Dziś rano, gdy tylko wzeszło słońce, mój chłop stwierdził, że chyba potrzebuję zmiany, a on chce mnie uszczęśliwić, bo na to zasługuję...
Był to oczywiście podręcznikowy przykład projekcji – czyli przypisania mi swego własnego stanu psychicznego... Zrozumiałe więc, że zastrzygłam uszami. Bo tego rodzaju troska mężczyzny o żonę zawsze wróży komplikacje. Chłopu zwykle chodzi wtedy po głowie, i to od dawna, coś potencjalnie niebezpiecznego dla żony. Postanowiłam przeciwdziałać.
– Może skoczymy w Krakowskie sypać wały? – nieśmiało zaproponowałam niebanalny weekend, szyty na miarę sezonu powodziowego. – Pomożemy ludziom... (w myślach: „a przy okazji schudniemy”).
Mąż prychnął pogardliwie i spojrzał wymownie na swe inteligenckie dłonie.
– To może coś napiszesz? – posłałam mu uśmiech Muzy.
Spryt nie pomógł, mąż nie wziął się za pisanie. Za to wdział gumiaki i... przywlókł ze wsi stos mechanicznych, niebezpiecznych narzędzi. Mój niepokój wzrósł. Jednak wolałabym go mieć w całości, a na dodatek mam w pamięci, że kiedy ostatni raz postanowił mnie uszczęśliwić, kosztowało nas to prawie 65 tysięcy i zarżnęło nam budżet na dwa lata.
– Na pewno nie chcesz krasnala własnej roboty…? – orzekł mąż, rozglądając się wokół chałupy. Był w tym stwierdzeniu odcień zapytania, więc skwapliwie przytaknęłam, że nie chcę krasnala. Nie chciałam też żadnej z figur ogrodowych, do kupienia na stacji benzynowej w Wadowicach, w cenie 69 zeta za łeb z latarenką. Bo choć mamy hektary dzikiego lasu – nie mamy ani kawałka ogrodu, a zwłaszcza nie mamy też sąsiadów, którzy padliby z zawiści na widok naszych oryginalnych skrzatów, Kościuszków, jeleni, Matek Boskich z Lourdes i łabędzi… Wygląda jednak na to, że coś w tym stylu dostanę.
reklama
Mąż jest człowiekiem wrażliwym, oddaliłam się zatem, by nie zgasić jego męskiego zapału i kombinując, czym mnie uszczęśliwi, by sobie pogrubić ego. Powiedzmy, wykona miniaturę obelisku Totmesa I przed naszą chatyną. Albo Łuk Tryumfalny, Wilczy Szaniec, Taj Mahal… Bez skutku rozejrzałam się za rozprawką profesora Tatarkiewicza o felicytologii, czyli twórczym kształtowaniu życia szczęśliwego. Diabeł przykryl go ogonem, czy jak? Szkoda, świetnie reanimuje, ilekroć jestem uszczęśliwiana.
W chwilach więc, gdy wśród sosen materializowało się moje szczęście, rozpracowywałam broszurę naszego przedwojennego etnografa – o reakcjach Sarmatów na wynalezienie kosy… Bo na wszelkie duchowe zakrzepy nie ma jak zatęchłe dylematy: śmiech bierze, czym się człowiek trapił kilka wieków wstecz.
Nagle uświadomiłam sobie, że z podwórka dobiega jazgot piły!… To mąż kroił na zadziwiająco równe kloce stuletnią brzozę, którą powaliła ostatnia burza – tę samą brzozę, która czekała na transport do tartaku!
– Co robisz, człowieku?! – wybiegłam z domu. – Chciałam ją pociąć na deski i zamienić w parkiet!
Otarł pot z czoła i się uśmiechnął.
– Co tam parkiet, będę rzeźbił!
– Ale co będziesz rzeźbił?! – stęknęłam, przerażona, gdyż mój mąż dotąd nigdy nie parał się sztuką – i jak było widać namacalnie, postanowił ten brak we własnym rozwoju nadrobić gruntownie.
– Aaaa... Tego jeszcze nie wiem, ale czuję, że to się samo wyjaśni..., odrzekł optymistycznie, pełen wiary w natchnienie, które właśnie uciekało między sosnami, gdzie pieprz rośnie...
Wieczorem brzoza odeszła w niebyt, a męża ogarnęło zniechęcenie. Zawsze tak ma pod koniec dnia. Tu akurat odetchnęłam z ulgą, gdyż zachowywał się teraz zupełnie normalne. Więc i ja poczułam się prawie szczęśliwa tym powrotem do normalności. Ale patrząc na brzozowe zwłoki, mój najdroższy markotniał coraz bardziej. Ogarnęło mnie przerażenie, że w siebie zupełnie zwątpi. Wytłumaczyłam mu więc, że każdy, nawet najsłynniejszy artysta musi się trochę podciągnąć warsztatowo… I poradziłam zajrzeć do internetu.
Ale najpierw sama zajrzałam i widzę, że mąż, aby nie tkwić w niewiedzy, zamówił „Poradnik rzeźbienia piłą łańcuchową. 500 zdjęć krok po kroku”! Dzieło zawierało rozdział: „Jak wyrzeźbić piłą łańcuchową w dwie godziny ponadmetrowego niedźwiedzia? To prostsze niż myślisz! »Rzeźbienie piłą łańcuchową« to poradnik krok po kroku – zawiera ponad pięćset zdjęć instruktażowych wraz z komentarzem autora! Poza szczegółową dokumentacją fotograficzną z każdego etapu tworzenia niedźwiedzia autor doradza i pokazuje także (…)”. 57 zł plus koszty przesylki. Uff, co za ulga, że tylko tyle.
Przesyłka ma przyjść w ciągu czterech dni. Jest więc szansa, że na podbeskidzką wieś dotrze za tydzień, może dwa, a może wcale z powodu wakacji i powszechnych urlopów. Przez ten czas mąż może się przerzucić na inną działalność artystyczną, zapomnieć o tym, że chciał mnie uszczęśliwić albo sąsiedzi zażądają zwrotu piły. Póki co porąbałam część brzozy na drewno do kominka i zamierzam wieczorem uszczęśliwić go smażonymi kiełbaskami i zimnym piwem. Może coś zaśpiewamy w duecie. To akurat można zrobić bez poradnika, tylko poszukam śpiewnika na każdą okazję... gdzieś go tu miałam…
Iwona L. Konieczna
Shutterstock.com
dla zalogowanych użytkowników serwisu.