W powietrzu zapach olejków, które podobno czynią cuda. Tłum przy książkach o duchowości. Nierzednąca kolejka do numerolożki. Tak było w warszawskiej Kinotece na pierwszych organizowanych przez „Wróżkę” warsztatach z cyklu Akademia Duszy i Ciała.
Każdy półgodzinny wykład poprzedzony był i zakończony gorącymi dyskusjami. Czytelniczki i entuzjaści gazety przyjechali z daleka. Z Wrocławia, Szczecina, Gdańska. Tłumaczyli, że wiodła ich ciekawość, ale przede wszystkim chęć rozwoju. Otworzenia się na nowe możliwości, spotkania niezwykłych osób, znanych do tej pory tylko z łamów gazety.
– Nie rozczarowałam się – mówiła Hanna Rolbiecka z Gdańska, pedagog w pierwszej na wybrzeżu szkole florystycznej. – Dowiedziałam się tylu rzeczy. Zainspirowałam. Do domu wracam jak na skrzydłach. Rzeczywiście: jak na skrzydłach wychodzili wszyscy z wykładu Ewy Foley, znanej w Polsce i na świecie terapeutki specjalizującej się w holistycznych metodach pracy z ciałem, umysłem i oddechem. Entuzjastki życia, autorki znakomitych poradników. Ona sama dała jeden z pierwszych wykładów w nowym życiu. Dlaczego w nowym?
– Właśnie mija pięć lat od chwili, gdy w wypadku zginął mój syn Maciek – powiedziała, dzieląc się z ludźmi na sali swoją największą życiową tragedią. – Nie chciałam żyć. Pytałam, dlaczego on był ze mną tylko 27 lat. Dziś już wiem, że był ze mną aż 27 lat. Jestem szczęśliwa, że mogłam go poznać. Moje życie jest teraz inne, ale mimo to wstaję co rano i mówię sobie: „To jest pierwszy dzień twojego nowego życia. Tylko od ciebie zależy, co z nim zrobisz. Doświadczanie to nie jest to, co ci się przydarzyło, ale to, co zrobisz z tym, co ci się przydarzyło”.
– Czy mogę panią uściskać? Cieszę się, że panią poznałam! Pani dała mi nadzieję i pokazała drogę! – słyszałam po wykładzie ludzi, którzy po kolei podchodzili do Ewy, dziękując jej za inspirację, mądrość, optyzmizm.
reklama
Jak wielki wpływ na jakość naszego życia ma rozwój prawej półkuli, jak ogromne, niezbadane jeszcze są jej możliwości i co my sami możemy zrobić, by skorzystać z jej zasobów, mówiła Barbara Antonowicz, wykładowczyni ze Studium Psychologii Psychotronicznej. Z podobnie wielkim zainteresowaniem słuchano wskazówek Małgosi Przygońskiej, specjalistki od związków. Bo kto nie chce dobrych relacji z partnerem i bliskimi?
– Znacie ten błysk oczu, kiedy spotyka się kobieta z mężczyzną? Ten elektryzujący ułamek sekundy, kiedy na siebie patrzą? – pytała słuchaczy Małgosia. – To nie kobieta i mężczyzna się spotkali, tylko dusza z duszą. A przyciągniemy do siebie duszę według podobieństwa naszych doświadczeń. Jeśli jesteśmy przekonani, że zasługujemy na zdradę, to dostaniemy takiego partnera, który zrealizuje nasze wyobrażenie. Ale co będzie, gdy je zmienimy?
Nie bójmy się tego zrobić, strach blokuje naszą życiową energię – zachęcała do zmian autorka książki „Dotyk serca”. W tym autobiograficznym, psychologicznym pamiętniku opisuje swoje związki i na własnym przykładzie pokazuje, jak można nie tylko naprawić relacje z dziećmi, ale i w wieku nienastoletnim znaleźć prawdziwą miłość.
Gdy na sali zasiadła wśród magicznych butelek Elissabeth Dumana, by tłumaczyć, jak działa 107 esencji energetycznych zamkniętych w dwukolorowych flakonikach, po sali przeszedł szmer radości. Okazało się, że to, czego naukowcy nie mogą jeszcze do końca potwierdzić, już istnieje! Olejek czerwony działający jak feromon. Wystarczy kropla i… nie można opędzić się od adoratorów. Po wykładzie zniknął w pięć minut, niczym torby Prady na wyprzedaży. Grażyna Makulec z Garwolina, geolożka, wierzy, że za pośrednictwem tych substancji można zadziałać na ciało astralne, wzmocnić energię, wyzdrowieć. Kupiła dwa żółte olejki. Dla całej rodziny.
– Dla syna, córki i męża – wylicza. – Z tego, co mówiła pani Elissabeth, wynika, że świetnie działają na depresję, bo żółty jest energią słońca. Ale służą też koncentracji, a gdy nad czymś pracujemy, jesteśmy bardziej efektywni.
W skupieniu pracowali ci, którzy w bocznej sali, w ciszy, siedzieli przy sztalugach i gąbką, palcami, pędzlem nakładali na białe płótno kolory swojej duszy. Ta niezwykła terapia, zwana vedic art, pozwala sięgnąć w głąb siebie. Do takich pokładów, o jakie nigdy byśmy siebie nie podejrzewali. Malowanie jest tylko narzędziem, a nie celem samym w sobie.
– Na takie warsztaty poszła kiedyś moja koleżanka, cierpiąca na depresję – opowiada siedząca przy sztalugach Kinga Moran z Radomia. – Bardzo jej to pomogło. Ona mnie zachęciła, dlatego tu jestem.
Na wykładach panowało pełne skupienie.Podobnie jak vedic art, wszystkich zainspirował niezwykle ciekawy wykład Moniki Burzyńskiej o… pieniądzach. O tym, że może nam ich nie brakować, bylebyśmy tylko nauczyli się myśleć, że nie jesteśmy biedni.
– Czy znacie prawo rezonansu? – pytała Monika słuchaczy, którzy jak najszybciej chcieli wiedzieć, jak zlikwidować debety na kontach. – To nic innego, jak wprawienie w ruch myśli, która jest energią. Ta myśl, jeśli wystarczająco długo rezonuje (afirmacje, czyli pozytywne myśli, trzeba powtarzać co godzina), natrafia w końcu na podobną. Gdy więc chcemy mieć dom na Bali i odpowiednio intensywnie będziemy to powtarzać, w końcu staniemy się jego właścicielami. Bo może ktoś akurat chce go sprzedać w pośpiechu, za grosze, i odebrał naszą, wciąż rezonującą myśl?
Można myśleć o pieniądzach na dwa sposoby: dokładnie tak jak o szklance, która albo jest do połowy pełna, albo od połowy pusta. Żeby je mieć, trzeba skupić swój wzrok na pełnej połowie, a świat wypełni się po brzegi. To nic innego, jak proces podwójnego sprzężenia zwrotnego. Bogactwo przyciąga bogactwo. A bieda przyciąga biedę!
Do stoisk przyciągały natomiast piękne karty anielskie, których zabrakło już po dwóch godzinach. I świece w kształcie splecionych kochanków służące do odprawiania magicznych rytuałów miłosnych. Numerolożka Magdalena Gnatowska, mimo wyznaczonego czasu, przyjmowała niemal dwie godziny dłużej.
Wszelkie rekordy popularności pobił kącik z wegeteriańskim jedzeniem. Dorota Toczewska, właścicielka firmy Naturei i propagatorka zdrowego jedzenia, mówiła, że wszystkie warzywne pasty, sosy i pasztety zrobiła w trzy godziny. Pracowała od piątej rano. Skończyła o ósmej. Cieszyła się, że nawet ci, którzy na wieść, że to wszystko z warzyw, wracali później jeszcze kilka razy, bo: „matko, nie wiedzieli, że to takie dobre!”. Ale co dobre, szybko się kończy. Pierwsze warsztaty zwieńczyło losowanie nagród dla uczestników. Czytelnicy „Wróżki”, napełnieni nową energią i pomysłami na życie, pytali niecierpliwie na odchodnym: kiedy następne warsztaty?
Dorota Toczewska przygotowała dla gości warzywne pasty, pasztety i soki.Sonia Ross Maciej Cioch, Shutterstock.com
~helena