasu, rozrastania się mózgu i tysięcy skomplikowanych procesów biologicznych. Kiedy już owo dzieło zostało zakończone, przed naszym mózgiem pojawił się problem, z którym borykamy się do dziś. Oto nowe części mózgu ze swoimi nowymi świadomościami bardzo często wchodziły w konflikt ze świadomością pierwotną, przeszkadzając jej w zabiegach utrzymania całego organizmu przy życiu.
Świadomość pierwotna „nie miała głowy” do rozterek typu „być albo nie być”. Nie miała czasu na „fanaberie”, niezwiązane bezpośrednio z przetrwaniem. Nie mając innego wyjścia, postanowiła część swoich motywów działania przed nami ukrywać, a te wrażenia, które zdawały się zagrażać nam na dłuższą metę, chować w przepastnych czeluściach neuronów.
Czasami na zawsze, czasami na jakiś czas, często oszukując nas lub tworząc złudzenia, by móc spokojnie zajmować się własnymi sprawami. Czyli przetrwaniem. Niekiedy tylko udaje się nam takie oszustwa zdemaskować. I tak „powstała” świadoma (w sensie pierwotnym) podświadomość.
To właśnie podświadomość wyłapuje wszelkie dochodzące do nas wrażenia, przechowuje uzyskane w ten sposób doświadczenia i „podrzuca” je świadomości, kiedy zdają się być potrzebne, by znaleźć sposób na rozwiązanie jakiegoś problemu.
Taki pozarozumowy sposób odnajdowania rozwiązań odczuwamy często jako działanie intuicji, tymczasem kryje się za tym ciężka praca podświadomości. Czasami działa błyskawicznie i odbieramy to jako nagłe olśnienie, czasami jednak powoli analizuje wszystkie przechowywane w swoich zasobach informacje.
To właśnie dlatego, rezygnując czasami z gorączkowego poszukiwania rozwiązania, ułatwiamy mózgowi odrzucenie złych pomysłów, uwolnienie się od sztampowego sposobu rozumowania i spojrzenie na problem z nowego punktu widzenia. Rozumiał to Albert Einstein, który przypisywał swoje pomysły takiemu zezwoleniu na długie igraszki podświadomości ze świadomością. Bo wszystkie nasze decyzje podejmowane są właśnie pod wpływem takich „dyskusji”.
Jak udowodniły badania Stevena Mithena, wszystkie akty świadomości są spóźnione mniej więcej o 0,5 sekundy. To czas na ową wymianę poglądów między tym, co świadome, a tym, co nieświadome. W praktyce nasze świadome myślenie odbywa się (pomijając chwile, kiedy istnieje silne bezpośrednie zagrożenie życia) bezustannie z około półsekundowymi przerwami.
Czas mózgu nie płynie bowiem tak samo jak czas świata. I tylko zabiegi naszej podświadomości troszczą się o to, by ukryć te przerwy i dać nam wrażenie ciągłości zdarzeń. To tylko kolejna „sztuczka” mózgu. W rzeczywistości ciągle – jak to określił Steven Mithen – przychodzimy spóźnieni na naszą randkę z życiem.
I choć spóźnianie się nie jest rzeczą chwalebną, to w tym wypadku niezbędną, a spory lepsze od zgody. Bo to właśnie ta ciągła potrzeba sporu między podświadomością a świadomością stworzyła nową jakość. Twór tak skomplikowany, że jeszcze długo nie będziemy mogli sobie (nomen omen) uświadomić potęgi własnej świadomości, tak, jak często nie jesteśmy w stanie zrozumieć samych siebie. Jak mawiał Artur Eddington: „Coś, o czym wiemy, że jest, a czego nie znamy, robi coś, o czym nie wiemy”.
Za intencje nie odpowiadam! W jednym z eksperymentów Benjamina Libeta badany miał rezygnować z wykonania czynności, kiedy uświadomił sobie zamiar jej wykonania. Potencjał gotowości w pniu mózgu rósł, ale od momentu rezygnacji zaczynał opadać. Według Libeta dowodzi to, że znacznie łatwiej możemy wpływać na wykonanie danej czynności niż na to, czy i kiedy nam ona przychodzi do głowy. Człowiek nie jest więc w stanie odpowiadać za swoje intencje, ale może powstrzymać ich realizację. Może dlatego tak często nie krzywdzimy się nawzajem.
Jerzy GraczShutterstock.com
dla zalogowanych użytkowników serwisu.