Dar serca

Jest bogactwem, którego się nie sprzedaje i nie kupuje – mówił pisarz Gustaw Flaubert. Serce. Jak wielkie to bogactwo, najlepiej wiedzą ci, którzy dostali je w prezencie. Dla których serce to dar śmierci dla życia.

Małgorzata RejdychMałgorzata Rejdych z Krakowa najtrudniej wspomina pożegnanie w szpitalu z mężem. Poprosiła go tylko o to, by ładnie poprowadził kiedyś do ślubu ich córkę Basię. Wybiegła myślami w przyszłość, bo przecież Basia była wtedy jeszcze nastolatką. Od tamtej chwili minęło prawie trzynaście lat. Jako dziecko Małgorzata ciężko przeszła szkarlatynę. Już wtedy lekarze podejrzewali, że choroba może trwale uszkodzić jej serce. Wówczas jednak brakowało sprzętu, który by to potwierdził. Zresztą na długie lata o sprawie zapomniano, bo z dziecka wyrosła aktywna, wysportowana dziewczyna.

– Jeździłam na rowerze, pływałam, wspinałam się po górach – wspomina Małgorzata, z zawodu ekonomistka. Dopiero po trzydziestce zaczęła miewać pierwsze zadyszki. Z czasem zaczęła bać się schodów. Brakowało jej oddechu. Pewnego dnia zauważyła, że nieoczekiwanie stała się niewolnikiem czterech ścian. Nie była w stanie wychodzić z domu. Do lekarza, prawie siłą, zaprowadził ją mąż. Zmieniała jednak lekarzy, a częściej ich unikała, bo ją straszyli. Mówili, że zastawki jej serca są w zupełnej ruinie, że najprawdopodobniej przeszła zawał, wcale o tym nie wiedząc.

Małgorzata nigdy nie zapomni tej nocy. O trzeciej nad ranem, 13 października 1997 roku obudziło ją straszliwe kołatanie serca. Na sygnale trafiła do szpitala. Kilka dni później usłyszała, że jej serce nadaje się wyłącznie do wymiany. Nie mogła w to uwierzyć. Przerażała ją myśl o operacjach, skalpelu, rurkach, do których zostanie przyczepiona. O tym również, że swoje życie zawdzięczać może jedynie cudzej śmierci.

reklama

– Mam się zgodzić na obce serce, mam przyjąć je od kogoś, kogo zupełnie nie znam, kogoś, kto jest całkowicie obcy mojemu sercu? Mam skorzystać na dramacie jakiejś rodziny, która właśnie straciła bliskiego? – nieustannie pytała samą siebie. Przestała dopiero wtedy, gdy lekarze uświadomili jej, że w każdej chwili może umrzeć. Że w sprzyjających okolicznościach, bez operacji, przeżyje najwyżej rok.

– Nawet roku panu nie daję – usłyszał z kolei geolog Andrzej Cieślik, także z Krakowa, który z nowym sercem żyje od siedmiu lat. Wcześniej, choć nie miał jeszcze pięćdziesiątki, przeszedł dwa zawały. Powód? Lekarze mówili coś o niehigienicznym, pełnym stresu życiu, zastanawiali się także, czy powodem, dla którego Andrzej nie mógł już liczyć na swoje serce, nie była choroba genetyczna, na którą zapadali wszyscy mężczyźni w jego rodzinie. Większość z nich nie została zdiagnozowana, ale regułą było, że umierali młodo na serce. Andrzej umierać nie chciał. Ale przeszczepu bał się jak ognia.

– A jak już mi wyjmiecie to moje serce i wyrzucicie do kosza, a to nowe nie zacznie bić, to co się stanie? – pytał ze strachem w oczach lekarzy.
– To najprawdopodobniej pan umrze – wyjaśniali spokojnie kardiochirurdzy, po chwili dodając, że poważne powikłania, na szczęście, zdarzają się bardzo rzadko. A potem Andrzej usłyszał jeszcze jedno pytanie od lekarzy. – Ma pan dla kogo żyć?
– Jasne – odparł. – Żona, dzieci. No i wnuk, którego jeszcze nie ma, a którego chciałbym wziąć kiedyś na ręce.
– W takim razie my zapewnimy, że operacja przebiegnie pomyślnie, a pan w tym czasie będzie myślał, co zrobić, by zapewnić sobie wnuka – poradzili pacjentowi chirurdzy. Kiedy Andrzej wybudził się z nowym sercem, usłyszał, że lekarze wypełnili przyrzeczenie w stu procentach. Na spełnienie swojej obietnicy Andrzej musiał jednak poczekać jeszcze wiele lat. Kiedy w tym roku po raz pierwszy wziął na ręce swojego wnuczka, nie mógł powstrzymać łez.

Małgorzata RejdychKomplikacje podczas operacji czasem rzeczywiście się zdarzają. Wie o tym najlepiej Maryla Hadyś z Nowego Sącza, kiedyś urzędniczka, która 12 lat temu, po operacji wstawienia nowego serca (jej serce zaczęło szwankować po niezaleczonej grypie) obudziła się… po dwóch miesiącach. A potem nie była w stanie rozpoznać męża. Straciła pamięć. I która w szpitalu, z niewielkimi przerwami, spędziła prawie trzy lata. Była cieniem człowieka.

Pewnego dnia lekarze postawili ją na wadze – ważyła 30 kilogramów. Bywały dni, gdy myślami była bliżej śmierci niż życia. Do życia przywracały ją jedynie myśli o rodzinie, mężu i dzieciach. I jeszcze o mężczyźnie, dzięki któremu wciąż mogła, nawet przez szpitalne okna, zachwycać się światem. Wiedziała jedynie, że kiedy umarł, miał 35 lat. A Maryla, gdy dostała jego serce, była od mężczyzny dziesięć lat starsza.

Na tym jej wiedza o człowieku, dzięki któremu żyje, się kończy. Przepisy zabraniają bowiem transplantologom ujawniania informacji o dawcach. Bo taka wiedza może się zarówno dla rodziny zmarłego, jak i dla biorcy skończyć różnie. Bywało w przeszłości, że rodziny dawców nie akceptowały człowieka, któremu ich zmarły bliski darował po śmierci życie. Bywało, że zbyt mocno przywiązywały się do biorców.

– Lepiej jest nie wiedzieć – zapewnia Małgorzata, w której piersi bije serce zmarłego tragicznie chłopca z Pomorza. Chłopca, o którym myśli często, czasem wyobrażając sobie, kim był. – Nic w tym dziwnego – dodaje. – W końcu bardzo istotna jego cząstka do dziś żyje w moim ciele.
Czy jednak wierzy w to, że przejęła jakieś cechy dawcy serca? Czy zgadza się z dość popularną, acz niesprawdzoną i odrzucaną przez lekarzy teorią, że ludziom po przeszczepach serca zmieniają się upodobania? Że zachowują się inaczej niż przed operacją?

– Nie zauważyłam większych zmian w moim życiu. Może poza tym, że nigdy wcześniej mojego serca nie przepełniało tyle miłości co dziś – mówi Małgorzata. – Choć… kiedyś bardzo lubiłam pływać. A teraz, z niezrozumiałych dla mnie powodów, bardzo boję się wody.
Czy zatem należałoby założyć, że chłopiec z Pomorza, dzięki któremu Małgorzata żyje, utonął?

Kilka lat temu gazety rozpisywały się na temat niewytłumaczalnego przypadku Sonny’ego Grahama z amerykańskiego stanu Georgia, któremu przeszczepiono serce. Ten prawie siedemdziesięcioletni pan pewnego dnia zastrzelił się właściwie bez powodu. Wcześniej mężczyzna ożenił się z żoną dawcy, która odnalazła go zaraz po przeszczepie. I który to dawca również strzelił sobie w głowę. Przypadek czy może jakaś niepojęta reguła?

Marylę dziwi jedynie to, że po przeszczepie, kiedy już względnie doszła do siebie, marzyła o jednym: szklance zimnego piwa. A wcześniej nie mogła na piwo patrzeć.

– Mamo, to musiał być piwosz – zażartowała kiedyś jej córka.

Źródło: Wróżka nr 7/2010
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl